Rozpoczynamy dziś publikację “Wspomnień Sybiraka”, autorstwa znanego częstochowskiego rzemieślnika, pana Józefa Hamerli. Ten niezwykły dokument okrutnych czasów ma – oprócz wielu innych – jedną, niepodważalną zaletę. Pokazuje świat i czasy zesłańców na “nieludzką ziemię” oczami kilkunastoletniego chłopaka. Chłopaka, któremu życie kazało szybciej niż jego rówieśnikom dorosnąć.
Aresztowanie
Jak to się stało, że znalazłem się na terytorium ówczesnego ZSRR? Otóż, po pierwszej wojnie światowej i po odzyskaniu niepodległości, rząd Polski stworzył możliwości zasiedlania terenów wschodnich rdzennymi Polakami. Mój ojciec, który był chłopem, rzemieślnikiem i robotnikiem zdecydował się opuścić rodzinną miejscowość w woj. częstochowskim. Skorzystał z dogodnych warunków parcelacji i kupił 7 ha urodzajnej ziemi w woj. tarnopolskim. Tam pracował i mieszkał wraz z rodziną do wybuchu II wojny światowej.
Ja, jako ostatni z czworga rodzeństwa, urodziłem się już na terenach wschodnich. W roku 1939, po podziale stref wpływów niemieckiej i sowieckiej i pakcie Ribbentrop – Mołotow, nasz dom i nasze gospodarstwo znalazło się pod władzą Stalina. Pamiętam dobrze 17 września 1939 roku, kiedy to byłem świadkiem wkroczenia armii ZSRR do Polski. Fakt ten, nie bez powodu nazywa się potraktowaniem nas “nożem w plecy”. Pakt o nieagresji pomiędzy Polską a ZSRR był tylko fikcją. Nikomu, kto to przeżył na własnej skórze nie trzeba przypominać, jak wyglądała wówczas sytuacja w naszej Ojczyźnie.
10 lutego 1940 roku o godzinie 6.00 usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Było jeszcze ciemno. Zerwaliśmy się, ojciec otworzył drzwi… Do mieszkania wkroczyło trzech sowieckich żołnierzy, jeden dowódca i dwóch szeregowców, z karabinami gotowymi do strzału. Najpierw zapytali, czy nie mamy broni, potem przeszukali mieszkanie.
Następnie dowódca kazał nam się pakować, bo jeśli nie, to pojedziemy tak jak stoimy, w bieliźnie… Podstawili nam trzy sanie, co było wyjątkiem. Po około godzinie jechaliśmy już w stronę kolei. Gdy odjeżdżaliśmy, pamiętam jak wyły nasze psy…
Podobnie było w innych wysiedlanych polskich rodzinach, może jeszcze gorzej, bo ja, najmłodszy, miałem już 15 lat, a inni mieli całkiem maleńkie dzieci. Była wówczas sroga zima, do stacji kolejowej Skołat jechaliśmy prawie trzy godziny.
Podróż w nieznane
Tak rozpoczęła się nasza tułaczka i droga przez mękę na Syberię. Do stacji Skołat dzieliło nas, od miejsca zamieszkania 3 km. Mimo to “podróż” saniami trwała 3,5 godziny. Był to bardzo mroźny poranek lutego 1940 roku (nie taki luty, jak w ostatnich latach).
Na stacji czekały na nas wagony towarowe, w pewien sposób przystosowane do przewozu ludzi. Były one kryte, a wewnątrz, po obydwu stronach miały półki. Na samym spodzie było miejsce na nasz dobytek, który zdążyliśmy zabrać: odzież, jakieś wartościowe rzeczy, żywność. Pierwsza i druga półka, nad tymi rzeczami, służyły jako sypialnie i w ogóle jako mieszkanie. W górnej części było małe oszklone i zakratowane okienko. Na drugiej półce umieszczono rodziny z małymi dziećmi. Rodziny wielodzietne przydzielono na górne prycze, a mniej liczne niżej. Na środku wagonu stał piecyk, można było w nim palić o ile zdobyliśmy w czasie postoju węgiel, a nie zawsze to się udawało. Po lewej stronie przy drzwiach był taki otwór w podłodze, który służył jako toaleta (ubikacja i łazienka!).
Po załadowaniu nas i zamknięciu od zewnątrz pociąg ruszył. Jeszcze w domu mój ojciec zapytał, gdzie zamierzają nas wywieźć? Dowódca odpowiedział, że “skąd przyjechali tam pojadą”. Ponieważ przywędrowaliśmy w te strony z zachodniej Polski, gdzie byliśmy osiedleńcami po I wojnie światowej, to myśleliśmy, że tam pojedziemy. Obserwowaliśmy kierunek, w którym ruszył pociąg. Zatoczył on łuk w prawo i skierował się na wschód. Wszystkich ogarnęła rozpacz, słychać było tylko płacz i szloch tłumiony modlitwą, nie indywidualną, ale wszystkich z całego wagonu… Po pewnym czasie zabrał głos mój ojciec, który przemówił do współuczestników niedoli: byłem w Rosji, na Syberii w latach 1905 – 1910, nie jest tam tak źle, głodu nie zaznałem, wyrosłem, nauczyłem się rzemiosła (ojciec urodził się w 1890 r.). To tylko to, że nie będziemy u siebie, ale cóż, jest wojna i musimy się z tym pogodzić, musimy to przetrwać, aby wrócić do naszej Ojczyzny.
Tak to przy wtórze łkań i wspólnej modlitwy żegnaliśmy się z ojczystym krajem. Nie mieliśmy już złudzeń, gdy pociąg przejechał rzekę Zbrucz i miejscowość Podwołczyska – jeszcze polskie i Wołczyska, które były już po stronie ZSRR. Niedługo po tym zabrano się do uszczelniania wszystkich otworów, szczelin w wagonie, którymi mróz i zimno, niemiłosiernie wdzierało się do wnętrza, dając się nam we znaki. Zrobiono zasłonę na klozet i uporządkowano bagaże, zastawiono oszronione ściany od strony “sypialni”. Mój ojciec często spoglądał w okienko obserwując tereny ZSRR. W pewnym momencie zapłakał i przemówił; to nie ta Rosja, jednak będziemy musieli przeżyć bardzo trudne czasy… Po tych słowach znów rozległ się płacz. Płacz nam nie pomoże, musimy wziąć się w garść, trzeba zadbać o wodę, węgiel, bo żywność to każdy zabrał z sobą, na jakiś czas na razie wystarczy. Pociąg ciągle jechał. Dopiero, gdy odjechaliśmy dość daleko od granicy Polski, pociąg zatrzymał się. Wojskowi, bo byliśmy eskortowani przez nich, otworzyli drzwi. Żołnierz zapytał, kto mówi po rosyjsku? Zgłosił się mój ojciec. To ty będziesz starszym wagonowym, dawaj trzech ludzi po zupę, chleb i gotowaną wodę. Gorąca woda była prawie na każdej stacji. Na jeden wagon był następujący przydział: 1 wiadro zupy i w worku chleb, nie pamiętam ile, wody można było wziąć, ile kto chciał. Szczęściem było, gdy w czasie takiego postoju udało nam się naznosić węgla do wagonu. Było to możliwe gdy na stacji stał pociąg z węglem. Na następną okazję trzeba było czekać do kolejnego zatrzymania się pociągu. A kiedy to się stanie i gdzie – tego nigdy nie wiedzieliśmy. (cdn.)
JÓZEF HAMERLA