Olga Bąkowska swoją poezją cieszy częstochowian prawie dwanaście lat. W tym czasie wydała osiem tomików wierszy.
Dość późno zajęła się Pani pisaniem wierszy.
– Moja przygoda z poezją zaczęła się na przełomie wieków. Zakończyłam pracę zawodową, a chwilę potem z powodu zdrowia zajęcia na działce, więc chwyciłam za pióro. Pomysł na wiersze urodził mi się w lesie, podczas grzybobrania. Jestem fanką grzybów, tę tradycję przejęłam po mamie. Te pierwsze wiersze o borowikach, kozakach, gąskach zebrałam dopiero w czwartym tomiku..
Gdzie szlifowała Pani swój talent?
– Na kilka lat związałam się z Klubem Literackim „Gaude Mater”, a potem zasiliłam szeregi odrodzonego Nauczycielskiego Klubu Literackiego przy ZNP, którego prezesem został Tadeusz Gierymski. Po nim mnie przypadło przewodzenie grupie poetów, potem pałeczkę przejęła Krystyna Biskup. Zakładałam klub „Fraszka” przy Uniwersytecie Trzeciego Wieku i związana jestem z Literackim Klubem w Katowicach. w klubach podczas zajęć warsztatowych rozmawiamy, wymieniamy się spostrzeżeniami, opiniami.
Co chce Pani przekazać w swoich wierszach?
– Dużo piszę o przyrodzie, ludzkich przeżyciach. Są to moje doświadczenia, odczucia – własny ból najbardziej boli i własna radość najbardziej cieszy. Czasem popełnię wiersz refleksyjny czy humorystyczny. Lubię pisać fraszki. Niektóre powstają pod wpływem impulsu, jak na przykład ta: „W dniu czterdziestu męczenników przyślę ci Alibabę i czterdziestu rozbójników”. Największą satysfakcją dają mi sytuacje, gdy ktoś, kto przeczytał moje wiersze, mówi: „Wiesz, tak czuję jak ty, ale nie potrafię tak napisać”.
Pani mistrzowie poezji…
– Wychowałam się na romantyzmie, Młodej Polsce. Gdy „lizałam” literaturę, bazowaliśmy na tej poezji i dla mnie jest ona ciągle piękna.
Z wykształcenia jest pani ekonomistką, jak to odnosi się do poezji?
– Nie ma to nic wspólnego, o pieniądzach nie piszę, ani o sprawach gospodarczych. Choć raz napisałam do radnych naszego miasta. „Wiele uczyniliście dla miasta dobrego i złego drodzy rajcowie/ w lepszych i gorszych czasach. / Alejki spacerowe wyłożone brukiem / bruk przed teatrem / jeszcze go nie ma przed filharmonią. / Czy to zaniedbanie czy niewydolność miejskiej kasy. /Trzeba to naprawić. / Niech panie wszędzie chodzą w adidasach / albo niech łamią obcasy.
A jak poezja wpływa na Pani codzienne funkcjonowanie?
– Podchodzę do życia serdeczniej, z większą przyjaźnią. Kiedyś wielu spraw nie zauważałam, teraz wyostrzyło mi się postrzeganie świata, więcej widzę, więcej podziwiam.
Czy ma Pani sposób na dobry wiersz?
– Nie, to jest niezależne od techniki, woli. Na przykład piszę wiersze o moich eskapadach, ale nie mogę nic napisać o Chinach – napotykam na mur. Na poezję trzeba mieć czas. Nie jest tak, że siada się i jak z rękawa lecą słowa. Teraz nie zwracam uwagi na rymy, już mnie nie wiążą, ale staram się, by temat nie był przegadany, czyli dążę do modelu: mniej słów, dużo treści. Czasem epistoły odstraszają czytelnika. Sądzę, że piszę prostym językiem, bez filozoficznych wstawek uniesień.
Nie pochodzi Pani z Częstochowy. Przybyła tu Pani…
– Za mundurem. Z Kaszub.
Czym stała się dla Pani Częstochowa.
– Domem. Teraz miasto wyładniało, ale na początku nie mogłam wrosnąć ani w miasto, ani w otoczenie. Może dlatego, że rozkochana jestem w słonej bryzie i w innych ludziach. Kaszubi są cudowni, szczerzy, chociaż surowi. Z czasem polubiłam Częstochowę. Ktoś kiedyś zapytał mnie, czy wróciłabym na Wybrzeże. Już teraz nie. Mam tu kawałek rodziny.
Za co można kochać Częstochowę?
– Częstochowianie bardzo wrośli w klimat okołoczęstochowski, związany z napływem ludności, pielgrzymkami. Dla nich to ciągłe przeżycie. Sierpień, święta Maryjne. Tym są zafascynowani. Wychodzą obowiązkowo witać pielgrzymów, a mnie tych ludzi żal, widzę ich trud, zmęczenie. Częstochowa jako miasto jest ładna, rozległa, choć zbyt mało ma zieleni. Nałożono trochę makijażu na domy, te piękne kamienice odżyły.
Który z wierszy dał Pani największą satysfakcję?
– Mogę powiedzieć, które są bardziej udane, zgrabniejsze, z lepiej wyrażoną myślą. Są takie trzy wiersze, w ostatnim tomiku, dwa z nich to: „Modlitwa” i „Strach”.
Co dla Pani w życiu jest najważniejsze, czym kieruje się Pani w dniu codziennym?
– By nie robić nikomu przykrości, krzywdy, i żeby żyć w zgodzie z otoczeniem. Kole mnie krzywda szczególnie okazywana dzieciom, przeraża przemoc. I może dlatego Indie tak na mnie wpłynęły. To kraj o największych kontrastach między bogactwem a biedą, co szczególnie dotyka dzieci. Tam nędzę ma się bez wyboru, urodziłeś się w kaście, to w niej pozostajesz. Temu sprzyja chyba tamtejsza religia. A mimo to w Hindusach nie widać nienawiści, złości. Godzą się bezwarunkowo z losem.
Pani autorytety.
–Wiele jest takich osób. Ale z autorytetami jest różnie. Po wiekach, gdy się dowiaduje o drugiej stronie życia idola czy bohatera, następuje rozczarowanie. Nie ma ludzi idealnych, inaczej bylibyśmy aniołami.
Co ceni Pani u drugiego człowieka?
– Dobro, sumienność, szczerość, choć z nią różnie bywa. Wielka szczerość przeradza się w naiwność. Cenię ludzi pozytywnie nastawionych. Drażnią mnie kłamstwa.
Dużo wierszy ma Pani w szufladzie.
– Trochę jest, ale nie wiem czy powinny ujrzeć światło dzienne.
Kto jest Pani recenzentem przed publikacją?
– Tworzymy trio z Krystyną Biskup, wspaniałą polonistką, żyletą polonistyczną i Alicją Nowak, malarką i poetką. Wszystkie piszemy i wspólnie się oceniamy, aczkolwiek każda pisze inaczej.
Dziękuję za rozmowę.
Olga Bąkowska często bierze udział w spotkaniach poetyckich. Na zdjęciu wieczorek w Bibliotece Regionalnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli „WOM”, przygotowany przez dyr. Renatę Lipniewską i pracownika biblioteki – Bogumiła Dobosza.
URSZULA GIŻYŃSKA