Członkowie „Solidarności” Nowego Mystalu w Myszkowie w ubiegłym roku uratowali zakład przed likwidacją. Dzisiaj są bez pracy, bo nowy dyrektor ich nie zatrudnił. – Czujemy się szykanowani, uważamy, że celowo pozbyto najbardziej aktywnych związkowców – komentuje Stanisław Adamczyk, szef związku zawodowego „Solidarność”, który aktualnie funkcjonuje poza zakładem.
Tragiczna sytuacja Nowego Mystalu ujawniła się w 2008 roku, kiedy to ukraiński właściciel zostawił zakład na pastwę losu. Firmie zaczęła grozić katastrofa, a dwustu osobom utrata pracy. Rosły bowiem długi wobec wierzycieli – Urzędu Miasta w Myszkowie, ZUS-u i Urzędu Skarbowego.
Przedsiębiorstwo siłą rozpędu funkcjonowało nadal, gdyż liczba zamówień oraz zbyt wyrobów wciąż był pokaźny. To skłoniło zakładową „Solidarność” do działania w celu ratowania Nowego Mystalu. We wrześniu 2008 roku podjęła rozmowy z przedstawicielem Urzędu Miasta – burmistrzem Myszkowa. – Pojawił się wówczas inwestor – firma Konopex, zainteresowany kupnem zakładu. Burmistrz jednak nie podjął inicjatywy, negocjacje przedłużał, co w efekcie zniechęciło chętnego nabywcę – mówi Stanisław Adamczyk.
Widząc niezdecydowanie burmistrza związkowcy rozpoczęli rozmowy z częstochowskim posłem Szymonem Giżyńskim. Znalazł on wyjście z sytuacji. Zaproponował drogę uratowania Nowego Mystalu poprzez złożenie wniosku o jego upadłość przez wierzyciela – Zakład Ubezpieczeń Społecznych.
Przygotowaną koncepcję i argumentację na rzecz uratowania 200 miejsc pracy w Myszkowie poseł Giżyński przedstawił dyrektorowi częstochowskiego ZUS-u, Janowi Śmigielskiemu. Dyrektor Śmigielski i jego służby błyskawicznie przygotowali precyzyjny, formalny wniosek –przed Świętami Bożego Narodzenia, 19 grudnia 2008 roku – złożono w Sądzie Gospodarczym w Częstochowie. Sąd go przyjął zgodnie z procedurami i przekazał dyrektorowi Nowego Mystalu.
Droga, którą zaproponował i zainicjował, dla uratowania Nowego Mystalu, poseł Szymon Giżyński była najkrótszą z możliwych, przy tym formalnie i prawnie prosta i przejrzysta. Miała ona uratować całą załogę przed utratą pracy, toteż zaczęto ja realizować. W praktyce jednak ideę zdeformowano.
30 czerwca 2009 r. zwolniono prawie całą 200-osobową załogę, z wyjątkiem wybranych 12 pracowników. W lipcu zatrudniono tylko 52, w tym zaledwie ośmiu solidarnościowców (związek miał 50. członków). Tym sposobem całkowicie wyeliminowano najaktywniejszych związkowców, paradoksalnie tych, którzy znaleźli ratunek dla Nowego Mystalu. – Pozbyto się niewygodnych ludzi – ocenia Adamczyk. On sam w zakładzie nieprzerwanie i bez zastrzeżeń pracował 28 lat. Dzisiaj z wieloma kolegami jest na zasiłku dla bezrobotnych.
Dlaczego tak się stało? Dlaczego, ci co walczyli o uratowanie firmy, i co istotne, znaleźli sposób by przetrwała, są na bruku? Winnych nie ma. Nowy dyrektor Jan Pasek, nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Stwierdził jedynie, że w zakładzie rządzi syndyk, a listę pracowników do przyjęcia przygotowali kierownicy wydziału i on ją zaakceptował. – Wybrali fachowców i zatrudniliśmy tylko te osoby, które gwarantują dalszą produkcję. Nie patrzyliśmy, kto jest z „Solidarności” – mówi dyrektor Pasek.
Podobnie sytuację argumentuje syndyk mecenas Aleksandra Pacho. – Nie ingerowałam w sprawy personalne, dałam wolną rękę dyrektorowi, bo i tak nie znałam pracowników. Zostali zatrudnieni najbardziej potrzebni, którzy jak potrzeba wykonują swoje zadania. Poza tym, związkowcy myślą tylko o sobie, nie martwią się o zakład i kolegów, którzy pracują. Nie martwią się, czy pojawi się jakiś oferent, że za kilka miesięcy może nikt nie będzie miał pracy – stwierdza syndyk Pacho. Jak widać, odpowiedzialni teraz za Nowy Mystal nie pamiętają, że związkowcy szukając drogi ratunku nie tylko o sobie, ale o całej załodze.
Solidarnościowcy uważają, że nie zostali zatrudnieni najlepsi fachowcy. Swoją teorię próbują potwierdzić, usiłując uzyskać informacje o kryteriach zatrudniania od dyrektora i syndyka. Jednak z ich głosem nikt się nie liczy. Jest jak wołanie na puszczy. – Wysyłamy pismo za pismem i do pani syndyk, i dyrektora z pytaniami, ale żadna ze stron nie odpowiada. Minęło już półtora miesiąca. Jesteśmy lekceważeni i szykanowani – mówi Adamczyk.
Syndyk Pacho zdumiona jest korespondencją od związkowców. Jak nam powiedziała odpowiada przed sędzią komisarzem i tylko jemu jest winna ewentualne wyjaśnienia. – Nie odpowiedziałam na pisma, bo byłam zajęta przetargiem. Wkurzyłam, bo związkowcy zajmują się tylko własnymi sprawami, występują w imieniu trzech, czterech osób – stwierdza pani mecenas. Z kolei dyrektor Jan Pasek uważa, że i tak obecnie musi martwić się o to, by zakład nadal funkcjonował, bo jest coraz mniej zamówień. – Nie możemy zatrudnić nowych osób, bo na obecną produkcję mamy i tak za dużo pracowników – mówi.
Jaka jest zatem przyszłość Nowego Mystalu? – Na postępowanie przetargowe zgłaszają się potencjalni nabywcy, ale ich oferty nie są takie, jak oczekuje sędzia komisarz – informuje mecenas Pacho. Ma jednak nadzieję, że sytuacja wyklaruje się do końca roku. – Liczę, że sędzia renegocjuje cenę sprzedaży. Progi ma ustalić w ciągu najbliższych dni. Trzeba zdawać sobie sprawę, że w zakład wymaga sporego zainwestowania na modernizację i nowe linie technologiczne. Poza tym Nowy Mystal produkuje głównie na potrzeby stoczni i to kładzie się cieniem na atrakcyjność zbycia. Mam jednak nadzieję, że wszystko rozwiąże się pozytywnie, że znajdzie się nabywca. Nie dopuszczam innej myśli. Jeżeli wejdzie nowy oferent, to zapewne będzie potrzebował pracowników z kwalifikacjami – konkluduje syndyk Aleksandra Pacho.
G AWULA