Nasze sierpniowe miasto to przede wszystkim Pielgrzymki. Te największe, jak warszawska i najdłuższe – kaszubska czy warmińska dotarły przed 15 sierpnia ale wciąż jeszcze pielgrzymują wierni archidiecezji częstochowskiej. Dziś pątnicy mają łatwiej, bo nikt pielgrzymowania nie zabrania, ale czy to znaczy, ze idzie się lżej?
Każdy, kto choć raz na szlaku pielgrzymim się znalazł, więc co zmęczenie, ból poobcieranych – nierzadko do krwi – stóp. Wie też co znaczy radość osiągnięcia celu i modlitwa przed Cudownym Wizerunkiem Matki Jasnogórskiej. Ze swojego dzieciństwa pamiętam wyprawy z rodzicami do Zielonej Dąbrowy, gdzie zawoziliśmy Pielgrzymom słodkie bułki wypieku wujka Jagodzińskiego. Pamiętam też późniejsze lata, kiedy witaliśmy „Warszawską” w Alejach Najświętszej Maryi Panny – zwłaszcza, kiedy wśród pielgrzymów był mój Tatuś, Brat czy Bratowa. Dziś wejście pieszych pielgrzymek do miasta nie jest już takim wydarzeniem, jak wtedy. Spowszednieli nam Pielgrzymi, choć przecież wciąż są oczekiwanymi Gośćmi. Dla kontrastu dodaję kilka zdań wspomnień mojej Mamusi, która dziś ma przeszło 80 lat a ciągle doskonale pamięta czasy swojego dzieciństwa.
Pielgrzymi, których pamiętam z czasów dzieciństwa wyglądali inaczej. Przede wszystkim nigdy nie było ich tak wielu. Grupy były mniejsze. Często, tak jak na odpust 8 września – w dzień narodzin Matki Bożej, przyjeżdżali umajonymi kwiatami wozami konnymi. Ciągnęły te wozy, jak cygańskie tabory. Słychać było je z daleka, bo pielgrzymi śpiewali, tak, że niosło ich pieśni przez całe miasto. Chyba tylko w 1939 r. było ich niewielu. Mimo to właśnie tamta modlitwa brzmiała najgłośniej, zwłaszcza słowa: „Matko Częstochowska ratuj nas w potrzebie, może ostatni raz przyszliśmy do Ciebie”. Brakowało tego barwnego tłumu przez okres całej wojny, choć przecież wiadomo było, że ludzie pielgrzymują. Pojedynczo, w kilka osób, ale idą. Z Warszawy, Łowicza, Łodzi…
Jako dzieci lubiliśmy w czas odpustów odwiedzać jasnogórskie stragany. Tylu było pięknych ludzi w kolorowych, regionalnych strojach. Odgadywaliśmy kto jest z Krakowa, a kto mieszka na Kurpiach. Łowiczanki wyglądały, jak lalki z wystaw sklepowych. Najbardziej jednak lubiliśmy podsłuchiwać Ślązaków czy górali. To była dla nas pełna egzotyka… Cały ten tłum rozchodził się między stragany. Kto żyw kupował pamiątki dla bliskich co pozostali w domach. Od czasu do czasu słyszało się też zawołanie: „Ogórki kiszone!. Woda za darmo!” Wielu chciało mieć obraz Matki Bożej Częstochowskiej lub figurkę swojego świętego patrona. Szczytem zdolności kupieckich było, czego byłam świadkiem, sprzedanie figury z obtłuczoną głową. Stała na straganie wśród wielu św. Józefów, Krzysztofów, Florianów czy Barbar. Kiedy, jeden z pielgrzymów, młodziutki chłopiec, spytał czy to też któryś ze świętych, kupiec odpowiedział bez wahania, że św. Jan ścięty. Po krótkiej naradzie, chyba z babcią, kupił patrona swego taty za okazyjną cenę kilku groszy. Takie sytuacje też się zdarzały. Po wojnie pielgrzymi stopniowo wracali na Jasną Górę. Sługa Boży Prymas Wyszyński, właśnie spod Jasnogórskiego szczytu wlewał nadzieję w serca wiernego ludu. Tu nauczał nas jak żyć, w tej trudnej do zaakceptowania komunistycznej rzeczywistości. Pouczał, jak nie dać się zdemoralizować obłudnemu i zakłamanemu systemowi zniewalającemu serca i umysły. Dziś dopiero w pełni zdaję sobie sprawę, jak wielkiej łaski dostąpiłam, że dane mi było urodzić się i mieszkać w tym miejscu Polski”.
Czy i nam, Częstochowianom AD 2014 bliskie są uczucia opisane wyżej? Czy czujemy zaszczyt i szczęście, że właśnie w Częstochowie żyć nam przyszło? Każdy z nas musi sobie na to pytanie odpowiedzieć, bo od tej refleksji zależy czy nasze miasto odzyska swój dawny, dumny tytuł Duchowej Stolicy Polski.
Anna Dąbrowska