Częstochowscy radni rządzącej koalicji SLD i PO, przed
Świętami Wielkanocnymi, na sesji nadzwyczajnej, zdecydowali o zaciągnięciu kolejnego długu dla Częstochowy. Tym razem chodzi o 250 milionów złotych, jak to się wzniośle podkreśla: na cele inwestycyjne.
Tak ogromna pożyczka bardzo obciąży mocno już zadłużone Miasto. Na 31 grudnia 2016 roku dług wynosił 452 miliony 401 tys. złotych. W budżecie na bieżący rok założono dodatkowy deficyt na 19 milionów złotych, ale po autopoprawkach prezydenta urósł on już do 25 milionów złotych. Nie trzeba wielkich matematyków, by obliczyć, że łączny dług miasta wynosić będzie ponad 720 milionów złotych. Tym samym nastąpi przekroczenie progu bezpieczeństwa kredytowego (relacja długu publicznego w stosunku do ogólnego budżetu może być większa od 55 procent, ale mniejsza od 60 procent). W przypadku 720 milionów złotych, przy dochodach miasta: 1 miliard 163 miliony złotych, obliczonych na rok 2017, próg ten wyniesie grubo ponad 60 procent. Zatem Częstochowa stanie na skraju upadłości finansowej.
O pożyczce 250 milionów złotych koalicyjni radni SLD i PO zdecydowali na wyraźny wniosek prezydenta Krzysztofa Matyjaszczyka. A pamiętamy przecież ostrą krytykę SLD, z Krzysztofem Matyjaszczykiem na czele, polityki finansowej prezydenta Tadeusza Wrony, za jego odważne zaciąganie kredytów.
Osiem lat temu – między innymi z tego właśnie powodu – prezydent Tadeusz Wrona poległ w referendum. Potem w kampanii prezydenckiej Matyjaszczyk wzmacniał swój wizaż oszczędnego i gospodarnego kandydata na prezydenta. Nie przeszkodziło mu to potem, już jako prezydentowi Częstochowy, w 2013 roku pożyczyć 150 milionów złotych. Miały być one przeznaczone na remonty dróg. Jeśli mnie pamięć nie myli, za tę olbrzymią kwotę zrobiono kilka drobnych odcinków ulic w różnych częściach miasta. Ale za to, jakżeż ono przed kolejnymi wyborami było rozkopane, ile to się mówiło, że wreszcie w Częstochowie coś się dzieje.
Teraz planuje się podobny manewr. Z tym tylko, że stawka poszła w górę, bo i większą trzeba uruchomić kampanię. Bo, tak prawdę mówiąc, Matyjaszczyk nie ma za bardzo czym się pochwalić. Za siedem lat rządów nie wprowadził żadnej, własnej, dużej inwestycji. Dokończył jedynie te zainicjowane przez Wronę. A przypomnijmy, to prezydent Wrona przeprowadzał sztandarowe przebudowy i budowy: Filharmonii, Alei NMP, Hali Żużlowej, stadionu żużlowego. Przygotował też podwaliny pod modernizację ul. Warszawskiej i wiaduktu przy DK−1, które przyszło, po korektach projektowych, finalizować Matyjaszczykowi.
Prezydent Matyjaszczyk natomiast może poszczycić się budżetem inwestycyjnym na poziomie 11 procent, co w praktyce przekłada się na remont kilku ulic i chodników, w tym wielu z nich kończących się w połowie drogi, jak na przykład przy ul. Ikara. Może też poszczycić się tym, że rządzi najszybciej wyludniającym się miastem, z którego ludzie uciekają za chlebem, bo tu, w Częstochowie, pracy dla nich nie ma.
I dzisiaj Matyjaszczyk – tak jak krytykowany przez niego Tadeusz Wrona – musi brać pożyczki, aby coś większego zacząć budować. A czas nagli, wybory już za rok i w kasie trzeba mieć jakieś pieniądze. Przykład Wrony Matyjaszczyka nie odstrasza, bo już sztab ludzi intensywnie myśli jak tu ograć przeciwnika.
Ale zawsze warto pamiętać słowa mądrego przysłowia: dobry zwyczaj nie pożyczaj.
URSZULA GIŻYŃSKA