Od blisko roku mieszkańcy Kiedrzyna i Grabówki, z obszaru ul. Kaspra del Bufalo i Sejmowej, czekają na realizację obietnicy Miasta w sprawie zmiany kwalifikacji ich ziemi na tereny rolne. Obecna klauzula: teren zielony, jak twierdzą wskutek doświadczeń z magistratem, blokuje im bowiem swobodne rozporządzanie własnością.
Gdy w 1974 roku do miasta Częstochowy przyłączono wsie: Grabówka i Kiedrzyn, obiecywano mieszkańcom nowych dzielnic świetlaną przyszłość, między innymi oświetlone chodniki i asfaltowe drogi. Ale jak to z obietnicami bywa, na nich się skończyło i do dzisiaj ulice te należą do puli najbardziej zaniedbanych w mieście. W zamian zafundowano mieszkańcom w trybie: „socjalistyczna niespodzianka bez odrzucenia” zmianę kwalifikacji terenów. W 1979 roku, w planie zagospodarowania przestrzennego miasta, uprawiane pola rolne Kiedrzyna i Grabówki zmieniono na tereny zielone i strefę zwiększania lesistości. Decyzja ówczesnych władz, zdaniem mieszkańców, była bezprawna, bo nie zostali oni o niej poinformowani. Nie przeprowadzono też z nimi konsultacji.
Władza z epoki socjalizmu raczej nie dyskutowała z ludźmi swoich postanowień. Dzisiaj mamy demokrację, a mieszkańcy mają nadal podobne odczucia i doświadczenia. – 19 października 2012 roku, po cichu nie informując o tym zainteresowanych mieszkańców, Urząd Miasta przystąpił do sporządzenia nowego planu zagospodarowania przestrzennego w dzielnicach Kiedrzyn i Grabówka wydając stosowne ogłoszenie. Informacji o tym nie podano nam nawet podczas oficjalnego spotkania mieszkańców z władzą Częstochowy na Radzie Dzielnicy Kiedrzyn, 25 października 2012 roku – opowiadają właściciele nieruchomości. O zamyśle Urzędu dowiedzieli się dopiero w listopadzie. Wówczas wystąpili z wnioskami do Miejskiej Pracowni Urbanistyczno-Planistycznej, prosząc o przeznaczenie terenów w rejonie ul. św. Kaspra del Bufalo i Sejmowej pod zabudowę jednorodzinną i zmianę obecnej kwalifikacji z zielonej na rolną. – Wnioski, napisane wręcz pod dyktando urzędniczki, złożyło blisko 150 właścicieli gruntów. W uzasadnieniach podawaliśmy, że chcemy na działkach rozbudować się, a to uniemożliwia obecny zapis kwalifikujący nasze ziemie jako tereny zielone. Na kolejnym spotkaniu, w listopadzie 2012 roku, władzom miasta mówiliśmy, że nie zgadzamy się na ich pomysł, że nie można powielać zapisu studium zagospodarowania terenów z lat 70. ubiegłego wieku. Niby przyjęto to do wiadomości, ale ciągle jesteśmy zbywani. Zastanawiamy się też nad kompetencjami pracowników Wydziału. Okazało się, że wnioski, sprawdzone przez urzędniczkę, były wypełnione niepoprawnie i trzeba było je uzupełniać – dodają.
Urząd, mimo obowiązku udzielania odpowiedzi mieszkańcom w ciągu 30 dni – milczał. Kierownik Miejskiej Pracowni Planistyczno-Urbanistycznej twierdzi jednak, że ze strony magistratu wszystko przebiegało zgodnie z prawem. – Decyzję o wszczęciu procesu zmiany planu zagospodarowania przestrzennego podjęła Rada Miasta. Projekt, który musi być zrobiony zgodnie z polityką przestrzenną zawartą w studium, został upubliczniony. Ogłoszenie udostępniliśmy w prasie i na stronie Urzędu Miasta. Nie jesteśmy zobligowani, by informować o planach każdego mieszkańca osobno. W planach uwzględniamy też wnioski mieszkańców – mówi Elżbieta Grzelak. Kierownik zaprzecza przy tym, jakoby nastąpiła zmiana klasyfikacji omawianych terenów. – Od zawsze były to tereny zielone i leśne, a od 1979 roku otwarte, rolne – mówi. Wyjaśnia przy tym, że sprawę planu zagmatwała realizowana w międzyczasie inwestycja Korytarza Północnego. – Wstrzymała ona prace nad planem. Dalsze działania zależą od przebiegu Korytarza, który może zmienić całkowicie układ komunikacyjny w dzielnicy Północ. Decyzja ta zapadnie w październiku i wówczas przystąpimy do zmiany polityki przestrzennej – mówi kierownik Grzelak.
Takie wyjaśnienia są jakby w sprzeczności z wiedzą mieszkańców. Dowodzą oni, że przedstawiciele Urzędu mówią co innego niż jest w rzeczywistości, co w praktyce prowadzi do tego, że właściciele nieruchomości mają związane ręce i nic nie mogą zrobić na swoich gruntach, a chcieliby na przykład budować się i rozbudowywać, a takich pozwoleń magistrat nie che im wydać.
Z początkiem 2013 roku postanowili więc utworzyć Komitet Społeczny Właścicieli Nieruchomości Kiedrzyna i Grabówki. Jak twierdzą Komitet powstał dla obrony praw własności mieszkańców terenów Kiedrzyna i Grabówki. Główny cel to dążenie do przekwalifikowania terenów na tereny rolne – perspektywiczne rezerwy rozwojowe na cele budownictwa mieszkaniowego. Swój problem przedstawili też niektórym przewodniczącym klubów częstochowskiej Rady Miasta. Sprawą szczególnie zająć się miał przewodniczący Klubu Wspólnota Konrad Głębocki. – Liczyliśmy na pomoc, bo to przecież Rada Miasta decyduje o zmianach polityki przestrzennej miasta. Oczywiście poparli nas, ale do dzisiaj ciągle czekamy na załatwienie naszej sprawy – mówią mieszkańcy.
14 lutego br. ponownie spotkali się z naczelnik Elżbietą Grzelak. – Usłyszeliśmy, że pani naczelnik pochyliła się nad naszą sprawą i – o dziwo, po raz pierwszy – że nasze żądania są realne. Ba, naczelnik powiedziała nawet, że zmiany kwalifikacji gruntów można dokonać bez zmiany studium, więc wszystko powinno pójść szybko. Ale minęło pół roku i nadal tkwimy w tym samym punkcie. I, co bardziej bulwersujące, do dzisiaj naczelnik Grzelak nie odpowiedziała na nasz kolejny wniosek, złożony 14 lutego br. I ciągle stoimy w punkcie: „nigdzie”. Urząd nie chce wydawać żadnych pozwoleń na budowę czy rozbudowę, a nawet warunków zabudowy. Ciągle wymawia się rozpoczętym projektem zmiany zagospodarowania przestrzennego. I tak możemy trwać końca świata – dodają.
Ostatnie spotkanie z naczelnik Grzelak, 4 września 2013 r., utwierdziło mieszkańców, że już dawno można było sprawę załatwić, ale – jak podkreślają – nie ma komu wydać rozkazu. – Dlatego w ramach inicjatywy społecznej wystąpimy z wnioskiem o zmianę do miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego i przekwalifikowanie gruntów leśnych i zielonych na Grabówce oraz terenów rolniczej przestrzeni produkcyjnej w Kiedrzynie na tereny rolne – perspektywiczne rezerwy rozwojowe na cele budownictwa mieszkaniowego – mówią. Skrzydeł dodała im informacja naczelnik Grzelak. – Pani naczelnik stwierdziła, że Ustawa o planowaniu przestrzennym wyraźnie mówi, że nie zakończony proces zmiany studium zagospodarowania przestrzennego nie blokuje wydania pozwoleń warunków zabudowy przez miasto – mówią mieszkańcy, dlatego dziwią się, że częstochowski magistrat postępuje inaczej i nie wydaje im takich pozwoleń. Jak mówią sporne tereny mają zalety perspektywiczne. – Są najbardziej ekologiczne w mieście, wyposażone w media i mają dobrą komunikację. Przypuśćmy, że w ciągu pięciu lat zostanie zabudowane 50 procent terenu (całość liczy ok. 260 hektarów), a na 60 hektarach może być wybudowane około półtora budynków jednorodzinnych, to w ciągu tego okresu da to 1200 miejsc pracy, wyprowadzi ze stagnacji miejscowy rynek materiałów budowlanych, a potem do miejskiej kasy rocznie będzie wpływać ponad pół miliona podatku od nieruchomości. Czy rozsądne odrzucać taką prosperity? – pytają częstochowianie. Liczą, że rządząca ekipa naprawi błąd socjalizmu, bo jak mówią do tej pory, przez 38 lat byli oszukiwani.
UG