O rodzinnym domu, poezji i reformie rolnictwa z wiceministrem rolnictwa i rozwoju wsi, posłem Szymonem Giżyńskim, rozmawia ks. Jarosław Rodzik SAC
Jak polonista odnajduje się jako wiceminister rolnictwa?
– Chciałbym zrobić chociaż cząstkę tego, co dla polskiego rolnictwa i przemysłu uczynił polonista i profesor literatury polskiej Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu, Hipolit Cegielski. Cegielski nie byłby tak znakomitym przemysłowcem, gdyby nie był humanistycznym erudytą, filozofem i filologiem. Twórcy francuskiego przemysłu motoryzacyjnego – panowie: Peugeot, Renault, Citroën, na stanowiska szefów swoich wielkich fabryk powoływali wyłącznie absolwentów dobrych uniwersytetów, z solidnym doktoratem z filologii klasycznej.
Co zatem łączyło Cegielskiego i sławnych francuskich przemysłowców i stanowi tajemnicę sukcesów w gospodarce?
– Kreacja i wyobraźnia. A te można kształtować tylko poprzez intensywną lekturę dzieł wielkich pisarzy i myślicieli.
No dobrze, ale przecież myśliciele i pisarze nie tworzą programów dla rolnictwa?
– Jakżeż nie! Przecież program dla polskiego rolnictwa, jakby idealnie skrojony pod potrzeby naszych czasów, stworzył sam Henryk Sienkiewicz ustami pana Onufrego Zagłoby: „Zjadłbym co dobrego, byle dużo”. Nic bardziej lapidarnego i genialnego. Znakomitą, najwyższej jakości, smaczną i zdrową, wyprodukowaną w Polsce żywność powinni spożywać sami Polacy, a gigantyczne nadwyżki eksportować z sukcesem na cały świat. Przecież jest to esencja całościowego programu, nie tylko dla polskiego rolnictwa, ale i dla całej polskiej gospodarki, w zakresie potrzeb krajowych i zagranicznej ekspansji na najbliższe dziesięciolecia. A któż prześcignie takiego Juliana Ursyna Niemcewicza w proroczym ustanowieniu gospodarczych i cywilizacyjnych relacji pomiędzy Polską a Unią Europejską: „Lepiej by było w domu siedzieć! Pójść do stajni, obory, liczyć w polu snopy. Niźli się rozglądać, co tam robią w sercu Europy”.
No, ale przecież na polonistyce nie miał Pan wykładów z rolnictwa. Co tak naprawdę dała Panu sosnowiecka polonistyka?
– Na sosnowieckiej polonistyce dowiedziałem się, kiedy mamy do czynienia z poezją.
…?
– Do czynienia z poezją mamy wtedy, kiedy wyrazy kończą się tak samo. Na przykład: kijaszek – wujaszek. A wiersz biały powstaje wtedy, kiedy do kijaszek – wujaszek dodamy jeszcze wyraz trąbka.
Przecież to absurd!
– Ma Ksiądz rację, bo to cytat z Mrożka.
Zatem utrudnię Panu zadanie i spytam wprost. Jak wyglądała Pana polityczna droga do stanowiska wiceministra rolnictwa w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi?
– Na tej drodze starałem się, by osobiste doświadczenia stały się odpowiedzią na potrzeby otoczenia. Już jako pełnomocnik rządu do spraw reformy samorządu terytorialnego w województwie częstochowskim, w latach 1990-1991, byłem odpowiedzialny za jej wdrożenie we wszystkich, z górą pięćdziesięciu gminach, przecież w znakomitej większości wybitnie rolniczych, co oznaczało możliwość poznania właśnie w tym zakresie ich walorów i specyfiki. Jako wojewoda częstochowski, w latach 1997-1998, tę praktyczną wiedzę tylko pogłębiłem. Potem przyszedł czas na instalację w Częstochowie, już niestety nie wojewódzkiej, kluczowych dla rolnictwa instytucji dla całości województwa śląskiego: Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, której zresztą, w latach 2000-2001, byłem pierwszym dyrektorem; Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego; Śląskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego. W każdym z tych trzech przypadków, choć w różnym stopniu, miałem jednakże sprawczy udział. Dzieła dokończyłem już jako wiceminister w resorcie rolnictwa, gdy z dniem 30 sierpnia 2018 roku wojewódzki oddział Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa został zainstalowany w Częstochowie. Stworzyliśmy w ten sposób pewien częstochowski precedens i fenomen: nigdzie w Polsce, poza Częstochową, nie ma zlokalizowanych w jednym mieście, poza stolicą województwa, wszystkich czterech, kluczowych, wojewódzkich instytucji pracujących na rzecz rolnictwa.
Czy również w Sejmie zetknął się Pan z problematyką rolniczą?
– Ładnie powiedziane. Jestem posłem od 2001 roku i w każdej z pięciu kadencji pracowałem w Sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, jako zresztą jedyny przedstawiciel całego województwa śląskiego. Notabene, jest to koronny dowód na to, że rolnictwo w województwie śląskim, w dużym, zwartym obszarze, istnieje tylko w okręgu częstochowskim. Gdyby było inaczej, miałbym w Komisji Rolnictwa kolegów z Katowic, Bytomia, Mikołowa, a nawet Rybnika czy Bielska. Tak od 2001 roku do dzisiaj nie jest, bo w województwie śląskim, poza okręgiem częstochowskim, wszędzie dominują inne, pozarolnicze priorytety.
Dobrze. Kroczy Pan w polityce także rolniczą drogą, ale co o tym zdecydowało? Geny, wychowanie, doświadczenia dzieciństwa i młodego wieku?
– Coś w tym po trosze jest. Rodowodowo jestem komplementarną mieszanką znamienitych genów ziemiańskich i równie znamienitych, wyrazistych genów chłopskich. Mój rodzinny dom, w moim dzieciństwie i młodości, często odwiedzały kuzynki i kuzyni mojej Mamusi z podczęstochowskich miejscowości: Gęzyna, Drochlina, Hutek czy okolic Myszkowa. Wychowałem się i mój rodzinny dom stoi w dzielnicy podjasnogórskiej, w jej zachodniej stronie. W latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych to była jeszcze dzielnica półrolnicza, z codziennym porykiwaniem krów, stukotem końskich zaprzęgów i cudownymi zapachami, nie tylko przewożonego siana. Domeną mojej, podjasnogórskiej dzielnicy były wówczas pielgrzymkowe wizyty, zwłaszcza w czasie odpustów 26 sierpnia i 8 września, setek chłopskich wozów, pokrytych efektownie ukwieconym brezentem, zaprzęgniętych w dorodne, mocne konie. Dla małej i dużej dzieciarni było to jakby przeniesienie w inny, cudowny, bajkowy świat. Piesze, tradycyjne pielgrzymki, nocujące w okolicznych domostwach, także w moim domu, miały wówczas swój arcypolski, czyli jednoznacznie wiejski charakter. Albo inny widok; z Jasnej Góry w noc poprzedzającą największe uroczystości Wniebowzięcia Maryi i Matki Bożej Częstochowskiej: Sala Rycerska szczelnie wyścielana przez Ojców Paulinów masywnymi, czerwonymi dywanami, by utrudzeni pielgrzymi „dla których zabrakło miejsca w gospodzie”, mogli choć trochę odpocząć. Tym klimatem, niczym niepodrobionej polskości – wiejskości – żyję do dziś. Całkowicie to rozumie i dobrze się z tym czuje moja żona Urszula, która, chociaż urodzona i wychowana w Szczecinie, w tę częstochowską, wspomnieniową, rodzinną sielskość wrosła bardzo naturalnie i mocno, podobnie jak nasi synowie – Łukasz i Norbert.
Czy tylko przychodzące na Jasną Górę i przechodzące przez dzielnicę, w której Pan mieszkał, pielgrzymki kształtowały Pańską dziecięcą i młodzieńczą religijność i wrażliwość?
– Domyślam się do czego Ksiądz zmierza. Życie mieszkańców zachodniej części dzielnicy podjasnogórskiej przemożnie kształtowała wówczas, istniejąca po dziś dzień, tamtejsza, czyli moja, parafia Miłosierdzia Bożego Księży Pallotynów. To był wpływ integralny i kompletny, w tym jeszcze niezapomnianym, niepowtarzalnym, świętym, tradycyjnym, duszpasterskim wymiarze Kościoła trydenckiego. Nie było żadnego chłopczyka, dziewczynki, dziewczyny i chłopaka, aż do później młodości, wyłączonych spod tego parafialnego oddziaływania. W parafii było wszystko. Nie tylko bogata, dla wszystkich dostępna biblioteka, ale codzienne uganianie się za piłką, „stukanie” w ping-ponga, a z racji tej, że nie w każdym domu był wówczas telewizor, w moim akurat nie było, wspólne oglądanie Zorra, Tolka Banana czy Bonanzy, dalsze i bliższe wędrówki i wycieczki. No i oczywiście ministranci, bielanki – dziewczęta sypiące płatki kwiatów podczas procesji, nie tylko Bożego Ciała. Ołtarze na Boże Ciało, każdorazowo nowe, solidne, drewniane, budowali mężczyźni; ich żony i dorosłe córki prześcigały się w jak najpiękniejszym dekorowaniu wszystkich czterech, tradycyjnych ołtarzy. Oczywiście na zasadzie honorowej rywalizacji: który piękniejszy. Pamiętam znakomite przedstawienia teatralne, które wystawialiśmy w gronie parafialnej młodzieży i dzieci, czasami w zespołach kilkudziesięcioosobowych – podczas jasełek czy wystawień Męki Pańskiej. Nie wiem, skąd się to brało, ale inscenizacyjny rozmach i wysoki artystyczny poziom z głębokim podziwem wspominam do dziś. Podobnie jak postaci wielkich, ówczesnych kapłanów, z wybitnym proboszczem księdzem Edmundem Boniewiczem na czele, czy kochanym przez wszystkich parafian księdzem Wacławem Nałkowskim. Szczególny, duchowy wpływ z grona Księży Pallotynów wywarł na mnie właśnie ksiądz Boniewicz: misjonarz na obszarze Sowietów, święcący w latach siedemdziesiątych w Moskwie plac Czerwony i odmawiający na nim różaniec; wieloletni spowiednik Księdza Prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego; częsty rozmówca wielkiego filozofa, Władysława Tatarkiewicza. Księdza Boniewicza słuchałem zawsze z wypiekami na twarzy.
W tej bardzo osobistej opowieści odeszliśmy daleko od spraw polskiego rolnictwa.
– Ależ wprost przeciwnie. Jesteśmy w jego obszarze, i to w sercu, i centrum, bowiem polskie rolnictwo, gdy go pojmujemy jako wielkie, narodowe dobro, bez praktykowania wymiaru religijnego i patriotycznego – po prostu nie istnieje. Przekonuje o tym dowodnie cała polska rolnicza tradycja. Przecież roczny cykl pracy polskiego rolnika to po prostu rok obrzędowy, obramowany kultem Matki Bożej Siewnej i Zielnej, i Pańskich Świętych, jak choćby świętego Izydora Oracza.
Skoro zatem polskie rolnictwo to Pańskim zdaniem wielkie, narodowe dobro, to w jaki sposób chce Pan pracować na jego rzecz jako wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi?
– „Nic ponad przydatność” – jak to pięknie ujął potomek jednego z wielkich, przedwojennych ziemiańskich rodów Janusz Przewłocki, autor przepięknego albumu Wokół pałacu i dworu. Jestem w resorcie od 2 lipca 2018 roku i miałem to szczęście, że jeszcze zdążyłem uczestniczyć w kilku dyskusjach dotyczących „Planu dla wsi” Pana Premiera Mateusza Morawieckiego i Pana Ministra Krzysztofa Ardanowskiego. Tak jak zadaniem programu „500 Plus” jest wzmocnienie polskich rodzin na krajowym konsumenckim rynku, tak istotą „Planu dla wsi” jest dopuszczenie do krajowych i zagranicznych rynków rolnych nowych polskich producentów i umocnienie na tych rynkach polskich rolników, którzy do tej pory funkcjonowali na nich w statusie – powiedzmy najoględniej – nieuprzywilejowanym. Służy temu wzmocnienie sprzedaży bezpośredniej rolniczego handlu detalicznego. Limit nieopodatkowanej sprzedaży bezpośredniej wzrasta z 20 tysięcy do 40 tysięcy złotych w skali rocznej. Powyżej tej kwoty – nieduży, dwuprocentowy podatek obrotowy. Do tego: podstawowe i zrozumiałe przepisy sanitarne i nieprześladowcze kontrole. Stawiamy na produkcję żywności wysokiej jakości ekologicznej, wolnej od GMO, tradycyjnej, regionalnej. Chcemy, by takie produkty spożywali Polacy, a jej polscy producenci panowali na eksporterskich rynkach. Ma temu także służyć organizowany na bazie spółek zarządzanych przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa – holding Polska Grupa Żywnościowa. Dzięki niej ma się dokonać, między innymi, ważny proces przekształcenia polskich producentów rolnych w polskich przetwórców, by wygrać konkurencję z przetwórcami zagranicznymi, którzy wskutek fatalnych błędów transformacji w latach dziewięćdziesiątych i późniejszych panują dziś na polskim rynku, bezpardonowo wykorzystując swą przewagę.
Jak inaczej jeszcze rząd Mateusza Morawieckiego chce wspomóc polskie rolnictwo?
– Przede wszystkim wprowadzeniem z inicjatywy ministra Ardanowskiego regulacji poprawiających opłacalność produkcji rolnej. Na przykład: dofinansowanie do paliwa rolniczego z 86 do 100 litrów na hektar i wprowadzenie dopłaty 30 złotych od dużej jednostki przeliczeniowej dla producentów bydła mlecznego opasowego. Przygotowywana jest ustawa pozwalająca na wykorzystanie użytków zielonych (dzisiaj praktycznie: nieużytków zielonych, i to w liczbie 4 milionów hektarów) pod produkcję bydła mięsnego. Staraniem ministra Ardanowskiego powstaje wielki program zorganizowania rodzimej produkcji pasz białkowych celem wyeliminowania bardzo kosztownego importu śruty sojowej. Nie zapominamy i o innych ważnych sprawach, na przykład o rolnictwie na obszarach górskich, gdzie trzeba postawić na zwiększenie hodowli owiec i kóz oraz wsparcie sadownictwa i winiarstwa. Problemem polskiego rolnictwa już na dzisiaj staje się brak wody. Będziemy współpracować z innymi resortami, by w perspektywie najbliższych lat cały kraj objęty został nowoczesnym i efektywnym systemem retencji i nawadniania.
Jak, w przestrzeni publicznej, oceniane są wysiłki resortu rolnictwa pod szefostwem ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego?
– Najczęściej: z nadzieją i życzeniami pełnego sukcesu. A wobec tych osób i środowisk, którym przychodzi to z trudnością – gotowi jesteśmy utrzymywać, że nie poprawiamy po poprzednikach, lecz naprawiamy sytuację, podnosimy poprzeczkę i śrubujemy wynik.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał
Ks. JAROSŁAW RODZIK SAC
Wywiad opublikowany w kwartalniku „Apostoł Miłosierdzia”, nr 4/2018 (październik-listopad-grudzień)
Ks. JAROSŁAW RODZIK SAC