CZĘSTOCHOWIANIE
Krzysztof Witkowski, szef przedstawicielstwa na Polskę francuskiej firmy „President” jest facetem nieprzeciętnym. Zwłaszcza na dzisiejsze czasy. Zawsze uśmiechnięty, serdeczny i przyjacielski. Zawsze otwarty na drugiego człowieka. A przy tym pełen życiowego zapału i momentami, wydawałoby się, szalonej fantazji. Najważniejszą jego pasją jest zauroczenie osobą Jana Pawła II.
Krzysztof Witkowski, szef przedstawicielstwa na Polskę francuskiej firmy „President” jest facetem nieprzeciętnym. Zwłaszcza na dzisiejsze czasy. Zawsze uśmiechnięty, serdeczny i przyjacielski. Zawsze otwarty na drugiego człowieka. A przy tym pełen życiowego zapału i momentami, wydawałoby się, szalonej fantazji. Najważniejszą jego pasją jest zauroczenie osobą Jana Pawła II.
Spotkania z papieżem
Papież Polak jest wszechobecny w życiu Krzysztofa Witkowskiego.
W domu, w pracy, podczas wypoczynku. Już w progu budynku „Presidenta” przyjacielskim gestem, niczym symbol opiekuńczego Anioła, Jan Paweł II wita gości i pracowników. Piękną rzeźbę z lipowego drewna Krzysztof dostrzegł w małej wiosce we Włoszech. Zachwyciła go i wszystko uczynił by ją zdobyć.
Jak wspomina miłość do Ojca Świętego zrodziła się z momencie wyboru Karola Wojtyły na papieża. – Słuchałem wówczas z tatą, Antonim, który już nie żyje od wielu lat, radia Wolna Europa. To co usłyszeliśmy w nocy 16 października 1978 roku wydało się nam niemożliwe, a jednak było prawdziwe – wspomina.
I zaczęło się. Już w 1979 roku zakupił pierwszą płytę z przemówieniami papieża. Rok później z jej okładką pod pachą udał się w podróż do Rzymu. Głównym celem było spotkanie z Janem Pawłem II. – Przez cały dzień zwiedziliśmy ze znanym przewodnikiem panem Horodyńskim Watykan i Kaplicę Sykstyńską. Ja jednak, zamiast podziwiać wspaniałe dzieła, wypatrywałem Ojca Świętego. Marzyłem, by na okładce złożył mi swoją dedykację. Wiem, że były to płonne wyobrażenia młodzika i do dzisiaj z nich się śmieję – mówi.
Marzenie spełniło się następnego dnia, podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra. Tak wspomina te chwile. – Gdy szliśmy na plac zagubiłem się i nagle znalazłem się w sektorze pełnym Niemców. Stanąłem przy barierce, co im nie spodobało się. Zaczęli mnie szykanować, przeganiać. Przykucnąłem w rogu i czekałem. Po przeciwnej stronie obserwowałem niecodzienną parę – małżeństwo z czarnymi włosami i dwójkę ich dzieci umorusanych od zabawy blondasów. Nagle słyszę oklaski, rozglądam się i widzę jadące uliczką, przy której stoję, auto z Ojcem Świętem. Zacząłem jak oszalały robić zdjęcia i niespodziewanie krzyknąłem: „Ojcze Święty masz pozdrowienia z Częstochowy”. Nie uwierzyłem własnym oczom, gdy Ojciec Święty zatrzymał się przy mnie, dał mi rękę, i pobłogosławił pytając: „A ty synu skąd się tu wziąłeś?”. Powiedziałem, że jestem z grupą, ale się zgubiłem”. „A to błogosławię ciebie i grupę” – odpowiedział mi. To było pierwsze moje bliskie spotkanie z Papieżem, pierwsze dotknięcie jego ręki – relacjonuje Witkowski.
Wcześniej Krzysztof widział papieża tylko z daleka, w Częstochowie podczas jego pierwszej pielgrzymki w 1979 roku. Był wówczas w straży kościelnej przy katedrze i kościele św. Zygmunta. Z tego czasu pozostała mu masa zdjęć Ojca Świętego z biskupem Stefanem Barełą.
Wielkim przeżyciem była osobista audiencja u Papieża kilka lat później. – Z całą rodziną 4 stycznia 1994 roku byliśmy w Watykanie na konsekracji biskupa Antoniego Długosza. Mieliśmy wówczas spotkanie z papieżem w jego prywatnej bibliotece. Moja żona Ewa, bardzo przejęta, powiedziała: „kocham cię Ojcze Święty”, a papież śmiejąc się powiedział: „masz męża kochać, a nie Ojca Świętego” – wspomina Witkowski.
Czwarte spotkanie było z daleka, ale niemniej ważne. – Papież był już chory i nie chodził. Przez strażnika przekazałem mu piękną bombkę z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, wykonana przez firmę „Komozja”. Ojciec Święty widział to i pobłogosławił mnie z daleka. Niestety, nie udało mi się być z papieżem podczas jego pogrzebu w 2005 r. Rodzinę reprezentował syn i synowa – opowiada.
Jak dobry ojciec
O Ojcu Świętym Krzysztof mówi z ogromnym wzruszeniem. – Zawsze w jego obecności i przy wspomnieniach pojawiają się łzy. Głos się przy nim łamał, człowiek wręcz szeptał. Ojciec Święty zawsze patrzył w oczy rozmówcy i czytał z jego głowy i duszy. Już pierwsze spojrzenie dawało wrażenie, że zna cię od wielu lat. Ludzie, którzy doświadczyli bezpośredniego z nim kontaktu są zupełnie inni. Przekazał im cząstkę swojej osobowości – stwierdza i dodaje. – Mam przeświadczenie, że spotkało mnie wielkie szczęcie, bo dotknąłem człowieka świętego. On lada moment zostanie nim ogłoszony oficjalnie, ale dla mnie już jest świętym.
Czym fascynował Ojciec Święty? – Głębokim spojrzeniem, dotykiem, łaskawością. Byciem dobrym ojcem, który przygarnia swoje dzieci – mówi Krzysztof.
A które z przesłań jest najważniejsze? – Jest ich dużo, ale wydaje mi się, że miłość. Tak wiele o niej mówił, podkreślając, że tam gdzie będziemy się szanować i miłować nawzajem, znajdziemy Boga żywego – odpowiada.
Martwi się, że nie uda się wypełnić pustki po Janie Pawle II. – Gdy został papieżem, seminaria były przepełnione. W tym roku w naszym seminarium przyjęto zaledwie 17 alumnów. Ale wierzę, że tak nie będzie, bo nasz naród ma głębokie korzenie katolickie, że władze kościelne będą dobrze prowadzić młodych, dając im dobry przykład – mówi i kontynuuje. – Globalizm powoduje, że zatracamy tożsamość narodową, dlatego tak ważna jest rola Kościoła, który jest filarem moralnego kręgosłupa społeczeństwa. Kościół musi być przewodnią siłą dla Polaków. Mamy wspaniałą młodzież, ale jeżeli nie pokieruje się nią, nie zagospodaruje, to ją utracimy, bo dzisiaj idolem młodych jest komputer, ogłupiające gry. Efekt widać na trasie. Największą liczbę wypadków powodują właśnie młodzi ludzie. Ryzykują, myślą, że życie to gra komputerowa.
Pasja zbieractwa
Podziw dla wielkiego Polaka Krzysztof połączył z hobby kolekcjonerskim. Zaszczepił mu je ojciec, członek Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego. Krzysztof od wielu lat zbiera medale, monety i inne pamiątki związane z Janem Pawłem II. Samych medali posiada 360, brakuje tylko pięciu, by mieć jeden na każdy dzień roku. O swojej kolekcji opowiada z zapałem.
– Pierwszą rzeczą, którą kojarzę z Janem Pawłem Wielkim są srebrne monety wydane przez Inco Veritas na 2-10 czerwca 1979 roku, które kupił mój tato. Jest na nich wizerunek Ojca Świętego z rozportartymi rękoma na kształt krzyża i napisem „Urbi end Orbi” oraz Matką Bożą. Zapoczątkowały one papieski zbiór mojego taty, który wcześniej kolekcjonował medale zawiązane z Jasną Górą. Swoją kolekcję, z najstarszą monetą z 1910 roku z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej przekazał mi. Podjąłem tę fascynację z ukierunkowaniem na Jana Pawła II, choć zbieram też pamiątki z Jasną Górą i marszałkiem Piłsudskim, którego wielbicielem był mój tata – mówi.
Krzysztof nabywa wszystko co mu wpadnie w ręce. W dziele wspierają go znajomi i koledzy z ławy szkolnej, rozsiani po całym świecie, którzy przy wszelkich okazjach ofiarowują mu numizmaty. W kolekcji ma rarytasy.
– Na przykład moneta, jedna z dwustu wybitych specjalnie dla Ojca Świętego z myślą o dygnitarzach. Za pośrednictwem mojego zaprzyjaźnionego księdza proboszcza Andrzeja Soboty, przekazał mi ją ksiądz Ryszard z Watykanu. Ciekawy jest też medal wydany w 1991 roku z okazji pielgrzymki Jana Pawła II na Ukrainę oraz francuski medal-moneta 1,5 euro wybity na 150-lecie Lourd czy srebrna moneta z Wysp Cooka. Dojrzałem ją na wystawie jednego z banków we w Rzymie w 2005 roku – wylicza.
Kolejne perełki, to seria wydana przez Rzeczpospolitą Polską z Fryderykiem Chopinem, Mikołajem Kopernikiem i z Janem Pawłem II; piękny medal w srebrze ze VI Światowego Dnia Młodzieży w Częstochowie 14-26 sierpnia z 1991 r.; medale wydane w USA w 1987 roku oraz duża monet z akrylu o nominale 25 franków wybita w Kongo w 2005 roku. – Dużą wartość kolekcjonerską ma pęknięty pieniądz wybity na pierwszą wizytę papieża w Meksyku w 1978 roku. Było mało czasu, wiec meksykański bank przebijał swoje monety srebrne na z wizerunkiem Jana Pawła II. Około tysiąca z nich pękło. W 1987 roku wydano w złocie 101 monety o nominale 200 tysięcy złotych. W styczniu zakupiłem jej replikę – kontynuuje Witkowski.
W zbiorze są i inne rzadkie okazy. Pióro (jedno z tysiąca) z grawerem Jana Pawła II, wydane przez Muzeum Watykańskie – Witkowski posiada z numerem 481; numizmat w brązie z Kolumną Zygmunta; zbiór 24 monet dołączonych do 24-tomowej encyklopedii „Jan Paweł Wielki” poświeconej pielgrzymkom papieża. Dużym sentymentem Krzysztof darzy jeden z ostatnich nabytków, wylicytowanym w internecie z okazji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. – To medal ku czci Fryderyka Chopina z 2007 roku wybity w Szanghaju na otwarcie najwyższego 7-metrowego pomnika naszego mistrza – opowiada.
Każda z pamiątek stanowi dla niego wartość, bo jak podkreśla, na każdej jest wizerunek Jana Pawła II. – Ta wystawka, to nie lokata kapitału. Nie jest też na pokaz, by kogoś zadziwić, zaskoczyć. To dla mnie dawka energii do życia. Gdy mam wolną chwilę odwracam do niej głowę, patrzę i mówię sobie: „Ojcze Święty jaki musiałeś być wielki, że tyle osób na świecie pamięta o tobie. Co zrobić, by też przejść do historii i zapisać się w niej pozytywnie?”.
Otwarty dla innych
Witkowski nie tylko zastanawia jak być dobrym i szlachetnym. Wiele ku temu czyni, choćby poprzez szeroką działalność charytatywna. – Osobiście i jako firma staramy się wspierać dając przysłowiową wędkę zachęcającą do działania. Mamy w zanadrzu pomysł na pomoc dla wielu ludziom, ale to kwestia przyszłości – mówi. Nie ukrywa, że praca go satysfakcjonuje. – W Częstochowie pracuje kilka osób, ale w całej Polsce „President” zatrudnia ponad dwa tysiące pracowników. Polskie przedstawicielstwo jest najlepsze w Europie, w tym roku będziemy obchodzić 20-lecie. Owocuje zbiór wielu dyspozycji, szczęścia i zaszczepiona mi przez tatę, który pracował od 7. roku życia, a mając kilkanaście lat założył własny biznes, kultura handlu. Wpoił mi, że w handlu najważniejsze są zaufanie i konsekwencja – komentuje.
Pomaga nie tylko Polakom w ojczyźnie, ale i na Kresach Wschodzie. Wiceprezesuje Towarzystwu Przyjaciół Kresów Wschodnich, którego przywódcą duchowym jest ksiądz Ryszard Umański, dzięki któremu Kresy Wschodnie odwiedziło kilka tysięcy osób. – Wzruszający jest patriotyzm mieszkających tam Polaków. Gdy zaczynają recytować naszych wieszczów, gdy mówią o Polsce, modlą się, to serce mocno przyspiesza, tak jak przy spotkaniu z Janem Pawłem II – mówi Witkowski..
Muzyka, podróże, rodzina
Krzysztof jest również wielkim miłośnikiem muzyki. Lubi każdy jej rodzaj, od klasyki po jazz i pop. – Muzyka mnie uspokaja, przenosi w inne klimaty i światy. W czynie społecznym dla znajomych i przyjaciół przygotowuję tez nagłośnienie na potańcówki i imprezy – mówi. Kolejna pasja to podróże. – Dużo jeżdżę. Uważam, że młody człowiek powinien zwiedzać najdalsze strony świata, by nauczyć się spojrzenia na inną kulturę, by dostrzec wielkość Pana Boga. Wiek dojrzały, to czas na Europę, na starość trzeba zwiedzać Polskę, a gdy już się jest w bardzo słusznym wieku pozostaje własny ogródek i w końcu dom i własne łóżko – śmieje się. Zgodnie z tą zasadą zwiedził kawał świata. Na Dalekim Wschodzie – Hongkong i Singapur, na kontynencie afrykańskim dotarł do Republiki Południowej Afryki. Obie Ameryki zna jak przysłowiową własną kieszeń. Był w Brazylii, Argentynie, Meksyku, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. – Europę też poznałem, a w najbliższym czasie wybieram się na fiordy norweskie – dodaje. A po pracy ma czas na jeszcze jedną działalność: społeczno-polityczną, jest przewodniczącym rady dzielnicy podjasnogórskiej
Na koniec zdradza swoją największą pasję. Jest nią czteroletnia wnuczka Olusia. – Ona jest moją najdzikszą miłością. Nie ma nic wspanialszego od tego, kiedy wnuczka wdrapie się na kolana, obejmie za szyję i powie „dziadziuś, kocham cię”. Jest tak szalona jak dziadek – uśmiecha się.
Rodzina zawsze była dla niego najważniejsza. Jest dumny z żony Ewy, która świetnie sobie radzi jako przedstawiciel firmy ubezpieczeniowej; jedynego syna Piotra, z sukcesem prowadzącego drugą gałąź firmy – PST (leczenie osteoporozy).
Nigdy nie poddaje się słabościom. – Pięć lat temu przeszedłem ciężki udar, lekarze zabronili mi zbyt intensywnego życia, ale pracuję podwójnie. Zdaję się na wolę Boga – stwierdza po prostu. Jak mówi prócz porywczości ma same wady. – Mężczyzn trzeba kochać za ich wady, kobiety za zalety – dowcipkuje i dodaje. – W życiu najważniejsza jest miłość, a później pasje, którym można się oddać do końca. To bardzo pomaga. I zawsze trzeba wierzyć w to, co się robi. Nawet, gdy pomysły są najbardziej szalone.
URSZULA GIŻYŃSKA