Anna Kleiber, jeszcze do niedawna nieznana szerzej bibliotekarka, przebojem wkroczyła na scenę literacką, wydając jednocześnie dwie książki z gatunku nieco przewrotnej chick lit – “Głupią babę” i “Kobietę z pazurem”. Obie powieści są zabawne, wciągające i pełne interesujących bohaterek, którym daleko do stereotypu słodkich niewinności.
Wielu pisarzy marzy o publikacji. Jak to się stało, że debiutantka wydała dwie powieści niemal równocześnie?
To przypadek. “Głupią babę” pisałam jako pierwszą, szło mi jak po maśle, a i nieraz sama uśmiałam się nad tym, co mi się wymyśliło. Jednak z wydaniem już tak łatwo nie było. Kilku wydawcom niby się podobało, ale… Wiele razy nanosiłam poprawki, aby jakoś uładzić ten tekst, jednak bez rezultatów. W końcu ostatnim wydawnictwem, do którego wysłałam “Głupią…”, było Red.media. Wysłałam i… zapomniałam. Na szczęście wydawnictwo o mnie nie zapomniało. W czasie gdy zapamiętale walczyłam, aby wydać “Głupią…”, pisałam już “Kobietę z pazurem”. Po podpisaniu umowy z Red.media miałam już niemal połowę “Kobiety…”. Na tę książkę wydawcę znalazłam bardzo szybko i tak się złożyło, że Wydawnictwo Bis wydało “Kobietę z pazurem” jako pierwsze, a Red.media w kolejnym miesiącu “Głupią babę”. Od siebie dodam, że marzyłoby mi się wydanie kontynuacji “Głupiej…”. Jednak po tym, co przeszłam, szukając dla niej wydawcy, nie podejmę się tego bez pewności, że historia z Wielkimi Poszukiwaniami już się nie powtórzy.
Okładki obu książek zaprojektowała ta sama graficzka. Czy to też przypadek?
Tak, kolejny przypadek! Ale myślę, że bardzo szczęśliwy, bo okładki są naprawdę udane i w pełni wpasowują się w treść książek. Jeśli chodzi o “Kobietę z pazurem”, miałam swój głos w wyborze ostatecznej wersji. Przy “Głupiej babie” zostałam postawiona przed faktem dokonanym, o co, oczywiście wcale się nie obrażam! Okładka “Głupiej…” lepsza być nie mogła. Leon na marach! Przednie!
Pracuje Pani w Bibliotece Raczyńskich. Czy z tej pracy, tego miejsca, czerpie Pani inspiracje do swoich książek?
Nie. Praca, którą na co dzień wykonuję, jest odrębną częścią mojego życia i do tej pory w swoich książkach nie zamieściłam niczego, co odnosiłoby się do tego miejsca. Jeśli chodzi o inspiracje, które mogę znaleźć w Bibliotece Raczyńskich, to do tej pory dotyczyły one artykułów naukowych bądź popularnonaukowych związanych z bibliotekarstwem. Chociaż… od pewnego czasu chodzi mi po głowie pomysł na książkę, której główna bohaterka byłaby bibliotekarką. Niekoniecznie Biblioteki Raczyńskich, oczywiście.
Pani poczucie humoru przypomina styl Joanny Chmielewskiej. Czy jej twórczość Panią inspiruje?
Wzorowanie się na czyjejkolwiek twórczości nigdy nie było moim zamierzeniem. Piszę, co mi w duszy gra, a że niektórym może przychodzić na myśl styl Joanny Chmielewskiej – to ich sprawa. Dodam, że drażni mnie takie porównanie, bo Joanna Chmielewska w swoim pisaniu była wybitna i nikt jej do pięt nie dorośnie. Joanna Chmielewska to Joanna Chmielewska, a Anna Kleiber to Anna Kleiber.
Śmiało dotyka Pani tematów tabu – romans z księdzem, seks z promotorem, specyficzna mentalność polskiej wsi. To celowa prowokacja?
To nie prowokacja, tylko celowe wywołanie emocji. Ciekawe jest to, co jest emocjonujące. Dlatego na przykład lubię Stephena Kinga, bo poprzez plastyczne opisy wrzuca mnie w wykreowany świat, w którym przede wszystkim wiele się dzieje. Nie powiem, czasem mną wstrząśnie, czasem oburzy, a i nieraz skrzywię się z niesmakiem, ale właśnie dlatego go czytam. Co by mi było po wspaniałej kreacji codziennej rzeczywistości, gdyby tylko na tym się skupiał? Bez żywej akcji, trupa, straszenia i niedomówień? Takiej książki bym nie tknęła.
Pierwszy egzemplarz “Głupiej baby” kupiła właścicielka drukarni, która wydrukowała książkę. Dostał ją jej mąż z dedykacją “Z życzeniami większej wiary w kobiety”. W Pani książkach kobiety mają bardzo mocne charaktery. Wierzy Pani w kobiecą moc?
Historia z właścicielką drukarni była bardzo miła i z wielką przyjemnością napisałam dedykację na pierwszym egzemplarzu “Głupiej baby”. A czy wierzę w kobiecą moc? Hmm… moje bohaterki są przede wszystkim upartymi babami. Jedna zawzięła się na trefnego kochanka, a druga – nie lepsza – wydumała sobie księcia z bajki. Justyna lepiej wyszła na swoim uporze niż Natalia, ale i tak się przy tym nieźle nacierpiała. Myślę jednak, że moc mają osoby, które wiedzą, czego chcą, i właśnie przy tym się upierają. Albo dostaną to, czego oczekują, albo… nie. Walczyć jednak zawsze warto.
r