Podróżując tu i ówdzie samochodem, zauważyłem, że od roku co najmniej rodacy jeżdżą wolniej. Coraz powszechniej da się zauważyć nawet superauta, mające pod maską ze dwieście koni, które jadą 90 km/h. Z początku mniemałem, że to skutek umoralniających apeli m.in. ze strony policji, nawołujących do ostrożnej jazdy. Byłby to dość niezwykły przypadek w historii naszego kraju, kiedy to apele cokolwiek zdziałały i w duszach kierowców, w miejsce ułańskiej fantazji pomieszanej z głupotą, zagościła rozwaga. Zauważyłem, że sam jeżdżę wolniej, choć mógłbym szybciej. Podejrzewam jednak, że przyczyną tego stanu rzeczy, nie jest nagła iluminacja umysłu, ani inne przemiany wewnętrzne w duszach kierowców. Przyczyną jest prozaiczna bida, czyli ceny benzyny.
Wiadomo, że samochód jadący z umiarkowana prędkością spala o wiele mniej paliwa, niż ten gnający ile się da. Zatem kierowcy porobili się stateczni, nie ze strachu przed wypadkiem bądź policyjnym radarem, ale ze strachu przed widmem rachunku, jaki pokaże im dystrybutor na stacji benzynowej. Jest to pozytywny efekt uboczny cen paliwa, ale na dobrą sprawę nie ma powodów do uciechy. Rozumując w ten sposób, należało by tak wywindować ceny paliw, żeby nie opłacało się wyjeżdżać z garażu. Problem wypadków zostałby praktycznie rozwiązany, o problemie korków komunikacyjnych i dziur w nawierzchni nie wspominając. Zauważyłem również, że np. w dzielnicach domków jednorodzinnych, ciemności kryją ziemię. Po zmierzchu, oczywiście. Tam, gdzie jeszcze niedawno w każdym budynku świeciło kilka okien, teraz świeci jedno albo wcale. Nie sądzę, aby przyczyną tego stanu rzeczy była epidemia zapalenia spojówek albo powszechne zamiłowanie do zabawy w czarnego luda. Powodem jest wymuszona oszczędność w granicach postępującej nędzy.
Dość pospolitym obrazkiem jest widok ludzi z wózkami, na których wiezie się kawałki drewna, pudełka i inne odpady, żeby jakoś ogrzać mieszkanie, nie wydając pieniędzy na gaz albo węgiel. Generalnie, jeśli chodzi o ceny energii, osiągamy wreszcie poziom krajów Unii Europejskiej i jest to na pewno dobra wiadomość, jeśli chodzi o nasze łączenie do Europy. Nie mamy jeszcze co prawda, podobnych jak tam uposażeń, ale przecież wiadomo, że nie można mieć wszystkiego jednocześnie. Tak czy inaczej, stajemy się narodem skrupulatnym, zapobiegliwym i oszczędnym jak Holendrzy albo, nie przymierzając, Szkoci. Tyle, że te zmiany w obyczajach, nie wynikają z jakiegoś zbioru wartości czy społecznego Dekalogu, ale z konieczności, czyli prześwitującej dziurami biedy.
Niewykluczone zatem, że znakami otwierającego się nowego wieku staną się liczne, spektakularne przedsięwzięcia oszczędnościowe. Lutowanie garnków, nicowanie jesionek, korzystanie z usług Wypożyczalni Wędlin etc. Ponieważ bezrobocie będzie wzrastać, wzrośnie również frekwencja na śmietnikach. Ludzi penetrujących je będzie coraz więcej I tu właśnie jest pole do popisu dla partii politycznych, które chcą wygrać najbliższe wybory. Należy radykalnie podnieść jakość śmietników. Każdy z obiektów śmietnikowych powinien być schludny, zadaszony, pomalowany w wesołe kolory, każdy powinien dysponować własną kabiną z prysznicem, kilkoma leżankami i telewizorem. Nie od rzeczy byłoby także parę stolików, krzesełek, darmowa kawa i kanapki. W ten sposób, przy pomocy stosunkowo niskich środków z budżetu, można będzie stworzyć nową jakość. Obywatele, oprócz poszukiwań lukratywnych odpadków, będą mogli w godziwych warunkach doprowadzić się do porządku, poplotkować, wzbogacić stosunki międzyludzkie, a przede wszystkim złagodzić stresy i spojrzeć w przyszłość przez różowe okulary. Luksusowe śmietniki mogą stać się wylęgarnią nowej klasy średniej. Śmietnik przestanie być kojarzony z końcem i alienacją, a stanie się punktem startowym w drodze do sukcesu.
Dodajmy – sukcesu nieuchronnego, a jakże.
Dan. 9.01.2001
ANDRZEJ BAŁASZCZYK