29 maja 1990 roku ukazał się ostatni, 1762, numer “Gazety Częstochowskiej”, organu Komitetu Wojewódzkiego PZPR, który przejął ideologiczną kontrolę nad redakcją zaskakująco późno, bo dopiero w latach 80-tych. Przedtem regionalny tygodnik zaliczano do tzw. tytułów “czytelnikowskich”, czyli nie związanych bezpośrednio z partią rządzącą. Przerwa w wydawaniu trwała rok i tydzień, gdy z maszyn zszedł pierwszy numer całkowicie prywatnej “Częstochowskiej”, kupionej od Komisji Likwidacyjnej RSW.
Wiele wydarzeń w Polsce i Częstochowie wiązano ostatnio z okrągłą liczbą “10”, gdyż to przed dekadą doszło do wymarzonych przez pokolenia zmian i ostatecznego upadku XX-wiecznych totalitaryzmów w Europie. Dla lokalnej społeczności
ważne były nawet sprawy drobne
– powrót dawnych nazw ulic, zniknięcie znienawidzonych twarzy z ekranu telewizora czy wreszcie udział rządzących we mszach i patriotycznych rocznicach. Piszemy o tym w innym miejscu, dlatego w tej chwili wspomnień warto się skoncentrować nad przemianą, której doznała gazeta.
Nie odcinamy się całkowicie od kulturowego dorobku dawnych dziennikarzy i współpracowników, odnotowujących pracowicie wydarzenia i zjawiska z miasta i regionu. Niżej podpisany debiutował na tych łamach jako uczeń, zamieszczając w roku 1968 swój rysunek z wakacyjnych wojaży. W spadku po poprzedniej redakcji dziedziczyliśmy stos roczników, kryjących w sobie wiele materiałów, szkiców, wspomnień, wierszy i – niestety marnych technicznie – fotografii. Tylko część z nich była skażona nierzeczowym bełkotem, zaś wiele opracowań wciąż bywa cytowana w opracowaniach dziejów regionu czy historii literatury. Te zasługi widoczne są zwłaszcza w dodatku kulturalno – historycznym “Nad Wartą”, gdzie znaleźli swe miejsce przyrodnicy i dyrygenci chórów, archeologowie i poeci, archiwiści i animatorzy kultury ludowej, dokumentaliści minionej wojny i reżyserzy teatru. I oni właśnie, a nie sprawozdania z posiedzeń egzekutyw czy obchodów kolejnych rocznic Milicji Obywatelskiej, zostało jako
zapis tradycji regionu i pamiątka wysiłku jego badaczy.
Gdy minęła bierutowska noc, w Polsce odrodziło się wiele lokalnych gazet – głównie tygodników, ale też periodyków o zacięciu naukowym. Wcześniej zlikwidowano resztki prasy przedwojennej, które na krótko odrodziła się po okupacji. Na przełomie 1949 i 50 roku niepodzielnie panowała już “Trybuna Ludu” i 17 bliźniaczych dzienników, wydawane przez wojewódzkie komitety partii. Częstochowa była jednym z niewielu miast, gdzie ukazywała się mutacja “Życia Warszawy”, nieco strawniejsza od propagandowego bełkotu “organów”. Nasz tytuł zapełnił dotkliwą lukę na lokalnym rynku prasowym, który przed 1939 rokiem należał do ważniejszych w kraju. Przez lata był zresztą składany na linotypach i tłoczony na maszynie rotacyjnej upaństwowionej drukarni Franciszka Dionizego Wilkoszewskiego – zamordowanego przez hitlerowców wydawcy “Gońca Częstochowskiego”. Redakcja zajmowała wykwintne dyrektorskie pokoje na pierwszym piętrze dawnego Banku Handlowego przy ul. Świerczewskiego. W tych ajestatycznych
wnętrzach zasiadał red. Sławomir Folfasiński, którego ciepło wspomina wielu współpracowników. Nie wyobrażam sobie jednak pracy w instytucji podlegającej wielopiętrowej cenzurze – wewnętrznej, politycznej i urzędowej.
W latach siedemdziesiątych ukazujące się w Częstochowie gazety oraz mutacje tytułów z Katowic i Warszawy przeniosły się do specjalnie zbudowanego “pałacu prasy” przy ul Kilińskiego. Podszyte wiatrem aluminiowe okna, trochę krzywe boazerie, zdeptane dywany, archaiczne telefony i rozklekotane maszyny do pisania – to była sceneria jaką zastaliśmy po kilkunastu latach funkcjonowania tego lokum. Wspomniana wcześniej Komisja Likwidacyjna koncernu prasowego RSW sprzedała prawa do tytułu grupie inicjatywnej wywodzącej się z Komitetu Obywatelskiego i powstałego właśnie Częstochowskiego Towarzystwa Gospodarczego za przystępną cenę, gdyż mało kto palił się do odradzania upadłej gazety.
Przede wszystkim należało opanować technikę
W tym czasie wchodził też do użytku skład komputerowy, co jeszcze bardziej skomplikowało ambitne zadanie redagowanie wolnego od cenzury lokalnego tygodnika. Poważnym problemem były – jak zawsze – pieniądze, które zdecydowali się zainwestować zaprzyjaźnieni przedsiębiorcy. Nie mieliśmy takiego szczęścia jak wydawcy z innych miast, którzy dopchali się do zagranicznych funduszy przeznaczonych na rozwój inicjatyw prasowych lub gwarantowanych przez państwo kredytów. O ile dobrze pamiętam, dysponowaliśmy na początek 150 milionami starych złotych (tyle kosztował wówczas “Polonez”), które topniały w zastraszającym tempie…
Wszystkie problemy udało się jednak pokonać w rozsądnym czasie i 11 czerwca 1991 roku, z maszyn arkuszowych spółdzielni “Udziałowa” spłynął chudziutki, 10 stronicowy numer. W pracy pomagali nam dziennikarze z poprzedniego wcielenia pisma, zwłaszcza sprawujący kluczową funkcję sekretarza redakcji Bogdan Knapik, a także Halszka Adamczyk, Teresa Kobic, Marek Rybak, Marek Koprowski, nieżyjący już Marek Szwarc, i zajmujący się grafiką Mirosław Zbyryt. Z drugiej strony pojawiły się bojowe, choć niedoświadczone pióra, które miały ambicje odkłamywania przeszłości i zmieniania rzeczywistości: Leszka Cichobłazińskiego, Waldemara Gaińskiego, Roberta Dorosławskiego, Ryszarda Majera, Tomasza Mysłka, Stanisława Podobińskiego, niżej podpisanego i wielu temporalnych współpracowników. Fotografie robił nam Jacek Dędek. Po latach doszlusowali młodsi koledzy i koleżanki, którzy piszą sprawniej i szybciej niż my kiedyś… Poszerzyliśmy także redakcję o własny skład komputerowy, zyskując nowe siły do łamania gazety, w osobach Beaty Siudei i Grażyny Młyńczyk.
Szymon Giżyński – naczelny tygodnika, a zarazem dyrektor wydawnictwa pisał w pierwszym numerze: (…) Chcemy z tytułem “Gazeta Częstochowska” skojarzyć nowe wartości, stosownie do nowych okoliczności i czasów, naszych poglądów i ambicji. (…) Będziemy w “Gazecie”, przede wszystkim w odniesieniu do przykładów lokalnej rzeczywistości, pilnie śledzić drogi i skutki polskich reform ustrojowych i gospodarczych. Chcemy opisywać te sytuacje, kiedy ludzka energia, przedsiębiorczość, inicjatywa pokonują krąg niemożności, przynoszą sukces, tworzą dobrobyt i nowe miejsca pracy. Tym bardziej jednak nie mogą ujść naszej uwadze zjawiska odwrotne, kiedy urzędnicza i menedżerska arogancja lub niekompetencja, mafijny charakter różnych powiązań administracyjno – gospodarczych, w tym postnomenklaturowych, powodują biedę, poczucie krzywdy i apatię społeczną. Ten przydługi cytat dowodzi, że większość zadań odpowiedzialnego dziennikarstwa wciąż przed nami stoi, wyznaczając zakres tematyki bieżących materiałów informacyjnych. Nie jest to łatwe, gdyż śledzenie różnych zjawisk wymaga wzmożonej uwagi, czasu, pieniędzy i stałej gotowości wysłuchiwania racji ludzi, borykających się z problemami tak małych społeczności, jak biurokratycznej opresji własnego państwa.
W naszej dziesięcioletniej przygodzie dziennikarskiej dorobiliśmy się rzeszy wiernych czytelników, którzy uważnie studiują wszystkie artykuły, felietony, wywiady, relacje sportowe czy choćby horoskop. Niektórzy z nich nie szczędzą nam złośliwych uwag a nawet pretensji, gdy z pośpiechu lub niewiedzy wydrukujemy jakąś bzdurę. Przyjmujemy to z pokorą a na swoje usprawiedliwienie mamy to, że w swej pracy nigdy nie kierujemy się złą wolą. Nasi polemiści mogą też zawsze liczyć na zamieszczenie rzeczowego sprostowania. W ciągu tych lat nie tylko udało nam się utrzymać tytuł, mimo morderczej konkurencji, ale i stale ulepszać efekty pracy. Inni też próbowali zaskarbić serca częstochowian i mieszkańców kilkudziesięciu gmin byłego województwa, lecz w końcu zwinęli żagle. Utwierdza to nas w przekonaniu, że dobre dziennikarstwo winno się kierować moralną busolą, a przyświecać mu winna sentencja: Tylko prawda jest ciekawa!
RYSZARD BARANOWSKI