To miał być felieton na
zupełnie inny temat. Jednak
ostatnie wydarzenia w stolicy
i liczne po nich komentarze
skłoniły mnie do kilku
refleksji i włączenia się do
tej debaty.
Po pierwsze dziwi mnie aż tak skrajna krytyka postępowania obozu
rządzącego. Premier Tusk i jego ludzie „Ameryki nie odkryli”.
Kilka lat temu w Częstochowie również mieliśmy kampanię
referendalną i argumenty strony broniącej się były identyczne:
„Nie idźcie do urn, bo za rok i tak wybory, a referendum to
marnotrawstwo pieniędzy”. Zawsze w podobnych sytuacjach jest tak
samo i nie łudźmy się, że dopóki w tak łatwy sposób będzie można
referendum unieważnić, będzie inaczej. Tu lekarstwem jest tylko
zniesienie progów. Co byłoby zasadne, bo gwarantowałoby
odliczenie się w komisjach wszystkich przedstawicieli obu stron
– tych za i tych przeciw – a wynik głosowania stanowiłby realną
ocenę poczynań aktualnego włodarza danego miasta.
Druga sprawa: Platforma ogłosiła sukces. Kpina. Frekwencja była
niewystarczająca, ale dziewięćdziesiąt parę procent głosów za
odwołaniem Gronkiewiwicz-Waltz stanowi ocenę realną. I to
zdecydowanie negatywną. Przecież tak mała liczba wyborców nie
oznacza, że ci wszyscy, którzy w domach zostali, uczynili to za
tuskowym wezwaniem i tak naprawdę popierają panią prezydent.
Nie można też mówić o jakiejś porażce Prawa i Sprawiedliwości.
To imaginacja. PiS nie osiągnął celu w postaci usunięcia z
fotela szefowej stołecznego Ratusza, ale też niczego nie
przegrał. Teoretycznie kandydatem na stanowisko prezydenta był
Piotr Gliński. Ale on nie startował w wyborach, nie prowadził
kampanii. Mgliste sondaże nie mogą przesłaniać faktu, że to nie
była kampania wyborcza, a referendalna.
Największą porażką w ostatnich dniach było to, że na forum
całego kraju pokazano, że można osiągnąć cel poprzez nawoływanie
do obojętności, do wstrzymania się działania. W Częstochowie,
jak wspomniałem argumenty były podobne, ale prezydent Wrona
odwołany został. Tutaj ta sztuczka zadziałała najwyraźniej
perfekcyjnie.
Skąd różnica? Myślę, że skala miasta. Częstochowskiego przykładu
nie przywołano, jako choćby przestrogę, że taka taktyka może być
zwodnicza, w żadnym materiale publicystycznych przez ostatnie
miesiąca w prasie ogólnokrajowej, tak mainstreamowej, jak i
konserwatywnej. Może na takowy nie natrafiłem, ale to i tak
byłby promil. Jakoś częstochowskie perypetie nie odbiły się
szerokim echem na scenie ogólnokrajowej. Teraz w całej Polsce
już wiadomo, że takie metody są skuteczne. Przykład popłynął z
samej góry, ze stolicy.
Obym się mylił, bo reakcja może być również odwrotna i wpłynąć
na mobilizację drugiej strony, ale obawiam się, że nie chodzenie
na referenda może stać się, kolejną po niskich frekwencjach
wyborczych, plagą polskiej demokracji.
ŁUKASZ GIŻYŃSKI