CZĘSTOCHOWA. Trwa okupowanie sali sesyjnej. Prezydent uciekł z sali obrad. Czy boi się mieszkańców?


– Dlaczego prezydent tak nie lubi ludzi. I tak ich lekceważy. Po prostu wyszedł z sali i 2,5 tysiąca pracowników pozostawił bez informacji, co dalej. A oni czekają tylko na jego jeden podpis – powiedział,,GCz” Tomasz Ziółkowski, przedstawiciel związków zawodowych.

Zwołana na dzisiaj, 17 października, nadzwyczajna sesja Rady Miasta Częstochowy przerodziła się w okupowanie urzędu. Podczas obrad miało dojść do podjęcia uchwały o przyznaniu podwyżek dla pracowników jednostek miejskich. Na sesję przyszło ponad sto osób, aby być osobistym świadkiem zawarcia uchwały o podziale obiecanych środków. Wczoraj podczas żmudnych negocjacji prezydenta Matyjaszczyka z przedstawicielami związków zawodowych i Klubów Rady Miasta zapadła wreszcie zgoda, że przyznane na poprzedniej Radzie Miasta 3 miliony złotych na podwyżki dla pracowników służb społecznych i innych jednostek miejskich zostaną podzielone po równo – 3000 pracowników miało otrzymać po 300 złotych netto na osobę. Takie porozumienie w imieniu prezydenta Matyjaszczyka podpisał jego zastępca Andrzej Szewiński.

Dzisiaj okazało się, że prawda o przyznaniu podwyżek nie jest taka oczywista. Prezydent Matyjaszczyk nie chciał rozmawiać z pracownikami i wyszedł z sali, co zgromadzone osoby odebrały jako paniczną ucieczkę i lekceważenie pracowników. Swoim unikiem wprowadził wszystkich w osłupienie, bowiem tym sposobem związał ręce radnym i uchwały o podziału pieniędzy nie można podjąć. Niemniej, radni są zdeterminowani i oświadczyli, że będą czekać do skutku na przyjście prezydenta. – Prezydent Matyjaszczyk nie chce zrealizować zapisów dokonanych przez Radnych w budżecie miasta, które miały być przeznaczone na podwyżki dla pracowników jednostek miejskich. To niepoważne traktowanie ludzi i lekceważenie – komentuje radny Piotr Wrona.

Równie zdeterminowani są pracownicy i związkowcy. – Porozumienie zostało podpisane na papierze, natomiast nie przekłada się ono na realne działania. Trudno być zadowolonym, kiedy pracownicy z ponad 28-letnim stażem pracy i wykształceniem wyższym pensję netto około 1600 zł. Od 24 września jesteśmy w sporze zbiorowym z pracodawcą, czyli prezydentem. Żądamy podwyżki 350 zł netto. Po negocjacjach obniżyliśmy nasze roszczenia do 300 zł netto do pensji zasadniczej na etat – mówi Małgorzata Hulaj-Pole, przewodnicząca związków Urzędu Pracy w Częstochowie. – Pracownicy i przedstawiciele wszystkich związków zawodowych przyszli po konkrety, a pan prezydent Matyjaszczyk po raz kolejny zlekceważył nasze problemy. Brakuje dobrej woli ze strony prezydenta Matyjaszczyka, pieniądze przecież zostały przyznane miesiąc temu i do dzisiaj pan Prezydent nic nie zrobił, aby je przydzielić dla pracowników. Nie wiem do jakich metod mamy się jeszcze posunąć, aby wywołać u prezydenta Matyjaszczyka chęć do porozumienia. Próbujemy się dogadać w tej sprawie od lutego bieżącego roku. To piąta sesja w tej sprawie – dodaje Sebastian Krawczyk zastępca przewodniczącego związków zawodowych Powiatowego Urzędu Pracy w Częstochowie. – Przeraża nas to, że pan Prezydent co innego mówi, a co innego robi. Podczas spotkań z nim nie można nagrywać rozmów, nie można sporządzać protokołów. Dzisiaj czekamy do skutku na prezydenta i uchwalenie uchwały. Trzeba dodać, że pieniądze są przyznane prawidłowo. Prezydent odwoła się w sprawie uchwały 3 milionów do RIO, aby się zabezpieczyć. RIO odpowiedziało, że wszystko jest dobrze i można te pieniądze przeznaczyć na podwyżki – stwierdza Małgorzata Hulaj-Pole.

– Porozumienie o 300 złotych podwyżki dla każdego pracownika zostało podpisane zostało przez wiceprezydenta Szewińskiego, który miał upoważnienie prezydenta Matyjaszczyka. To jest dla nas wiążące, ale nagle okazuje się, że prezydent Matyjaszczyk ma inne zdanie. jest poza Radą Miasta, poza mieszkańcami. Jest królem Częstochowy. Ale królem, który nie lubi częstochowian. 2,5 tysiąca pracowników i 2,5 tysiąca ich rodzin czeka na podwyżki, aby choć trochę poprawić swój byt. Trzeba nie lubić częstochowian, aby tak bezceremonialnie odrzucać ich problemy. 2,5 tysiąca ludzi czeka na to, aż prezydent złoży tylko jeden podpis. wyszedł, twierdząc że ma jakąś debatę czy spotkanie z wyborcami. Widocznie tych 2,5 tysiąca osób nie uważa za swoich wyborców – mówi Tomasz Ziółkowski.

UG

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *