HANDEL W NASZYCH RĘKACH


Przewidywana w 2002 r. stagnacja gospodarcza uderzyć może szczególnie boleśnie w drobny handel. Przy spadku popytu trudniejsza będzie konkurencja z dużymi hiper- i supermarketami. W poważnych kłopotach będzie branża, zatrudniająca w naszym mieście ok. 8 tys. ludzi, reprezentowana przez 3600 sklepów.

Przewidywana w 2002 r. stagnacja gospodarcza uderzyć może szczególnie boleśnie w drobny handel. Przy spadku popytu trudniejsza będzie konkurencja z dużymi hiper- i supermarketami. W poważnych kłopotach będzie branża, zatrudniająca w naszym mieście ok. 8 tys. ludzi, reprezentowana przez 3600 sklepów.
Zagrożonych jest kilka tysięcy miejsc pracy. Zagrożenie nie dotyczy wyłącznie pracowników handlu. Przenosi się bowiem bezpośrednio na małych i średnich wytwórców, dla których drobny handel był jedynym miejscem zbytu produktów. Do ogólnopolskich sieci marketów nie ma szans wstawić swojego towaru ani producent butów z Żarek, ani producent kurtek i spodni z Lisińca, ani wytwórca wędlin w małej, lokalnej masarni. Handel i małe przedsiębiorstwa były w ciągu ostatnich dziesięciu lat branżami, gdzie zwiększało się zatrudnienie. Tu tworzyły się miejsca pracy wchłaniające redukowanych z wielkiego przemysłu pracowników. Teraz grozi nam, że nie tylko tych miejsc pracy nie będzie przybywać; przeciwnie – istniejącym grozi likwidacja.
Jest to problem nie do końca dostrzegany przez rządzących. Gdyby groziła upadłość zakładu dużego, zatrudniającego 2 tys. osób – wówczas dostrzega się społeczne skutki tej upadłości. Banki zgadzają się na odroczenie spłaty kredytów, państwo umarza część zobowiązań podatkowych. Administracja państwowa angażuje się w tworzenie programów ratunkowych, w razie konieczności służy gwarancjami kredytowymi lub bezpośrednim wsparciem.
Gdy pada tysiąc sklepów, zatrudniających ponad 2 tys. pracowników, na rządzących nie robi to większego wrażenia. Bez względu na koniunkturę rynkowę, bez względu na realność zagrożeń administracja nie zmienia swojego stosunku. W taki sam bezwzględny sposób ściąga każdą złotówkę podatku, tak samo bezwzględnie karze wysokimi grzywnami za drobne błędy w deklaracjach podatkowych, za brak wywieszonego na ścianie regulaminu pracy; podwyższa lokalne podatki i czynsze za wynajem lokali, nie przejmując się skutkami takich decyzji. Pracownicy z upadającego dużego przedsiębiorstwa mają szansę skorzystać z odpraw, w tym także wypłacanych z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, potem z zasiłków. Po bankructwie sklepu jego właściciel nie ma prawa do jakiejkolwiek pomocy ze strony państwa. Trzeba to przypomnieć, bo perspektywa zagrożenia drobnego handlu wymaga podjęcia działań wspieranych publicznymi pieniędzmi. Konieczne jest mądre i precyzyjne wsparcie, tak samo, jak potrzebne jest mądre i precyzyjne wsparcie dla procesu restrukturyzacji hutnictwa i górnictwa.
Musi być lobby
Trudno określać zakres i formy owej pomocy dla naszego kupiectwa bez wyjaśnienia pewnych warunków. Po pierwsze – konieczne jest istnienie reprezentatywnego i wiarygodnego przedstawicielstwa kupców. Musi być partner dla administracji samorządowej i rządowej, musi istnieć lobby działające na rzecz kupiectwa. Oczywistą jest rzeczą, że właściciele sklepów na rynku lokalnym konkurują ze sobą, że trudno im się wzajemnie dogadać, zjednoczyć. Istnienie każdego związku czy zrzeszenia wymaga nakładów, utrzymywania biurokracji – choćby tylko prezesa i jego sekretarki. To też odstręcza część kupców. Problemem jest określenie priorytetów działań. Inne jest bowiem spojrzenie z punktu właściciela domu towarowego średniej wielkości, inne drobnego kupca handlującego ze straganu ustawionego na targowisku. Ale bez własnej wiarygodnej reprezentacji głos kupców zawsze będzie niezauważalny. Bez reprezentacji trudno wynegocjować sensowną pomoc w czasie kryzysu.
Po drugie – czynnikiem jednoczącym kupców była do tej pory niechęć do dużych hiper- i super- marketów. Protesty były zazwyczaj lekceważone, supermarkety powstały, powstają następne i w przyszłości będą powstawały dalsze. Co więcej, zahamowanie budowy kolejnych supermarketów nie jest już tylko obroną drobnego kupiectwa. Jest także, a może przede wszystkim, obroną interesów istniejących supermarketów.
Poprawić promocję
Problem dziś, to nie tyle sprzeciw, ile stworzenie równych szans konkurencji. W warunkach spadku popytu – niestety – sprawdza się zasada “zanim gruby schudnie, chudy zemrze”. Duży może więcej. Może wynegocjować tańszy kredyt lub sięgnąć po kredyt zagraniczny. Może narzucić dostawcom niższe ceny za ich produkt. Może prowadzić lepszą promocję. Zwróćmy uwagę na ten ostatni element. Niskie ceny, to bowiem tylko jeden z elementów przyciągających klienta. O wiele ważniejszym jest promocja. Kreowany jest pewien model życia – szczęśliwa rodzina w tym modelu najszczęśliwsze godziny spędza wspólnie w hipermarkecie, tam korzysta z różnych rozrywek, tam pławi się w konsumpcji. W tym modelu życia – nie wypada nie bywać w hipermarkecie. Ten model promocji został sprawdzony na społeczności amerykańskiej, na społecznościach państw zachodniej Europy. Jest to dokładnie opracowana, doświadczalnie sprawdzona kampania narzucająca ludziom styl życia korzystny dla dużych koncernów handlowych. Każda akcja rodzi reakcję. Tak, jak supermarkety korzystają z doświadczeń kampanii promocyjnych sprawdzonych na Zachodzie, tak my dziś, konkurując z supermarketami możemy odwołać się do innych doświadczeń amerykańskich i europejskich.
Odkryto i wprowadzono już dziesiątki form walki z modelem życia narzucanym przez duże koncerny handlowe. Atutem małych nie jest już cena – tu zawsze mały przegra; jest odpowiednia prezentacja innych ważkich walorów: jakości, różnorodności, przyjaznego stosunku do klienta, lokalności czy wreszcie swoistego snobizmu.
Tak – snobizmu. Są ludzie, którzy z pewną wyższością mówią: “Stać mnie na to, nie kupuję standardowych rzeczy w supermarkecie.” Bo miarą dobrego smaku przestaje być wybieranie tych samych towarów w takich samych, przypominających magazyny, sklepach, ale szukanie oryginalnego gatunku wędliny, chleba, przyprawy sporządzonej według lokalnych, niepowtarzalnych wzorów. Promocją małych sklepów staje się ich przyjazność – tam klient nie tylko kupuje, tam sprzedawca jest przewodnikiem tłumaczącym jaki produkt najbardziej pasuje do naszych upodobań, jaką potrawę można przyrządzić z proponowanego gatunku mięsa; jest znajomym, z którym możemy kupując porozmawiać o pogodzie czy ostatnim skoku Małysza.
Wyrównać szanse
Są to niewykorzystane atuty promocyjne. Przeciwstawić sklep przyjazny, sklep po sąsiedzku, sklep gdzie możemy kupić coś niestandardowego – supermarketom, gdzie obsługa wita nas tym samym sztucznym uśmiechem, obserwując nas przy tym, jak potencjalnych złodziei. Gdzie uprzejmość jest równie sztuczna, jak smak wędlin z masowej produkcji.
Po trzecie – istotną formą wsparcia kupców jest tworzenie instytucji wyrównujących ich szanse na rynku finansowym. Wspomnieliśmy, że duży ma łatwiejszy dostęp do kredytu. Odpowiedzią na to może być tworzenie kupieckich funduszy gwarancji kredytowych. Jest to też możliwość zaangażowania pomocy publicznej. Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, zgodnie z przyjętym programem działań, może udzielić dotacji na zwiększenie kapitału funduszy pożyczkowych lub poręczeniowych. Można też pozyskać dla tworzenia funduszu środki samorządów terytorialnych. Fundusze tego typu działają już w różnych miastach – np. Bielsku – Białej, Opolu, wkrótce powstanie w Chorzowie.
Podobny fundusz pożyczkowy lub poręczeniowy jest dla naszych kupców i drobnych wytwórców rzeczą niezbędną. Nie ma rozwoju handlu i produkcji bez dostępu do kredytu. Zasada wzajemnego gwarantowania sobie kredytu obniża ryzyko banku. Powoduje, że ten kredyt jest tańszy. Istnienie funduszu może także zmniejszyć ryzyko tzw. kredytów kupieckich. Producent w obecnych warunkach musi podejmować ryzyko. Wstawia swój towar do sklepu godząc się na kilkumiesięczne oczekiwanie na zapłatę. Fundusz jest gwarantem dotrzymania zobowiązania przez właściciela sklepu. Fundusz może, pod przyszłe zobowiązania kupca, zagwarantować bądź udzielić producentowi kredytu na zapłacenie VAT lub zakup materiałów do dalszej produkcji.
Tę formę współpracy finansowej kupców i drobnych wytwórców można także przenieść na inne dziedziny. Na przykład – możliwe jest wzajemne ubezpieczenie towarów w sklepie na wypadek katastrofy lub kradzieży. Część sklepów nie stać na ubezpieczenia komercyjne, zasada ubezpieczeń wzajemnych jest dla wszystkich korzystniejsza.
Własna stategia
Po czwarte – zarówno promocja małych sklepów, jak i tworzenie instytucji finansowego wsparcia może być formą pomocy ze środków publicznych. Nie jest bowiem rzeczą obojętną dla miasta, ile sklepów może upaść w najbliższym roku. Miasto może i powinno wypracować własną strategię pomocy. Dotyczy to także polityki dotyczącej lokali użytkowych, wynajmowanych na sklepy i zakłady usługowe. Właściciele budynków, w tym także władze miasta, przyzwyczaiły się do prostego schematu – zwiększania wysokości czynszu o wskaźnik inflacji. Traktują to jako stały dochód, nie podlegający wahaniom koniunktury rynkowej.
Idealnym rozwiązaniem byłaby pełna prywatyzacja większości lokali użytkowych. Z wielu względów nie jest to możliwe. Jeżeli więc miasto z różnych powodów nie chce bądź nie może prywatyzować lokali – musi prowadzić właściwą politykę czynszową. Dostosować wysokość czynszów do realnych możliwości kupców.
Po piąte – los kupców częstochowskich jest w naszych rękach. To nie jest tak, że możemy ograniczyć się do kierowania różnych postulatów. Do kupców, by ze sobą współpracowali i oferowali taki towar i takie ceny, aby mogli zdobyć rynek. Do władz, by angażowały w pomoc kupcom środki publiczne, bądź uniemożliwiały rozwój konkurencji – supermarketów.
Postulaty nie wystarczą. Przyszłość małych sklepów zależy od naszych zachowań konsumenckich. Od tego, czy będziemy chcieli w nich kupować.
Oczywiście, jest to w pierwszym rzędzie zależne od samych kupców. Nie da się pomóc temu, kto nie chce pomocy. Nikt nikogo nie zmusi do kupowania w sklepie oferującym drogi, kiepskiej jakości towar, w odstręczających warunkach, przy opryskliwym personelu. Do takich sklepów klienta można przywiązać jedynie za pomocą kartek i administracyjnego wskazania placówek ich realizujących.
Ale też takich sklepów już prawie nie ma. Zdecydowana większość małych, prywatnych i spółdzielczych sklepów dba o klienta. Warto im pomóc, warto tam zostawić nasze, ciężko zarobione pieniądze. Stać nas na to, by omijać supermarkety.

JAROSŁAW KAPSA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *