Jest wiele powodów, przez które nie podoba mi się rząd Marka Belki. Wśród najważniejszych mogę wymienić choćby ten, że pod względem składu personalnego niewiele różni się od skompromitowanego gabinetu poprzednika, Leszka Millera. Po drugie uważam, że w dobie integracji Polski z Unią Europejską akurat rząd wywodzący się z nurtów postkomunistycznych, a najlepszym wypadku socjaldemokratycznych jest ostatnim, który dla Polski byłby obecnie pożądany. Nie chcę tego tematu specjalnie rozwijać, więc powiem tylko, że na ten czas chyba najlepiej dla nas byłoby, gdyby polskie interesy reprezentowane były przez dyplomację o korzeniach konserwatywnych.
Jest wiele powodów, przez które nie podoba mi się rząd Marka Belki. Wśród najważniejszych mogę wymienić choćby ten, że pod względem składu personalnego niewiele różni się od skompromitowanego gabinetu poprzednika, Leszka Millera. Po drugie uważam, że w dobie integracji Polski z Unią Europejską akurat rząd wywodzący się z nurtów postkomunistycznych, a najlepszym wypadku socjaldemokratycznych jest ostatnim, który dla Polski byłby obecnie pożądany. Nie chcę tego tematu specjalnie rozwijać, więc powiem tylko, że na ten czas chyba najlepiej dla nas byłoby, gdyby polskie interesy reprezentowane były przez dyplomację o korzeniach konserwatywnych.
Trzeci powód jest taki, że profesor Belka został premierem niejako na siłę, wbrew pewnej logice, na której opiera się funkcjonowanie państwa demokratycznego. Mam tu na myśli zarówno sztuczki konstytucyjne, zastosowane podczas tej operacji przez desygnującego go na tę funkcję prezydenta Kwaśniewskiego, jak i poparcie, jakie z trudem premier zdołał “uciułać” wśród rozbitej na wiele klubów lewicy w Sejmie. Gdyby jednak prezydent oraz posłowie lewicy chcieli się posługiwać ową wcześniej wspomnianą logiką demokracji i mieli przy tym krztynę honoru, to winni jako odpowiedzialni przedstawiciele swoich wyborców doprowadzić do przedterminowych wyborów parlamentarnych.
To wszystko, dla ludzi szanujących demokrację a przede wszystkim kochających swoją Ojczyznę jest jasne i oczywiste, dlatego zapewne dziwnym im się wydaje, że o losach ich kraju przez blisko dwa miesiące decyduje ekipa nie posiadająca pełnego mandatu do sprawowania władzy. Jednak w tym całym zamieszaniu najbardziej kompromitujące dla premiera jest to, że za cenę poparcia dla swojego rządu tak łatwo rezygnuje z kluczowych haseł swojego programu. Nie mówię o żadnych tam strategicznych założeniach programowych rządu, bo takich nigdy nie było.
Od pierwszego dnia premier Belka powtarzał, że interesuje go, jak się wyraził: “kontrakt na rok”, w czasie którego realizować będzie mało ambitny plan gospodarczej stabilizacji, co właściwie sprowadzać się ma do administrowania krajem. Na takie dictum nikt w Sejmie nie chciał się początkowo zgodzić. Dopiero wybory do Parlamentu Europejskiego, które obnażyły mizerię zaplecza politycznego rządzących elit sprowokowały frakcje rozłamowe lewicy do konsolidacji. Udzielenie premierowi poparcia nie odbyło się jednak za darmo. Trzymiesięczne trwanie na stanowisku premiera Belka okupił całkowitą rezygnacją z przeprowadzenia mniej lub bardziej ambitnych projektów poprawy stanu finansów publicznych państwa.
Coś mi się wydaje, że właśnie dzięki temu ten rząd utrwali swoje miejsce w historii naszego państwa. Dla tak dalece posuniętego oportunizmu nie ma bowiem odpowiednika na przestrzeni ostatnich lat. Marek Belka godząc się na powyższy scenariusz pobił chyba rekord świata. Niestety, odkładane reformy odbiją się fatalnie na pozycji naszego kraju na międzynarodowej arenie gospodarczej.
ATRUR WARZOCHA