W języku polskim mamy całą masę przysłów o włosach: dzielimy je na czworo, rwiemy z głowy albo pilnujemy, by żaden nam z niej nie spadł. Nasza kultura tradycyjna włosom nadała znaczenie nie tylko estetyczne, ale wręcz magiczne. Były symbolem młodości, zdrowia, czystości, a niekiedy… powodem rodzinnych dramatów. Szczególnie na Ziemi Częstochowskiej, gdzie tradycja przeplatała się z religijnym przeżyciem, włosy odgrywały ważną rolę w wielu obrzędach przejścia. Od postrzyżyn po oczepiny, od rozplecin po kołtun – każdy z tych momentów łączył się z konkretnym zachowaniem.

Dziś pierwsza wycieczka z dzieckiem do fryzjera czy obcięcie włosów z maleńkiej główki jest niemałym przeżyciem. Nie inaczej było jeszcze na początku XX wieku, kiedy to inicjacyjne strzyżenie urastało do rangi rytuału i nazywane było postrzyżynami. Chłopcy wieku około 3–7 lat po raz pierwszy mieli obcinane włosy, a fryzjerem zostawał ojciec, chrzestny lub dziadek. Dopiero wtedy tradycyjnie nadawano imię. Postrzyżyny rozpoczynała modlitwa i znak krzyża, a obcięte włosy zawijano w chustkę i zakopywano pod progiem domu lub palono w piecu, by „nie poszły w złe ręce”. Wierzono bowiem, że nawet pojedynczy włos może być wykorzystany do rzucenia uroku. W niektórych wsiach mówiono: „Nie wolno zostawiać włosa bez opieki, bo diabeł się przyczepi”.
Postrzyżyny dotyczyły wyłącznie chłopców, bo dla dziewcząt włosy były symbolem piękna i czystości. Na swoje pierwsze obcięcie musiały czekać aż do wesela. Na ziemi częstochowskiej dziewczęta nosiły jeden lub dwa warkocze (do odświętnego stroju udekorowane wstążkami) – symbol panieństwa i niewinności. Im dłuższy i gęstszy tym większa duma. Na wiejskich zabawach chłopcy czasem ciągnęli je za warkocz – było to z jednej strony zalotne, z drugiej… bardzo ryzykowne. Zdarzyło się, że panna w żartach rzuciła w adoratora doniczką, bo nie pozwoliła sobie na takie spoufalenie.
Przed ślubem odbywały się rozpleciny. Druhny rozplatały warkocz pannie młodej, zazwyczaj ze łzami w oczach, bo małżeństwa były aranżowane, a własne wesele niekoniecznie radowało bardzo młodą pannę. Po ślubie, podczas oczepin, warkocz często rozplatano do końca, a na głowę zakładano czepiec lub chustę. Był to moment przejścia do roli żony. Od tej chwili kobieta musiała zakrywać włosy. W niektórych wsiach (szczególnie w okolicach Koniecpola) uważano, że zbyt krótko obcięte włosy u młodej mogą oznaczać, że ktoś „przyspieszył” ślub i lepiej nie zadawać pytań. Jak głosiła wiejska rada: „Nie czepiec wina, ale brzuch zdradzi”.
Włosy oczywiście były oznaką zdrowia, dlatego też za objaw choroby (i to śmiertelnej!) uważano kołtun, zwany też „Gościem” albo „Dziadem”. Czasem tworzył się przez brak higieny, ale na wsi często mówiono, że „kołtun chroni, bo wciągnął chorobę do siebie”. Dlatego nie wolno było go obcinać bez specjalnego rytuału: modlitwy, wody święconej, a najlepiej z udziałem księdza. W okolicach Lelowa opowiadano historię o kobiecie, która obcięła kołtun w tajemnicy przed mężem i na drugi dzień dostała paraliżu po lewej stronie. Ludzie mówili: „Nie kołtun zaszkodził, tylko jego brak”.
Włosy były często wykorzystywane w magii miłosnej. Dziewczyny potajemnie wrzucały je do zupy wybrankowi serca, żeby go „zwiazać na zawsze”. Znany był też przesąd, że obcięcie włosów dziecku przed ukończeniem pierwszego roku życia powoduje, że „obetnie mu się rozum” i nie będzie nad wyraz inteligentne. Na wielu wsiach Ziemi Częstochowskiej nie wolno było czesać się po zmroku, gdyż wierzono, że po zachodzie słońca można „wyczesać rozum” albo „zaprosić biedę do domu”.
Ciekawym zwyczajem było również splatanie warkoczy na odpusty lub wesela w tzw. korony. Była to misterna fryzura oplatająca głowę dookoła, której przygotowanie potrafiło zająć dwie godziny i wymagało pomocy sąsiadki. Dobrze upleciona fryzura była powodem dumy i… zazdrości. Oskar Kolberg pisał, że darzyło się, że dziewczyna tak ciasno oplotła głowę warkoczami na odpust, że zemdlała w czasie nabożeństwa. Kiedy ją ocucili, pierwsze co powiedziała, to: „Tylko mi fryzury nie ruszajcie!”.
Dziś może się wydawać, że włosy to tylko kwestia mody lub gustu. Ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu ich obcięcie czy zaplecenie mogło być wydarzeniem na pół wsi. Choć nie nosimy już czepców ani nie ukrywamy kołtunów w chustach, warto pamiętać, że w ludowej tradycji włosy były jak niemy język kultury. Mówiły, kim jesteśmy, na jakim etapie życia się znajdujemy i jak bardzo wierzymy w moc tego co niewidzialne.
MARIA POSPIESZALSKA
Autorka jest kierownikiem Zespołu Pieśni i Tańca „Częstochowa”. Animatorka kultury, pasjonatka i orędowniczka upowszechniania tradycyjnej kultury regionu częstochowskiego.
+ foto: Rycina POSTRZYŻYNY, na podstawie „Lud: Sieradzkie i Kaliskie tom 46” Oskara Kolberga