Warto próbować swoich sił!


Rozmowa z poetą Ziemi Częstochowskiej – Adrianem Musiałem

 

 

Jak to jest być poetą w dzisiejszym, skomercjalizowanym świecie?

– Na pewno nie jest to popularna pasja, o czym przekonuję się ilekroć jestem pytany o zainteresowania. Czy dziś jest łatwiej być poetą? I tak, i nie. Z racji tego, że dysponujemy internetem i social mediami oraz przez wzgląd na różne możliwości wydania i popularyzowania poezji, jest prościej niż kiedyś. To szansa, ale i zagrożenie – łatwiejszy próg wejścia, to automatycznie większa konkurencja. Z drugiej jednak strony czas mocno przyspieszył. Żyjemy w ciągłym pędzie, często idąc na skróty i zadowalając się miernotą, niestety. Poezja ze swej natury każe się zatrzymać, wziąć głęboki oddech, poddać się refleksji. Jednym słowem absorbuje, odciąga uwagę od świata materialnego, zanurzając w duchowości, w odkrywaniu emocji i przeżyć, tych towarzyszących podmiotowi lirycznemu, ale za jego pośrednictwem także nam, czytelnikom. Współczesny świat tego nie chce. Mamy żyć beztrosko, powierzchownie, w oderwaniu od wartości, moralności i etyki, a rytm naszego dnia ma wyznaczać konsumpcjonizm i hedonizm. Ewidentnie konsumpcjonizm i poezja nie idą w parze. Ale to też dodatkowa motywacja dla mnie jako poety, bo choć zmienia się świat i ludzie, niezmienną jest rola poezji – iść pod prąd, wyprostowanym pośród tych, co na kolanach, parafrazując Zbigniewa Herberta.

 

Kiedy zaczął Pan przygodę z poezją? Czy było coś lub był ktoś, kto ukierunkował Pana w tej drodze? Czy pierwsze Pana wiersze – jak to często bywa – trafiały do szuflady?

– Zacząłem jeszcze w szkole podstawowej, jednak dziś nie nazwałbym poezją tego, co wówczas pisałem. Były to po prostu dziecięce rymowanki. Poezja dojrzewała wraz ze mną, kiełkowała, także dzięki wsparciu ze strony nauczycieli, którzy potrafili pielęgnować we mnie tę poetycką wrażliwość, za co jestem im wdzięczny. Zaowocowało to poważnym debiutem na łamach Częstochowskiego Magazynu Literackiego „Galeria” wydawanego przez Towarzystwo Galeria Literacka.

To był moment, w którym otworzyłem szufladę, do której dotychczas trafiały wiersze, skrzętnie skrywane przed światem. Nie było to łatwe. Gdybym miał poszukać jakiegoś obrazu, do którego można porównać debiut poetycki, przychodzi mi na myśl tylko scena obnażenia się i przywdziania nagości. Bo tym jest właśnie wpuszczenie czytelników do świata swoich emocji, a przecież to one są fundamentem poezji. Nie byłoby tego debiutu, tomiku, nie byłbym w tym miejscu, w którym dziś jestem, gdyby nie trzy osoby. Mój przyjaciel, który był pierwszym, krytycznym recenzentem mojej twórczości – bezcenne doświadczenie. Drugą osobą jest dr Ewelina Mika-Załóg z Wydziału Humanistycznego UJD, którą poznałem podczas studiów na filologii polskiej. To pani Doktor pokazałem jako pierwszej – nie wliczając wspomnianego przyjaciela – moje utwory z prośbą o profesjonalną opinię. Nie wiedziałem, że za jej pośrednictwem utwory trafią do pani Barbary Strzelbickiej, częstochowskiej poetki i zarazem sekretarz redakcji „Galerii”. I tak zadebiutowałem na łamach czasopisma. Pani Barbara napisała pierwszą recenzję mojej twórczości, do której zawsze wracam ze wzruszeniem. Zresztą po dziś dzień publikuję poezję i prozę na łamach „Galerii”, a pani Barbara jest moją mentorką i towarzyszy mi w tej drodze.

 

Pamięta Pana swój pierwszy wiersz?

– Pierwszego nie pamiętam. Pamiętam jednak jeden z pierwszych, poważnych wierszy – „Cel”. Powstał w 2007 r., gdy miałem 17 lat. Zadedykowałem go ofiarom wypadku polskiego autokaru pod Grenoble. Wiersz jest refleksją nad kruchością ludzkiego życia: „życie to kilka tyknięć zegara, parę ziarenek piasku w klepsydrze, kilka kropel rosy”. Ale jest w nim też pochwała dla codzienności i tego, że każda chwila jest ważna i trzeba ją wykorzystać jak najlepiej. Ostatnia strofa z kolei to próba uchwycenia tego, co po nas zostanie po śmierci: „to co zostanie to pióro i pergamin, to pamięć we wnętrzu przyjaciela, to ogień, który na nowo rozniecą, gdy zrozumieją…”.

 

Debiutował Pan publicznie w 2016 roku. Co zdecydowało, że odważył się Pan zaprezentować światu jako poeta?

– Zaczęło się w 2016 r. od Antologii Debiutów Poetyckich Częstochowy „Potencjometr”, cztery lata przed formalnym debiutem. To, że odważyłem się otworzyć tę poetycką szufladę wynikało z jednej strony z ciekawości, z jakim odzewem spotkają się moje utwory, z drugiej zaś byłem zachęcony do tego przez mojego przyjaciela, który w szczerym krytycyzmie utwierdzał mnie w przekonaniu, że warto. Z perspektywy czasu nie żałuję. Potem był już efekt domina. Kolejne wiersze, konkursy literackie, nieśmiałe sukcesy, aż po decyzję o wydaniu debiutanckiego tomiku.

 

Po ośmiu latach wydał Pan swój pierwszy tomik „Słowotok”. Rozumiem, że tytuł jest swoistą prowokacją, słowo to ma przecież wydźwięk pejoratywny…

– I taki też był mój cel. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że żyjemy w permanentnym słowotoku, co też zaakcentowałem we wstępie do mojego tomiku. Słowa utraciły swoje pierwotne sensy i znaczenia, często nie bierzemy odpowiedzialności za to, co mówimy. Z jednej strony nie wypełniając ich treścią – są puste, z drugiej zaś zapominając, że słowa też mogą ranić, a nawet zabijać. Hejt, nienawiść, manipulacja, dezinformacja, to wszystko bierze początek w słowie. Dlatego też tomik miał być swoistego rodzaju antidotum na pandemię złych słów, jak określiłem to w jednym z wywiadów. Zapraszam czytelnika, żeby się zatrzymał nad poszczególnymi słowami, które są ukryte w wierszach. Przeżywamy okres Wielkiego Postu, więc można powiedzieć, że tomik miał być takim głosem wołającego na pustyni, miał pobudzić sumienia i sprawić, żebyśmy się z tego słowotoku wyleczyli.

 

Do kogo szczególnie kieruje Pan swoje wiersze? Co chce Pan poprzez swoją twórczość przekazać?

– W zasadzie do każdego. Wyjątkowość poezji tkwi w jej uniwersalizmie. I ponadczasowości. Stereotyp mówi, że poezja jest trudna i dla wybranych. Nie. Poezja jest dla każdego, bo nie ma jednej interpretacji, choć szkoła starała się nam takie schematy myślowe narzucić, analizowaliśmy poezję według klucza. A tak naprawdę jesteśmy nim my sami: nasze przekonania, doświadczenie codzienności z jego wielobarwnością i nieprzewidywalnością, wspomnienia, emocje, a więc ten cały bagaż życia, który niesiemy na swoich barkach. W utworach chciałem przede wszystkim skłonić do myślenia. Trochę może zastosować terapię szokową, czasem wstrząsnąć odbiorcą właśnie po to, żeby skonfrontował się z przesłaniem, żeby się w nim przejrzał, dokonał autorefleksji. Gdybym miał w jednym słowie zamknąć tematykę mojego tomiku to powiedziałbym, że te wiersze są o życiu, tym bliskim każdemu, o radościach i smutkach, sukcesach i porażkach, o upadkach i powstaniach, o miłości i samotności, o walce sacrum i profanum, etc.

 

Jest Pan szczególnie aktywny w mediach społecznościowych, jakie z tego płyną dla Pana korzyści? Nie boi się Pan hejtu? Jak radzi Pan sobie z ewentualnymi nieprzychylnymi recenzjami?

– Poezja jest niszowa, a social media pozwalają ją z tej niszy wydobyć. Poza tym są doskonałym kanałem do promocji swojej twórczości, pozyskiwania nowych czytelników, w zasadzie bez nadmiernych kosztów. Oczywiście obecność w internecie wiąże się z ryzykiem szeroko pojętej mowy nienawiści. W przypadku poezji wygląda to jednak nieco inaczej. Jeżeli ktoś decyduje się na obserwowanie profilu poety, zazwyczaj jest to faktyczny miłośnik poezji, który nie jest nastawiony na hejt. Oczywiście w komentarzach często odbywają się dyskusje na temat wartości artystycznej utworów, także te krytyczne, ale są one wyrażane w konstruktywny sposób, a niejednokrotnie są inspirujące dla autora, stanowią element szlifowania warsztatu. Pomimo więc obecności na wielu platformach społecznościowych nie spotykam się z typowym hejtem, a ewentualne uwagi traktuję jako element samodoskonalenia. Sam fakt obecności w social mediach sprawia, że wiersze spotykają niemal natychmiastową recenzję, co bardzo pomaga w rozwijaniu twórczości i niczym kompas wskazuje, w jakim kierunku powinna iść.

 

Parafrazując stwierdzenie znanego aktora: pisać każdy może… Czy zatem pisania poezji można się nauczyć?

– Oczywiście pisać może każdy, tak jak i śpiewać. Ale czy wartość artystyczna tych utworów jest zawsze taka sama? Dlaczego jednych twórców nazywany artystami, poetami, a innych amatorami? Podzielam opinię nieżyjącego już niestety Ernesta Brylla, któremu zadano kiedyś dokładnie to samo pytanie. Odpowiedział, że poezji nie da się nauczyć, bo jest to taka przypadłość, mówił wręcz, że to a la choroba, albo się tę umiejętność ma, albo jej się nie ma. Zgadzam się z tym w zupełności.

 

W jaki sposób doskonali Pan swój warsztat? Jak powstają Pana wiersze, czy do głosu najpierw dochodzą wena, natchnienie, czy jest to bardziej proces intelektualny?

– Tematów do wierszy dostarcza mi życie i ludzie. Tak naprawdę to mój warsztat doskonali się w codzienności. Nie jest tajemnicą, że poeta zazwyczaj tworzy pod wpływem silnych emocji, tak było, jest i będzie. Bo poezja jest niczym inny jak próbą nazwania tych emocji. Oczywiście wena jest ważna, jeśli jest, utwór de facto pisze się sam. Innym razem o trudach twórczych świadczy liczba skreśleń. Mam też takie dni, a czasem i tygodnie, kiedy po prostu nie piszę. Ale przychodzi moment, kiedy powstaje kilka utworów. Sprawdzoną metodą doskonalenia warsztatu są wyzwania poetyckie, które rzucam moim obserwującym w social mediach. Co jakiś czas proszę ich o wskazanie tematu wiersza, który chcieliby przeczytać. Podejmuję to wyzwanie, a utwór dedykuję osobie, która mnie zainspirowała. To nie tylko świetna zabawa, ale też forma zacieśniania więzi pomiędzy poetą a czytelnikami, a dla mnie osobiście także forma doskonalenia warsztatu.

 

Jaka powinna być poezja: szczera czy zakamuflowana? Czy szczerość – dzisiaj – jest jeszcze potrzebna?

– Jest potrzebna jak nigdy wcześniej. Żyjemy w świecie fikcji, kłamstwa, manipulacji, pozorów, wyimaginowanych obrazów na temat siebie i innych. Bardzo często idealizujemy, nie mówimy prawdy, bo nam się to nie opłaca, bo lepiej mówić drugiemu człowiekowi to, co chce usłyszeć, bo przecież nikt nie lubi krytyki. Zakładamy maski, odgrywamy role, nawet jeśli to nie jest nasz scenariusz, nawet jeśli to nie my jesteśmy reżyserem tego spektaklu. Stajemy się aktorami w teatrze swojego życia. Brak szczerości w każdej relacji między ludźmi rodzi frustracje, prowadzi do nieporozumień, kłótni, rani, a w efekcie do zerwania relacji. Dlatego poezja musi być szczera, bezkompromisowa, musi komentować i podejmować ważne tematy.

 

Czego, Pana zdaniem, należy unikać w poezji?

– Przerysowania. Nadmiernego moralizatorstwa. Nie chodzi o to, żeby wyzbywać się środków artystycznego wyrazu: metafor, porównań, alegorii, itp., ale żeby stosować je adekwatnie do przesłania, żeby znaleźć złoty środek. Poeta nie może też wychodzić z założenia, że jest nieomylny i ma wyłączność na rację. Wiersz – także poprzez swoją niejednoznaczność – ma pozostawiać czytelnikowi sferę wolności i dowolności w interpretacji. Nie jest to łatwa sztuka.

 

Każdy w swojej dziedzinie ma swoich idolów, mistrzów. Zatem jacy są Pana ulubieni poeci?

– Z racji tego, że mam naturę romantyka, za serce chwytają mnie wiersze Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i oczywiście „naszej” Haliny Poświatowskiej, z którą też w niektórych utworach wchodzę w bezpośrednią polemikę, także w „Słowotoku”. Ten poziom wrażliwości, delikatności, a w zasadzie subtelności w posługiwaniu się słowem, jest bardzo mój. Gdybym miał się zaszufladkować do epoki literackiej, najbliżej jest mi do romantyków, zdecydowanie. Lubię też mądrość przesłania „Pana Cogito” Zbigniewa Herberta oraz humor, ironię i prostotę opowiadania o trudnych sprawach Wisławy Szymborskiej.

Brał Pan udział w licznych konkursach literackich. Proszę przypomnieć te najważniejsze dla Pana. Dlaczego warto w nich uczestniczyć? A może nie warto?

– Warto. Niezależnie od ilości poniesionych porażek i sukcesów. Każdy konkurs to swoiste „sprawdzam”. Dlatego chętnie biorę w nich udział. Ostatni rok był dla mnie pod tym względem bardzo owocny: I miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Liryczny Świebodzin: W krainie poezji” 2024, wyróżnienie w XXXII Sejmiku Poetyckim „POD DIABLĄ GÓRĄ“ oraz Nagroda Publiczności VI Międzynarodowego Festiwalu „1 strona – 1 spojrzenie – 180 sekund” (w tym przypadku za prozę). Dorzuciłbym jeszcze wyróżnienie w XXVII Ogólnopolskim Konkursie Literackim „O złote Pióro Prezydenta Jaworzna”. Warto próbować swoich sił!

Jakie ma Pan rady dla debiutujących w poezji?

– Nie bać się! Wierzyć w siebie, w swoje umiejętności, nawet jeśli ludzie wokół zniechęcają, krytykują i próbują wmówić, że to, co robimy, jest puste, miałkie, że nie ma wartości. Prawda jest taka, że im bardziej krytykują, im więcej kłód rzucają pod nogi, im mocniej próbują wmówić, że się nie nadajemy, tym usilniej trzeba iść pod prąd! Nie warto odkładać marzeń na później, bo jak śpiewamy w jednej z piosenek: czas nie będzie czekał. Może być za późno. Jeśli dostrzegamy w sobie choćby cień talentu, trzeba o tę iskrę dbać, rozpalać ten płomień. I ostatnia rada: nie wolno zrażać się porażkami i trudnościami. Na swojej poetyckiej drodze przeszedłem wiele zakrętów, spotkałem ludzi, którzy celowo bądź też nie próbowali mnie z niej zawrócić, ale im się nie udało. Jeśli upadniesz, wstań. Raz, drugi, trzeci. Ile razy będzie trzeba. Każdy upadek to źródło siły.

 

I jeszcze o planach… Zapewne jest w nich ujęty kolejny tomik?

– Tak. W zasadzie już jest, na razie w fazie projektu. Materiał gotowy. Pomysł również. Zostaje tylko wcielić go w życie. Z tyłu głowy mam spróbowanie sił w prozie, a w zasadzie w reportażu bądź w wywiadzie-rzece z kimś, kto może być dla innych inspirujący. Moim marzeniem jest wydanie płyty z piosenkami poetyckimi własnego autorstwa. Zalążki już są. Do dwóch utworów muzykę skomponował Marcin Kuczewski, polski pianista, kompozytor, aranżer i producent muzyczny. Podczas moich spotkań zaśpiewała je utalentowana wokalistka Domu Kultury w Koniecpolu Wiktoria Zawada.

 

A na co dzień jaki jest Adrian Musiał? Jakie wartości są dla Pana najcenniejsze? Jakie inne zamiłowania są w kręgu Pana zainteresowań?

– Tak naprawdę to pytanie do moich bliskich, znajomych i przyjaciół, którzy mnie znają i mogliby najlepiej odpowiedzieć. Trudno jest mówić o sobie. Ale spróbuję. Jaki więc jestem? Nieoczywisty. Pracowity i obowiązkowy. Odpowiedzialny, a przy tym uparty. Momentami melancholijny i zamyślony. Typowy humanista. O wrażliwej i romantycznej duszy. Czasem może trudny do rozszyfrowania. Miłośnik kawy i dobrej muzyki, takiej, której tekst coś mówi. Co do pasji, poezję dzielę po połowie z nauką, to one nadają sens i wyznaczają kolejne kroki. Staram się budować swoje życie w oparciu o szczerość, szacunek do innych. Często słyszę opinię, że wzbudzam zaufanie i potrafię słuchać – jak się okazuje umiejętność rozmowy i słuchania drugiego człowieka nie jest oczywistością. Uważam, że niezwykle istotna jest rodzina, wiara, miłość, prawda, troska o dobro wspólne.

 

Czy ukończenie doktoratu wpłynęło na Pana postrzeganie i rozumienie świata, i na Pana stosunek do poezji?

– Na pewno dodało mi odwagi. Udowodniło, że determinacja i ciężka, czasem mrówcza praca – z racji tego, że jako historyk musiałem przeanalizować dziesiątki teczek i setki materiałów archiwalnych – ma sens. Sylwia Oksiuta-Warmus, związana na co dzień z Teatrem im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, która przyjęła moje zaproszenie i w Koniecpolu miałem zaszczyt wspólnie z nią czytać poezję zawartą w „Słowotoku” powiedziała wówczas, że moja poezja jest intelektualna. Wskazuje to, że moje wykształcenie pomaga w rozwijaniu poetyckiej twórczości. Jak bardzo? To ocenią czytelnicy.

 

Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *