MINISTER W DZIURAWYCH KAMASZACH


Kontra w centrum

Przyszedł mi do głowy taki pomysł. Jak wszystkie pomysły genialne – prosty. Wprowadzenie go do życia, czyli do politycznej praktyki wywindowałoby jakość naszej demokracji na znacznie wyższy poziom. Ale zacznę od jaja, czyli ab ovo, czyli od początku. Otóż na fali współczucia dla ubogich dopłynęła do władzy kolejna ekipa. Po dwóch miesiącach rządów mamy już konkretne sygnały, że z tym polepszeniem doli biednych to nie jest taka prosta sprawa. Przez konkretne sygnały rozumiem informacje o podwyżkach opłat za wodę, elektryczność, benzynę, bilety i inne. To uderzy najbardziej w ludzi niezamożnych i biednych właśnie. Nie neguję dobrej woli obecnych rządzących, ale tak się jakoś poskładało. Otóż wydaje mi się, że przy ministerialnych pensjach brakuje im czegoś, co nazwałbym “czuciem biedy”.
A gdyby tak ustanowić zasadę, a nawet podjąć uchwałę z wpisaniem do Konstytucji, że każdy rząd i tym samym poszczególni ministrowie, mają żyć z uposażenia w wysokości powiedzmy 75% średniej krajowej. “Ha! – powie ktoś – ale wymyślił. Toż wtedy do władzy zaczną się garnąć tylko ludzie bogaci, którym pensja rządowa zwisa cienkim sznurkiem”. Otóż nie. Nawet gdyby stanowisko objął jakiś bogaty biznesman czy inny prezes na czas kadencji odcina mu się wszelkie dochody i możliwości czerpania z posiadanego majątku. Jemu i jego rodzinie. Ma żyć z chudej pensji i kwita. O jakże zbawienny byłby to mechanizm! Jakże zwijaliby się ministrowie i inni włodarze, jakby kombinowali wte i wewte, jakby myśleli intensywnie, aż do przegrzania opon mózgowych, żeby sytuację poprawić! Żeby tę średnią pensję wywindować i sobie osobiście też ulżyć. Widok premiera w przenicowanej jesionce i dziurawym kapeluszu nie byłby niczym nadzwyczajnym. Podobnie jak widok ministra rolnictwa, który zręcznym ruchem usiłuje rąbnąć kilka krakersów ze stołu obrad, żeby coś zanieść do domu. Jednak zdradza go błysk koszuli spod rozdartej pod pachą marynarki i służby porządkowe, robią z nim porządek. A wicepremier od energetyki i sportu, który wpada do sąsiada, żeby pożyczyć “stówę do pierwszego”, bo brakło mu na zapłacenie rachunku za gaz. A wiceminister transportu, złapany w tramwaju za jazdę bez biletu? Ci szlachetni mężowie stanu uruchomiliby w sobie takie pokłady energii i koncentracji umysłowej, o które sami siebie nie podejrzewają. Oczywiście, w godzinach służbowych mieliby do dyspozycji telefony, internety, samochody, a nawet przydział kawy + dwie łyżeczki cukru, żeby mieli szanse sprawnie rządzić, ale tylko w godzinach służbowych. W domu czekałaby na nich małżonka, która ustnie, a czasem i ręcznie, wystawiałaby im ocenę jakości rządów przez pryzmat domowego budżetu. W takim wypadku lepsze jest czasem spotkanie z najbardziej zajadłą opozycją albo z rannym tygrysem szablastym. Ale przecie każdy medal ma dwie strony. Także i tu korzyści polityczne wynikające dla rządzących byłyby ogromne. Na spotkaniu z wyborcami samoczynnie rodziłaby się niezwykle silna więź naturalna. Przedstawiciel rządu, siadając na podium, nonszalanckim ruchem zarzucałby nogę na nogę i wtedy wszyscy na sali widzieliby wyraźnie jego dziury w kamaszach. Audytorium odpowiadało by mu przyjaznym, zbiorowym burczeniem żołądków. Nikt jego wypowiedzi o walce z ubóstwem nie traktowałby jako zestawu dymanych frazesów, jak to się dzieje obecnie. Ludziska myśleliby, mniej więcej “…no prawda, jest bida, ale on też ma przechlapane, to swój chłop”. Z czasem jakość władzy, dążącej do zapewnienia sobie godziwych uposażeń, rosłaby gwałtownie, a z nią zamożność całego kraju i narodu. Nieważne, czy rząd byłby z prawicy czy z lewicy, rządzący dawaliby z siebie wszystko, a nawet znacznie więcej. Byłby to również nasz, polski wkład, w rozwój modelowy światowej demokracji. Zresztą, powyższa zasada dotyczyłaby nie tylko ministrów, ale także parlamentarzystów, władz samorządowych i wszystkich, którzy wzięli na barki ciężki obowiązek służenia krajowi i ludowi. Pisząc to wszystko, nie piszę nic nowego. Wszak władza, to ciężka służba, a nie żadne przywileje. Mam jednak niemiłe wrażenie, że to wszystko już kiedyś było. I że się nie udało.
Dan 7.01.2002

ANDRZEJ BŁASZCZYK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *