WIERSZE. ANNA PURSKA


***

Wędrujemy do wiatraka, a potem w stronę Ahlbecku.
I tak codziennie.
W te i nazad – jak powiedział ten staruszek przy stole.
Nie ma innej drogi.
Morze. Nieruchome. I zmarszczone. Ogromnie spokojne. Mieniące się.

***

Wędrujemy do wiatraka, a potem w stronę Ahlbecku.
I tak codziennie.
W te i nazad – jak powiedział ten staruszek przy stole.
Nie ma innej drogi.
Morze. Nieruchome. I zmarszczone. Ogromnie spokojne. Mieniące się.
Rozpasane. Tajemniczy żywy stwór bez drugiego brzegu.
Mewy. Ich krzyk i lament. Nawołujące się. Trzepocące skrzydłami.
Tam daleko odgłosy dziecięcego śmiechu.
Słońce. Niebo czyste i błękitne. Pełne spiętrzonych obłoków. Chmury w ruchu.
Płyną majestatyczne głowy i profile. Hieratyczne postacie. Piętra. Budowle.
Przesuwają się całe katedry.
Rozciągnięte w leniwej pogoni fantastyczne zwierzęta.
Niebiosa zaciągnięte chmurami. Zimny wiatr.
Ogromne fale. Morze wścieka się i burzy.
Piasek pod stopami miękki i uległy.
Wydmy. Ich drzewa skarłowaciałe, udręczone wiatrami. Wykrzywione.
Cichy ból wydm. Wiatr i słone powietrze.
Plaża. Samotny mężczyzna na plaży.
I pies. Skory do zabawy z falami.
Piękno tego świata.
Morze oczyszcza się. Wyrzuca wszelkie nieczystości.
Uspokaja.
Bezkresny smutek morza.
Morze na którym kładzie się światło zachodzącego słońca.
Dziwny spokój i uczucie, że wszystko się kończy. Błogosławieństwo ciszy.
Płonące otchłanie i wyniosłe szczyty chmur. Ciemnoczerwone.
Morze i niebo gorejące światłem zachodu.
Spokój na udręczone serca ludzkie.
Milczenie staje się czymś naturalnym. Ta szczególna chwila.
Spotkanie nieba i ziemi.
Przemija postać świata. Mija piękno chwili.
Wracamy od wiatraka.
Ludzie. Ich twarze wystawione na blask słońca. Odizolowane.
Odgrodzone od świata.
Wpatrzone w przestrzeń wodną. Zahipnotyzowane wodą i ciszą.
Ludzie sunący pod wiatr.
Idący pojedynczo. W milczeniu.
I rozgadani.
Oddzieleni od morza zgiełkiem myśli i wrzawą słów.
Uwikłani w ciągłą szarpaninę, jaką jest życie.
Jutro pójdziemy do Ahlbecku.

***

Celtycki marzycielski idealizm, arabski fatalizm,
nade wszystko fenicka żyłka do morza.

Zostawiali swe kobiety same
i na lichych statkach, czując nieledwie otchłań pod stopami,
ruszali w nieznane.

Gnały ich geny, krew przodków, ich burzliwe żywoty,
natarczywe wezwanie woli, która nie zna sprzeciwu.
Czynili, co kazał im zew.

Niech niosą nas fale w stronę, gdzie obrócą się rufy okrętów.
Niech poniesie nas słodki żal, owa rwąca tęsknota saudade.

W wiecznej kontemplacji zachodów słońca,
w obliczu wielkiej tajemnicy,
loggia otwarta na nieskończoność.
Strażniczka oceanu. Portugalia.

Portugalia, lato 2004

***

Wciąż w podróży przez nieba ocean,
ponad ziemią, ponad wszystkim, co ludzkie.
Jakby wiedząc, że tu wszystko przemija.
Chmury istoty bajeczne, chmury ulotne misteria,
chmury niespieszne, leniwe,
pustynne wyżyny samotności.

Przepłynęły krwotoki losów,
przepłynęły potoki ras,
a wy ciągle w podróży, w podróży.

***

Zaledwie mimochodem wypowiedziałam jego imię
przybiegł do mnie i stanął czujny,
patrząc, czego oczekuję.
Dog arlekin.
Podobno czuły nawet na intonację głosu,
mądry jak człowiek.
Tyle pięknej, szlachetnej gracji.
Tyle dystynkcji.
Nieświadomej własnej urody.

***

Łabędzie przed nocą powracają do portu
i mewy kołują nad wydmami.

Odpłynęły starania i wysiłki.
Troski i rozważania. Pamięć.

Słońce wyciągnęło się na wodzie
na znak przymierza.

Wymknęłam się grawitacji
i trwam w kojącym skupieniu.

Dzień wykonał swój obrót.
Bóg gasi światła i zamyka bramy.

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *