Pamiętamy wszyscy, jak cztery lata temu, podczas kampanii na prezydenta Częstochowy, Tadeusz Wrona za poparcie jego osoby składał różnego rodzaju obietnice. Stymulacja przyniosła efekt. Wronę poparło środowisko kultury oraz sportowcy. W grupie klakierów zabrakło żużlowców i… Marka Perepeczki, dyrektora teatru. Co przyniosły cztery lata kadencji prezydenta Tadeusz Wrony? Jednym wielką niespodziankę, innym gorzkie rozczarowanie, jeszcze innym zgryzoty.
Któż najwięcej skorzystał? Z pewnością prezydent nie zapomniał o kulturze. Odbyły się wszystkie zaplanowane i spontaniczne imprezy. Szczególnie tych ostatnich nie brakowało w tym roku. Na dużym plusie wyszli również żużlowcy. Mają wreszcie nowoczesny stadion, co zdaniem prezydenta jest jego sukcesem (choć, jak wiemy, nie on pozyskał fundusze na modernizację). Bez skrupułów więc wykorzystuje żużlowców do promocji swojej osoby. Wyjątkowo dało się to zaobserwować na imprezie “Miasto dla sportu – sport dla miasta”, na pl. Biegańskiego, gdzie hucznie świętowano srebro żużlowców i podpisanie nowych kontraktów. Jej celem miało być spotkanie sportowców z mieszkańcami, zdominował ją jednak wiec wyborczy pana Wrony i prezentacja zasług, jakie posiadł na rzecz rozwoju częstochowskiego żużla. W 1996 r., gdy okazja do radości była znacznie sposobniejsza, bo żużlowcy zdobyli złoto w Drużynowych Mistrzostw Polski, skończyło się skromną, żywiołową uroczystością na Placu Biegańskiego – pomysł na jej organizację powstał w drodze z Torunia, gdzie włókniarze wygrali decydujący o mistrzostwie mecz. W 2003 r., gdy sezon również zakończono złotym medalem, nie pokuszono się o wielkie famfary. Bo i po co? Wówczas kadencja prezydenta Tadeusza Wrony dopiero co się zaczęła, a stosunki klubu z prezydentem Wroną wcale nie były tak kordialne. Hucznych obchodów zdobycia srebra nie było i 2004, i 2005 roku. Cóż więc było wyjątkowego w tegorocznym sukcesie? Nie trudno rozszyfrować, że chodzi o kolejne wybory i spektakularne widowisko na rzecz Tadeusza Wrony, który jako jedyny miał prawo do wspólnego fetowania. Czyżby dlatego, że pokaz sfinansowano z miejskiej kasy? Choć na imprezie pokazali się jedynie dwaj znaczący żużlowcy, efekt promocji kandydata na prezydenta osiągnięto, bo przyszli na nią mieszkańcy, zakochani w żużlu, oraz wielbiciele zespołu Goya. A że kosztowało to sporo…
Czyż zatem trudno się dziwić tym, którzy uważają, że sport w naszym mieście traktowany jest marketingowo i partykularnie, szczególnie ten masowy? Mniej widowiskowe dyscypliny nie mają już takiego wzięcia u władzy. Symboliczne pieniądze – byleby starczyło na dyplomy – otrzymywały sportowe kluby i organizacje szkolne, niewielkie piłkarze, już zerowe bokserzy. W grupie popierających cztery lata temu prezydenta Wronę nie zabrakło Marcina Najmana, ale na nic mu się to zdało. Mimo usilnych zabiegów aż trzykrotnie odprawiono go z kwitkiem, gdy prosił Urząd Miasta o wsparcie na galę boksu w Częstochowie.
Nasz bokser ma ostatnio dobrą passę, co skrupulatnie zauważają komentatorzy sportowi. Za jego sprawą, po długim czasie posuchy, odkąd Jerzy Kulej zakończył karierę, odradzają się częstochowskie tradycje bokserskie. Najman nie tylko odnosi sukcesy. Promuje również Częstochowę, działa na niwie charytatywnej, organizując z udziałem gwiazd sportu imprezy dobroczynne na rzecz dzieci. W promocji chciał pójść dalej. Marzyła mu się gala boksu Hammer KnockOut Promotions, na której, oprócz niego, mieli walczyć Krzysztof “Diablo” Włodarczyk i Dawid “Cygan” Kostecki. Takiego pokazu nigdy w Częstochowie nie było, a ponieważ jest to doskonała okazja do promocji miasta w kraju i na świecie (telewizje Polsat i Polsat Sport transmitują walki, przez dwa tygodnie nagłaśniają imprezę) Najman zwrócił się do prezydenta Wrony o dofinansowanie. Próby podejmował trzykrotnie. Bezskutecznie. Za każdym razem brakowało dla niego pieniędzy. Wprawdzie nie była to mała kwota – Najman potrzebował wsparcia w wysokości 1/3 kosztów, czyli 50 tys. złotych, 100 tys. zł wykładał główny organizator – zważywszy jednak na korzyści płynące dla miasta z promocji, kwota ta nie wydaje się być niebotyczna. Na to pieniędzy nie było, ale pojawiły się, i to niemałe, na wiec wyborczy “Miasto dla sportu…” i Goyę. Co na to Marcin Najman, laureat plebiscytu “Życia Częstochowskiego” i Regionalnego Komitetu Olimpijskiego na najlepszego sportowca? Czy nie czuje się pokrzywdzony? Grzecznie, ale stanowczo powiedział nam, że nie ma nic w tej sprawie do powiedzenia, a z polityką nie chce mieć już nic wspólnego.
Bardziej rozmowny był Jerzy Kulej, którego porosiliśmy o komentarz. – Jestem przerażony tym, co dzieje się w Częstochowie. Jak lekko pozbywa się okazji promocji miasta. To, co spotkało mnie i Marcina Najmana ze strony prezydenta Tadeusza Wrony jest co najmniej zastanawiające. Gale boksu, przy całej przychylności prezydentów, organizujemy w wielu miastach, np. w Kętrzynie czy Dębicy. W Częstochowie lekceważy się boks, a ma on tu wspaniałą tradycję. Dzięki Marcinowi, którego nakłoniłem do kontynuowania kariery, ta tradycja odżywa. Wspólnie z Marcinem chcemy promować nasze miasto, ale muszę mieć ku temu sposobność. Trudno mi za każdym razem, gdy komentuję walki bokserskie, wykrzykiwać: “Jestem z Częstochowy, to moje miasto!”. Sądziliśmy, że Urząd Miasta, zwłaszcza, że obiecywano wiele, poprze czasem nasze pomysły i galę boksu. To przykre, że Marcin, który wiele robi dla miasta, chce pokazać Częstochowę, pomaga dzieciom, organizując akcje charytatywne, nie jest doceniany przez władze miejskie. Odbieram to jako lekceważenie. Niedotrzymywanie deklaracji spowodowało, że straciłem całą sympatię do prezydenta Wrony. Nie mogę patrzeć w oczy człowiekowi, który nie dał szansy Marcinowi, a przede wszystkim miastu. Nie jest łatwo namówić promotora, by wpisał galę w kalendarz imprez. Kiedy już udało się to Marcinowi, nie pomógł mu wspierany przez niego w kampanii prezydent Wrona. Nie mam więc ochoty na spotkanie z nim, dlatego nie przyjąłem zaproszenia na Kongres Częstochowian, choć dziwne, że niektóre media napisały, że potwierdziłem przybycie.
URSZULA GIŻYŃSKA