Galeria Art-Foto Regionalnego Ośrodka Kultury w Częstochowie, przy ul. Ogińskiego 13 a, w Częstochowie od 18 marca prezentuje wystawę fotografii Anny Edyty Przybysz „Sny”.
WYSTAWA POD PATRONATEM „GAZETY CZĘSTOCHOWSKIEJ”
Galeria Art-Foto Regionalnego Ośrodka Kultury w Częstochowie, przy ul. Ogińskiego 13 a, w Częstochowie od 18 marca prezentuje wystawę fotografii Anny Edyty Przybysz „Sny”.
Anna Edyta Przybysz (ur. 1978 roku) jest absolwentką Wyższej Szkoły Ekologii i Zarządzania w Warszawie (architektura krajobrazu) i Akademii Sztuk Wizualnych w Poznaniu (fotografia artystyczna). Jest członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików oraz UNAC (Union Nationale des Arts Cultureles). Fotografią zajmuje się od 1993 roku. Na swoim koncie ma także projekty filmowe i teatralne. W Częstochowie A. E. Przybysz prace prezentuje po raz pierwszy.
Wystawa obejmuje zdjęcia z różnych Pani cyklów. Spełnia ona wymiar retrospekcji?
– To zbiór prac, które kojarzyły mi się z marzeniem sennym, wyobrażeniami ze snu.
Z Pani pracach pulsuje wyjątkowa malarskość. Dostrzega się odniesienie do znanych twórców sztuki malarskiej. Który z malarzy jest dla Pani inspiracją?
– Nie wzoruję się konkretnie, ale rzeczywiście malarstwo impresjonistyczne i surrealistyczne miało wpływ na moją twórczość.
Jak Pani uzyskuje efekty malarskości w fotografii?
– Po prostu znajduję się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i z odpowiednim sprzętem. Moje prace nie są przetworzone przez program komputerowy. To zdjęcia analogowe, efekt wiedzy fotograficznej i zastosowanych materiałów.
Pani mottem twórczym jest cytat z „Małego Księcia” A. de Saint-Exupery: „Oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Dlaczego właśnie ta myśl?
– W codziennym pędzie tego nie zauważamy piękna otaczającego nas świata. By go dostrzec trzeba się zatrzymać. Zamknąć oczy, otworzyć swoje wnętrze i spojrzeć sercem na świat wokół i ludzi. Poza tym ta krótka myśl pozwala mi widzieć świat innym, jeszcze lepszym i piękniejszym.
Co chce Pani przekazać odbiorcom, oprócz niezaprzeczalnego uroku świata?
– To co pani powiedziała. Świat. To, jak ja go postrzegam, interpretuję, czuję. Ktoś w ruderze widzi ruderę, a ja czarowne wnętrze. Chcę dotrzeć do tych, którzy mają problem z zauważaniem cudu świata, którym trzeba się cieszyć. Fotografowanie jest dla mnie możliwością wypowiedzi, zarejestrowania chwil i obrazów, które poruszają mnie, zapadają głęboko.
Pani Mistrzowie fotografii?
– Na pewno Jan Brunon Bułhak, Edward Hartwig, Richard Davedon.
Tworzy też Pani akty. Są one, w przeciwieństwie do zdjęć przyrody, bardzo zakamuflowane.
– Bo to co najlepsze kryje się w cieniu. Niedopowiedzenia i gra światłocieniem, mają służyć pobudzaniu wyobraźni. Fotografia to opowieść. Nie obnażam osób do końca, próbuję uchwycić kruchą granicę pomiędzy światłem a cieniem, zostawiając nutkę dwuznaczności. W cieniu bowiem kryją się nasze pragnienia, kontury wyimaginowanych światów…
Czy mogła by Pani dać kilka wskazówek dla fotografów.
– Zanim naciśnie się migawkę, dobrze trzeba się zastanowić. To przemyślenie wyniosłam z edukacji na aparatach analogowych. Miałam 36 klatek na kliszy i musiałam liczyć się z każdym pstryknięciem, bo mogłoby zabraknąć klatki na to najważniejsze w życiu zdjęcie. Teraz dostęp do fotografii cyfrowej jest duży, ale wykonując setki zdjęć niszczy się spojrzenie przez obiektyw. Trzeba postawić sobie reżim i pracować według zasady: mam sto ujęć i sto powinno być dobre, a przynajmniej połowa – świetna.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA