Częstochowianka od ośmiu lat walczy z systemem służby zdrowia o należne jej zadośćuczynienie. Jak dotąd nie usłyszała nawet „przepraszam”


Lekarze z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie, na Parkitce, nie rozpoznali objawów wskazujących na udar niedokrwienny mózgu u częstochowianki Jadwigi Cicheckiej, wieloletniej pracownicy Poczty Polskiej i odesłali ją do domu, narażając na utratę zdrowia, a nawet życia. To było niemal dziewięć lat temu. Do dzisiaj kobieta walczy o zadośćuczynienie za swoją krzywdę.

 

 

 Jednak wszelkie instytucje i decydenci są jak głusi. Na pisma pani Cicheckiej odpowiadają nic nie wnoszącym do sprawy słowotokiem, nie chcą konkretnie rozmawiać o naprawie krzywdy, ba, niektórzy dopuścili się nawet niemal siłowego wyprowadzenia pacjentki z gabinetu dyrektora; w asyście szpitalnej straży była zmuszona opuścić lecznicę. Sprawa Pani Jadwigi to ewenement na skalę krajową. Dowodzi ona braku empatii i lekceważenie problemów pacjentów. Z drugiej strony trzeba podkreślić niezwykłą determinację kobiety, która nie zaprzestaje swoich działań, obnażając – nie bójmy się tego słowa – znieczulicę ludzi.

 

Jadwiga Cichecka we wrześniu 2015 roku w ciężkim stanie, z zaburzeniami pamięci, wzroku i świadomości, została zawieziona przez pogotowie ratunkowe na SOR do szpitala na Parkitce. – Jednak lekarze zlekceważyli objawy choroby i stan zagrożenia, i nie przyjęli mnie na oddział. Odesłali  mnie do domu. Dzień później, z pomocą zaniepokojonych moim stanem przyjaciół i rodziny, bo sama nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, po raz drugi zostałam zawieziona przez pogotowie ratunkowe, tym razem na SOR do Miejskiego Szpitala Zespolonego na Zawodziu – przypomina sytuację z 2015 roku Jadwiga Cichecka. Tamtejsi lekarze stwierdzili udar niedokrwienny mózgu i podjęli natychmiastowe działania. Pani Jadwiga została na oddziale neurologicznym, gdzie ją uratowano. Kiedy doszła do zdrowia i zdała sobie sprawę, jak okrutnie została potraktowana w szpitalu  Parkitce rozpoczęła bój o sprawiedliwość.

Sprawę pani Jadwigi opisywaliśmy już kilkukrotnie na naszych łamach, pierwszy raz w 2018 roku. Powracamy do niej, bo jak się okazuje osiem lat walki pacjentki o uznanie jej krzywdy nic nie wniosło do sprawy. To jak walenie głową w betonowy mur, który ani drgnie. Starania o zadośćuczynienie rozpoczęła w lipcu 2016 roku. Wysłała setki listów do wszelkich możliwych instytucji, ale ciągle jej sprawa jest lekceważona, jak dotąd żaden organ odpowiedzialny za Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Częstochowie nie zareagował skutecznie na problem Pani Cicheckiej. Mimo orzeczenia rzecznika praw pacjenta, który stwierdził ewidentne naruszenie jej praw pacjenta i narażenie jej zdrowia i życia, pomimo setek pism do władz i instytucji różnego szczebla – począwszy od władz Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Częstochowie i Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego, aż po ministrów, prezesów partii, premiera, prezydenta – pani Jadwiga Cichecka nie otrzymała oczekiwanego zadośćuczynienia, ba, nie usłyszała nawet słowa: przepraszam. Niezrażona obojętnością decydentów niestrudzenie walczy. Teczka jej sprawy to już setki pism oraz dziesiątki rozmów z dyrektorami, lekarzami, politykami, asystentami, sekretarzami decydentów.

Historia pani Jadwigi jest jak gotowa kanwa filmu, wszak przecież to życie pisze najlepsze scenariusze. Ale nie o to tu chodzi, bo dla pani Jadwigi ta opowieść to nie zabawa, ale dziewięcioletnia gehenna. To sprawa obnażająca system polskiego lecznictwa, gdzie pacjent pozostaje sam ze swoim problemem i nie otrzymuje zrozumienia i pomocy prawnej. – W pismach niemal wszyscy decydenci przyznają, że mogę czuć się pokrzywdzona, że rozumieją sytuację, ale jednocześnie stwierdzają, że nic nie mogą zrobić. Dyrektor szpitala nie chce ukarać lekarza, który popełnił błąd w sztuce i co więcej, był w stosunku do mnie bardzo niegrzeczny, wręcz impertynencki. Wojewoda śląski nie może nic nakazać, bo, jak mówi, nie ma takich kompetencji, marszałek województwa śląskiego też, jak twierdzi, nic nie może, gdyż nie ma władzy decyzyjnej. Tak samo nie mogą mi pomóc ani minister zdrowia, ani parlamentarzyści – a wysłałam pisma z prośbą niemal do wszystkich, z wszystkich opcji politycznych – ani premier czy nawet prezydent. To kto w naszej Polsce coś może? Decydenci odsyłają mnie do sądu, ale mnie nie stać na kosztowne rozprawy sądowe, a z moich obserwacji mogę przypuszczać, że takiej sprawy nie wygram, bo z kastą lekarską to się na ogół nie udaje wygrać, nawet pomimo udowodnionych i udokumentowanych faktów. Każdy wie, jak trudno udowodnić w sądzie winę lekarza. Ponadto, już moja droga o sprawiedliwość pokazuje, że byłabym na straconej pozycji. Prokuratura umorzyła postepowanie, uzasadniając, że nie doszło do szkody, ale ja przecież mogłam zostać kaleką do końca życia, a następna osoba może już nie mieć tyle szczęścia, co ja i może nie znaleźć się w miarę szybko w innym szpitalu, gdzie zostanie udzielona jej odpowiednia, fachowa, szybka pomoc… Natomiast podczas rozpatrywania mojej sprawy (już na początku mojej interwencji) przez Izbę Lekarską w Częstochowie, jej był lekarz pracujący w szpitalu na Parkitce, a przewodniczącym Częstochowskiego Sądu Lekarskiego – dyrektor ds. Lecznictwa w szpitalu na Parkitce. Można się domyślać, jak rozpatrywane było moje zgłoszenie. Kolejni dyrektorzy starają się tylko „zamiatać sprawę pod dywan”!!! Żadnej odpowiedzialności, żadnej refleksji. Powołana przez dyrektora Połatyńskiego w 2023 roku komisja nie zainteresowała się niczym. Ani udokumentowanym faktami, ani nawet mijającymi się z prawdą (co udowodniłam) i wprowadzającymi w błąd informacjami lekarza, które wypisał w karcie konsultacyjnej – mówi Jadwiga Cichecka.

Z przedstawionych pism wynika, że Pani Cichecka pozostała także bez jakiejkolwiek pomocy administracyjnej, co w sytuacji opinii Rzecznika Praw Pacjenta, który stwierdził bardzo poważne naruszenie praw pacjenta wobec Jadwigi Cicheckiej, jest niedopuszczalne. Nikt w tej sprawie nie podejmuje skutecznych działań, ani wobec lekarzy nie wyciąga konsekwencji. Nikt nie wszczął żadnego postępowania dyscyplinarnego wobec lekarzy z Parkitki, którzy nie udzielili odpowiedniej pomocy pani Cicheckiej. Nikt też nie powiedział poszkodowanej Pani Jadwidze choćby słowa: przepraszam.

Polskie państwo nie powinno pozostawiać pokrzywdzonego obywatela bez pomocy, ale to jest tylko nasze utopijne przekonanie. O tym, jaki stosunek mają władze szpitala, niech zaświadczą odpowiedzi, jakie ostatnio nasza Redakcja uzyskała. Rzecznik prasowy, zastępca dyrektora Kancelarii Zarządu Województwa Śląskiego Sławomir Gruszka, wieloletni rzecznik byłego już marszałka Jakuba Chełstowskiego (od 5 maja br. marszałek Chełstowski nie pełni już tego stanowiska), na nasze pytanie: „Czy i kiedy marszałek przeprowadzi wreszcie skuteczną kontrolę w sprawie pani Jadwigi i podejmie środki zaradcze, bezceremonialnie?” stwierdził: „Pytania dotyczą funkcjonowania placówki, zatem powinny być kierowane do osób, które nią zarządzają”. Ocena takiej odpowiedzi może być jednoznaczna: to szczyt impertynencji, bo przecież Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Częstochowie jest nadzorowany przez marszałka województwa śląskiego. Z kolei rzecznik prasowy Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Łukasz Majewski, choć odpowiada bardziej szczegółowo na nasze zapytania, to stanowisko dyrekcji przestawia nieugięcie, nie uwzględniając rzeczywistych faktów, z jakimi spotkała się ze strony tej lecznicy poszkodowana Jadwiga Cichecka. Całkowicie neguje zasadność wniosku pani Jadwigi o należne jej zadośćuczynienie, twierdząc, że nie ma ku temu podstaw.

A czego dzisiaj oczekuje Jadwiga Cichecka? – Dzisiaj przeprosimy nie mają dla mnie już żadnego znaczenia, teraz oczekuję zadośćuczynienia w kwocie 100 tysięcy złotych. To i tak niewiele, zważywszy na wszelkie krzywdy i to, że mogłam na trwale stracić zdrowie lub życie i jak wiele musiałam znosić przez ponad osiem lat walki o sprawiedliwość – reasumuje pani Jadwiga i dodaje. – Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Częstochowie idzie cały czas w zaparte, w ogóle nie biorąc pod uwagę udowodnionych i udokumentowanych faktów. Dyrektor szpitala w sporadycznych odpowiedziach powtarza w kółko słowa: „bezzasadnie”, „bezzasadne”, „bezpodstawne” i nie potrafi ani jednym zdaniem uzasadnić swojego stanowiska.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *