Zygmuntem Anczokiem, mistrzem olimpijskim z Monachium w 1972 w piłce nożnej rozmawia Marek Białas.
– Nie sposób nie rozpocząć naszej rozmowy od przypomnienia kariery -największego sportowca w całej historii Lublińca.
– Zaczęło się od zainteresowania piłką już w dzieciństwie, większość wolnego czasu spędziłem, grając z chłopakami. Piłka nożna nadawała sens mojemu życiu, i gdy miałem 9 lat rodzice zapisali mnie do party Lubliniec. Po trzech latach grałem już w pierwszym składzie. Byłem również reprezentantem Polski juniorów. Jako piętnastolatek przeszedłem do Polonii Bytom, po trzech latach klub wywalczył mistrzostwo Polski juniorów a w roku następnym puchar Rapena i puchar Ameryki. Jesienią 1971 roku grałem w barwach Górnika Zabrze. W ten sposób dochodzimy do roku 1972 i Igrzysk Olimpijskich w Monachium, gdzie nasza reprezentacja, której byłem członkiem wywalczyła złoty medal. Dwa lata później, także w Niemczech, Mistrzostwa Świata, najważniejsza impreza piłkarska i zapewne kibice pamiętają, trzecie miejsce polskiej drużyny pod wodzą legendy piłki nożnej w Polsce, Kazimierza Górskiego. Niestety kontuzja uniemożliwiła mi start w tych wielkich mistrzostwach. Rozpocząłem pracę jako szkoleniowiec młodzieży w zabrzańskim Górniku. Grałem jeszcze w USA i w Norwegii, aż w końcu powróciłem do Lublińca, gdzie pracowałem w miejscowej Sparcie. – Igrzyska Olimpijskie i Mistrzostwa Świata, z pierwszej imprezy powrócił Pan jako mistrz natomiast na mistrzostwach, kontuzja uniemożliwiła start.
– Jak się Pan odnalazł w jednej i w drugiej sytuacji?
– Zdobycie tytułu Mistrza Olimpijskiego nie da się porównać z niczym innym, jest to uczucie wielkiej dumy i wtedy też doświadcza się efekt wysiłku włożonego w przygotowania. Warto wylać hektolitry potu dla tej chwili. Poza tym sprawiliśmy sobie i wszystkim rodakom ogromną radość. Wtedy każdy z nieukrywaną satysfakcją powtarzał, że jest Polakiem. Podobne chwile są teraz, gdy mamy możliwość przeżywania sukcesów Adama Małysza. Na Mistrzostwach Świata nie mogłem wystąpić z powodu kontuzji i była to bardzo trudna dla mnie sytuacja. Musiałem pokornie przyjąć to zrządzenie losu. Srebrny medal, jaki chłopaki wywalczyli dla naszego kraju był dobrą rekompensatą.
– Po tych sukcesach trochę Pan podróżował, jednocześnie grając w USA czy w Norwegii. Kraje te w owych latach uchodziły raczej za egzotyczne na piłkarskiej mapie świata.
– Szczególnie Stany Zjednoczone, gdzie nie tylko w tamtych latach, ale do dzisiaj piłka nożna nie może się przebić do “pierwszej ligi”, używając terminologii sportowej. Grałem tam w amatorskim klubie polonijnym Wisła Chicago, więc nie liczyliśmy na spektakularne osiągnięcia. W Norwegii, podobnie futbol traktowany był trochę po macoszemu. Jednak co ciekawe próbowano tworzyć podstawy pod budowę reprezentacji, ligi. I proszę zauważyć, dopiero dzisiaj, po dwudziestu latach widać skutki tych przedsięwzięć. Norwegia ma znakomitą reprezentację.
– Jak Pan ocenia polską piłkę?
– Jeżeli mówimy o reprezentacji, to moim zdaniem rok za rokiem powiela się pewien błąd. Mianowicie, nie mają możliwości, w pełni wykazania się swoją pracą szkoleniowcy, trenerzy. Każdy z nich przyjmuje pewną taktykę, a żeby ją ocenić potrzeba więcej czasu, a u nas wszyscy żądają od razu co najmniej mistrzostwa świata. Za szybko podejmowane są decyzje odwołujące osoby z tych stanowisk. W ciągu niespełna roku nasza reprezentacja ma trzeciego trenera, wobec którego postawiono zadanie awansowania do Mistrzostw Europy, co jest, nie mówię, że niemożliwe, ale w obecnej sytuacji trudne do wykonania. Na boisku nikomu nie brakuje, ani ambicji, ani woli walki a jednak mimo wszystko ciągle od lat prezentujemy przeciętny poziom europejski. Tylko nieliczni: Kazimierz Górski, Antoni Piechniczek czy Janusz Wójcik z reprezentacją olimpijską wzbijali się grubo ponad to, do czego przyzwyczaili kibiców pozostali selekcjonerzy. Jeżeli nie zmieni się polityka merytoryczna to efektów nie będzie. Tylko, od czasu do czasu, polska reprezentacja niespodziewanie wywalczy awans czy, daj Boże, medal na mistrzostwach.
– Z dalekiego świata, poprzez polską piłkę przejdziemy do naszej Sparty
Lubliniec.
– Tak się dziwnie złożyło, że w Sparcie była podobna sytuacja jak w reprezentacji. Otóż w 1980 objąłem funkcję trenera klubu. Po kilku przegranych meczach było zaskoczenie, ale wierzyli we mnie. I okazało się, że Sparta była o krok od III ligi – przegrała baraż z Kaliszem. Dzisiaj już niestety jestem tylko wiernym kibicem Sparty Lubliniec. Dogłębnie obserwuję poczynania, problemy klubu, wiem, że na wiele spraw nie mają wpływu ludzie tam pracujący, bowiem współczesny sport to, co tu dużo mówić, potężny business. Sparta podobnie jak inne, o wiele bardziej renomowane kluby, cierpi na brak finansów nie, starcza na podstawowe prace klubu, sprzęt. I do póki to się nie zmieni to też nie będzie wielkich sukcesów. Pomimo tych i innych trudności, zawsze będę powtarzał, że to właśnie w tym klubie stawiałem pierwsze kroki mojej piłkarskiej kariery. –
– Tym miłym akcentem kończymy naszą rozmowę, za którą serdecznie dziękuję.
MG