Ośrodek Promocji Kultury „Gaude Mater” prezentuje wyjątkową wystawę artysty fotografa Krzysztofa Pierzgalskiego (z wykształcenia biolog) pt. „Wieś jurajska / Ślady”.
W tym tytule kryją się de facto dwa cykle. „Wieś Jurajska” to reportaż i zarazem dokument o regionie, zbudowany z 35 fotografii, wybranych z ponad tysiąca powstałych na przestrzeni kilkunastu lat. „Ślady” to portretowy zapis Łemków i Polaków, których losy splotły się ze sobą z powodu przymusowych wysiedleń greckokatolickiej ludności Beskidu Niskiego, dokonanych przez komunistyczne władze w latach 1945-47. Blisko 30 fotografii wraz z opisami życiowych zawieruch są efektem wywiadów autora z mieszkańcami Łemkowszczyzny, przeprowadzonych w 2014 r.
W cyklu jurajskim, obok portretów wykonanych w naturalnym otoczeniu, znajdujemy obrazy z życia codziennego, uroczystości religijnych, reliktów architektury drewnianej oraz pamiątek o szczególnym znaczeniu dla opowiedzianej historii. Oba tematy łączy swoisty klimat, poczucie zatrzymania w kadrze tego, co przemija. Zastosowana czarno-biała technika fotograficzna dodaje głębi przekazu zobrazowanej treści.
Opowieści fotograficznie oprawiły utwory muzyczne wykonane przez Aleksandrę Kowalską i zaproszonych muzyków m.in. z zespołu Impast.Goście wernisażu, który odbył się 7 lipca 2017 roku, mieli również okazję wysłuchać poezji Małgorzaty Januszewskiej, w jej indywidualnej interpretacji.
Podczas wernisażu Krzysztof Pierzgalski udzielił wywiadu „Gazecie Częstochowskiej”
Połączył Pan dwa tematy, różne, choć ideowo zbliżone…
– „Wieś jurajska” to projekt długoterminowy, który kontynuuję od 2004 roku. To fotograficzna opowieść o tradycyjnej wsi polskiej, etnograficzny zapis życia rolników z gminy Janów, Niegowa, Olsztyn, Przyrów i Żarki.
Drugi temat dotyczy Łemkowszczyzny. W tamtejszych wsiach poszukiwałem Łemków i Polaków, mieszkających w domach opuszczonych przez Łemków podczas akcji wysiedleńczej „Wisła”. Bohaterów „Śladów” łączą ówczesne wydarzenia. Projekt ten został wyróżniony w konkursie „Człowiek ponad granicami” o nagrodę im. Pawła E. Strzeleckiego zorganizowanym przez Muzeum Emigracji w Gdyni. Następnie opublikowano go w portalu internetowym„National Geographic Traveler”.
Co Pan zamierzał powiedzieć poprzez reportaż „Jurajska wieś”
– Skupiłem się na tradycyjnym wizerunku wsi, który w coraz szybszym tempie odchodzi do przeszłości. Fotografowałem małe gospodarstwa, gdzie właściciele pracują tradycyjnymi metodami. Starałem się wniknąć w tę społeczność, aby móc przekroczyć granice prywatności, bo dopiero wówczas można wykonać dobre zdjęcia reportażowe. W okresie żniw 2006 r. mieszkałem w jednej ze wsi, obcującna co dzień z lokalną społecznością. Mieszkańcy terenów wiejskich na Wyżynie Częstochowskiejw większości są otwarci i dopuszczają fotografa do codziennych czynności gospodarskich, ale trzeba sobie zapracować na ich zaufanie.
Nowoczesność wkrada się dzisiaj do każdej zagrody. Jak wiele jest jeszcze tradycji na jurajskiej wsi?
– Faktycznie, wieś przeobraża się bardzo szybko. Dzisiaj mieszkają na niej ludzie z miasta, jest to dla nich rodzaj noclegowni, po pracy. Natomiast tradycyjna wieś to miejsce, gdzie produkuje się żywność, z dziada pradziada. Ci ludzie są przywiązani do ziemi i często ich praca wynika z tego przywiązania, bo ciężko byłoby im patrzeć na powstające ugory. Ale takich rolników jest już niewielu, ich obecność zależy od rodzaju gleb i innych uwarunkowań lokalnych. Na przykład w gminie Olsztyn tradycja zanika, za to najbardziej tradycyjną rolniczo formę zachowuje jeszcze gmina Niegowa. I tamtejszy krajobraz, niezwykle malowniczy, to właśnie efekt ukształtowania przez człowieka. Wąskie działki i miedze. Taki pejzaż jest podobny do krajobrazu świętokrzyskiego, który z pietyzmem upamiętniali fotograficy z Kieleckiej Szkoły, w tym szczególnie Paweł Pierściński. Dostrzega się ciągłość kulturową od gminy Niegowa aż po świętokrzyskie.
A jacy są Łemkowie?
– Jeszcze bardziej otwarci. Tam, gdzie jest mniej turystów, oczekuje się kontaktu z przyjezdnym. Beskid Niski to miejsce, do którego nie wdarła się jeszcze turystyka komercyjna, a ludzie -pozostając „nieskażeni” – są chętni do rozmów, zapraszają do domów, nawet na wspólny posiłek. Mają ogromną potrzebę opowiadania o swoich losach, dlatego udało się tam zebrać tak poruszający materiał.
Skąd zainteresowanie Łemkami?
– Beskid Niski wyniknął z sentymentu do gór. Pamiętam je z czasów studenckich i widzę jak się zmieniły. Poszukując klimatu z lat młodości dostrzegłem go w Beskidzie Niskim. To kultowe miejsce, tak pięknej architektury drewnianej jak tam, w Polsce nie ma. Nie chciałem jednak robić pocztówkowej dokumentacji cerkwi (takich zdjęć jest wiele). Skupiłem się na ludziach i ich historiach, i powstał cykl bardziej portretowy.
Jaki miał Pan zamysł zestawiając te dwa cykle?
– To są dwa odrębne tematy, nie chodziło o ich porównanie. Propozycja pokazania ich jednocześnie padła ze strony Ośrodka Promocji Kultury. Początkowo mnie to przerażało, ale wyszło dobrze.
Jakie inne tematy reportażowe ma Pan w swoim dorobku twórczym?
– Fotografowałem niedawno juhasów beskidzkich. Robiłem też reportaże z miejsc odleglejszych: kultur pasterskich Mongołów, Ewenków, Kirgizów, Indian andyjskich, utrwaliłem także zwyczaje weselne Hucułów oraz obrzędy we wsiach-twierdzach na Kaukazie. Podróże to moje druga pasja.Gdy tylko mam sposobność, chętnie jadę, szczególnie w miejsca, gdzie funkcjonują tradycyjne kultury. Interesuję się fotografią etnograficzną.
A jaka jest historia Pana zainteresowania fotografią?
– Pierwszy aparat fotograficzny dostałem od taty na siódme urodziny. Był to rosyjski aparat marki Smiena. Od razu połknąłem bakcyla, przygotowałem ciemię i zacząłem sam robić odbitki i od tego czasu tym się zajmuję. Najpierw lubiłem fotografować przyrodę, potem zainteresowałem się reportażem. Oba kierunki kontynuuję.
Jako doświadczony fotograf, co by Pan poradził młodym adeptom tej sztuki?
– Jedną rzecz chciałbym podkreślić: żeby fotografować to, czym jesteśmy szczerze zainteresowani. Wtedy robimy to z pasją i zgłębiamy mocno temat, docieramy do jego pokładów. Myślę, że to jest klucz do tego, aby wyróżnić się spośród milionów zdjęć, które są na świecie. Takie zdjęcia noszą piętno indywidualnego spojrzenia na temat. Do tego trzeba dodać dużo cierpliwości.
Czy ma Pan swoich mistrzów sztuki fotografii?
– Zawsze miałem mistrzów. Z polskich niegdyś był Edward Hartwig. Spośród zagranicznych – fotografowie National Geographic, głównie Gerd Ludwig i Frans Lanting. Obecnie ogromne wrażenie wywierają na mnie fotografie Nicka Brandta i Ragnara Axelssona. Podziwiam też reportaże dwóch fotografek młodego pokolenia: Evgenii Arbugaevy i Eleny Chernyshowej, które posługują się nowoczesnym, bardzo oszczędnym językiem fotograficznym.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA