Waldemar M. Gaiński, ur. w 1952 r., znany poeta, autor czterech tomików wierszy (“Poemat uliczny”, 1977, “Asfaltowy blues”, 1981, “Rocznik pięćdziesiąty drugi”, 1990, “Miasto już przestało boleć”, 1997.), zajmujący się również krytyką literacką, publicystyką, dziennikarz Gazety Częstochowskiej, laureat wielu nagród, w tym nagrody Prezydenta m. Częstochowy, obchodzi w tym roku 30-lecie pracy twórczej.
Waldemar M. Gaiński, ur. w 1952 r., znany poeta, autor czterech tomików wierszy (“Poemat uliczny”, 1977, “Asfaltowy blues”, 1981, “Rocznik pięćdziesiąty drugi”, 1990, “Miasto już przestało boleć”, 1997.), zajmujący się również krytyką literacką, publicystyką, dziennikarz Gazety Częstochowskiej, laureat wielu nagród, w tym nagrody Prezydenta m. Częstochowy, obchodzi w tym roku 30-lecie pracy twórczej.
– Zadebiutowałeś w roku 1974 na łamach prasy literackiej. Gdzie konkretnie?
– To był miesięcznik literacki “Nowy Wyraz”, pismo na wysokim poziomie, publikowali w nim, m.in. nowofalowcy, debiutowali tacy ludzie, jak: Olek Jurewicz, Antek Pawlak i ja. Nas nazywano “pokoleniem nowej prywatności”. W roku 1975 zostałem członkiem Koła Młodych ZLP oddziału warszawskiego. Moimi kolegami byli Paweł Śpiewak, Zbyszek Mikołejko, Tadeusz Komendant, Leszek Szaruga, a do Koła wprowadzał mnie Krzysztof Karasek, znakomity poeta. Taki był początek, od tego czasu staram się żyć z pióra.
– Przez wiele lat byłeś związany z Warszawą, tam studiowałeś, miałeś kontakty ze stołecznym środowiskiem literackim, bywałeś w towarzystwie znanych artystów. Jak to się stało, ze teraz mieszkasz w Częstochowie?
– To przez dziewczynę. Wkrótce po rozwodzie zostałem laureatem nagrody w konkursie im. Poświatowskiej. Przyjechałem do Częstochowy po nagrodę, w następnym roku wróciłem jako były laureat, poznałem dziewczynę, spotykaliśmy się co tydzień, raz w Warszawie, raz w Częstochowie, było to kłopotliwe, więc doszliśmy do wniosku, ze ja się przeprowadzę. Paradoksalnie: nie jestem z tą dziewczyną, ale zapuściłem tu korzenie. Zdążyłem ożenić się po raz drugi i rozwieść, jednak tu zostałem.
– Dobrze się czujesz w tym mieście?
– I tak, i nie. Tak – bo lubię Częstochowę, tu mnie doceniono, dostałem nagrodę Prezydenta Miasta. Ale przez te 18 lat nie mogę się przyzwyczaić do mentalności Częstochowy, powiem więcej: nie chcę się przyzwyczaić.
– Wróćmy do początku twojej twórczości. Czy pamiętasz swój pierwszy wiersz?
– Nie. To był blok sześciu wierszy opublikowany w “Nowym Wyrazie”. Zacząłem pisać późno, gdy miałem 21 lat, debiutowałem w wieku 22 lat, a do tego czasu widziałem siebie jako perkusistę, grałem na perkusji w zespołach rockowych. Poprzez muzykę nastąpiło zetknięcie z poezją. Czytałem miesięcznik “Jazz”, tam była kolumna pod nazwą “Kawalkada”, gdzie drukowano wiersze związane z muzyką. O czasu do czasu drukował tam mój mistrz, Roman Śliwonik, i jego wiersze strasznie mnie poruszały, te utwory coś we mnie otworzyły. Jakoś wtedy ukazał się “Nowy Wyraz”, pokolenie Nowej Fali zaczęło mówić moim głosem, stwierdziłem wówczas, ze też mam w sobie taki potencjał twórczy. A z karierą perkusisty pożegnałem się chodząc na Jazz Jamboree, słuchając gry takich muzyków, jak: Elvin Jones czy Buddy Rich. Doszedłem do wniosku, że nigdy tak nie zagram.
– Powiadasz, że starasz się żyć z pisania. Ale z poezji na pewno nie da się żyć.
– Z samych wierszyków – to nie. Staram się zarabiać pisząc recenzje, uprawiam publicystkę kulturalna, trudnię się dziennikarstwem, zasiadam w jury podczas konkursów poetyckich, organizuję spotkania autorskie. Robię to, co umiem najlepiej i co lubię.Ciężko byłoby mi zarobić na chleb pracując na tokarce, chociaż różne rzeczy w życiu robiłem.
– Na przykład, co? Czym się zajmowałeś?
– Po wojsku pracowałem jako maszynista sceny w warszawskich teatrach: Wielki, “Guliwer”, “Syrena”. Byłem akwizytorem w prywatnej kwiaciarni “Bella Rosa”, wówczas najwięcej zarabiałem, pracowałem też jako instruktor kulturalno-oświatowy w Warszawie i Częstochowie.
– Czym jest dla ciebie poezja?
– Poezja jest dla mnie sposobem życia i, w pewnym sensie, jakimś sposobem na życie, jest czymś niezwykle ważnym, z gatunku spraw najważniejszych, spraw śmiertelnie poważnych, jak na przykład rodzina, światopogląd, etyka. Wiem, że to stanowisko bezkompromisowe i dużo na tym tracę. Traci cała rodzina, sfera materialna. W tym miejscu trzeba się nisko pokłonić przed żonami poetów, w ogóle pisarzy, ze wytrzymują z takimi pojebańcami. Moja Krysia ma anielską cierpliwość, doskonale wczuwa się w nastroje, ale to trudne.
– W twoich utworach można dostrzec ślady turpizmu.
– Może jakieś dalekie echo, ale żyjąc w PRL trudno było nie otrzeć się o syf, więc w tym sensie może tak.
– Dominującą cechą twojej poezji jest, wg mnie, egocentryzm. Utwory, w przeważającej większości, odzwierciedlają stany świadomości, stany emocjonalne oparte głównie na dyskomforcie, niezgodzie, buncie, i ty się tym jakby delektujesz.
– Niezupełnie się z tym zgadzam. Egocentryzm – być może. To była cecha mojego pokolenia, nazywano nas “nową prywatnością”, było to signum czasu, kiedy jednostka była tłamszona. Była to też forma buntu. Czy ja się delektuję? Chyba nie, a jeśli, to nie czynię tego z upodobaniem, raczej z dystansem. Sztuka, wg mnie, jest interwencyjną formą intelektualną, a skoro interwencyjną, to po co pisać, jeśli coś jest ładne, dobre.
– Twoje utwory mają mroczne, kontestacyjne klimaty. Mnie się wydaje, że ów dyskomfort, bunt, to twoja immanentna, organiczna cecha, która jest główną siłą napędową twej kreatywności.
– Traktuję to jako komplement. Bo wiesz, boję się paru rzeczy: starości, demencji, bezradności i narkozy zgody na wszystko. Wtedy następuje cywilna śmierć.
– Ale z drugiej strony widzę tu mało kontekstu dla twojej buntowniczej postawy, trudno wyczuć, przeciw czemu się buntujesz. Nie jesteś przecież człowiekiem szczególnie pokrzywdzonym przez los.
– O, to sprawa dyskusyjna, tego nie musisz o mnie wiedzieć. Noszę portki i co byś o mnie pomyślała, gdybym się żalił, skarżył, skamlał? Trzeba zacisnąć zęby i żyć po prostu.
– Co cię najbardziej drażni?
– Głupota, chamstwo, kunktatorstwo, serwilizm i obłuda.
– Łatwo wydać dziś tomik wierszy?
– Właśnie mnie to denerwuje, bo bardzo łatwo. Za komuny była cenzura, ale dziś praktycznie nie ma żadnych kryteriów. Każdy grafoman, który ma pieniądze lub je załatwi, może sobie wydać, co chce. Kiedyś były wydawnictwa państwowe, tam pracowali często przyzwoici ludzie i robili wszelkie łamańce, aby cenzurę oszukać. Niekiedy się to udawało, choćby tomiki Barańczaka, czy utwory Zagajewskiego, że wspomnę też nieskromnie mój “Asfaltowy blues”. Tomiki trafiały do recenzentów wewnętrznych, zewnętrznych, to było całe sito estetyczne. Z szanującego się wydawnictwa nie miał prawa wyjść gniot. Szlag mnie trafia, kiedy tu, na naszym podwóreczku, młody debiutant wygra lokalny turniej – jeden, drugi, i już idzie do Wydziału Kultury po dotację i wydaje. Robi się promocję, wielkie halo. Inteligentny czytelnik właściwie to oceni, ale autorowi miesza się w głowie. Nie chcę, aby mój tomik stał na półce obok jakiegoś tandeciarza. Uporządkowano sytuację na rynku płytowym, plastyki, czas na rynek wydawniczy.
– Ty nie wydajesz często. Masz w dorobku zaledwie cztery tomiki. Zamierzasz wydać coś w najbliższym czasie?
– Dwa tomiki, jeden to wiersze zebrane z czterech dotychczasowych plus nowe. Mam już tytuł: “Wiersze z ubiegłego wieku”. Drugi tomik to twórczość bieżąca. To prawda, nie wydaję zbyt często, nie uważam, by z książkami należało się spieszyć, nie ilość się liczy, lecz jakość.
– Których poetów cenisz?
– To nie jedno nazwisko. Jeśli chodzi o tradycję, to Villon, Rimbaud, Baudelaire, Ginsberg i bitnicy, z polskich poetów: Herbert, Miłosz, choć z zastrzeżeniami, Śliwonik, Karasek, Lipska. Jeśli chodzi o Częstochowę, to dobrzy są: Ryszard Sidorkiewicz, Krzysztof Seweryn Wroński, Wioletta Grzegorzewska, Marcin Janocha, Mateusz Szkop, Anna Purska.
– Czego byś sobie życzył na następne lata?
– Plan minimum: wydania jeszcze dwóch tomików. Za daleko nie sięgam. Będzie to, co los przyniesie. A życzenia? Żeby nie dopadła mnie beznadziejna starość, żebym był z kobietą, z którą jestem, żeby moja kotka żyła długo i bawiła nas, żeby było w tym mieści więcej osób, z którymi można interesująco pogadać, żeby miasto intelektualnie wyładniało.
– Niech się stanie.
HALINA PIWOWARSKA