Mówienie, że przed rządem mniejszościowym Kazimierza Marcinkiewicza stoi dzisiaj arcytrudne zadanie, to truizm. Wiedzą o tym wszyscy: szef rządu, liderzy PiS-u, na czele z Jarosławem Kaczyńskim, opozycja. Trudno byłoby również wtedy, choć z nieco innych względów, gdyby nowy gabinet powstał przy współudziale PO. Ale najbardziej frapującym pytaniem jest: dlaczego PO dobrowolnie wybiera ławy opozycji, obok SLD, PSL, LPR i Samoobrony?
Polacy, po kilkunastu latach demokracji, nauczyli się przynajmniej jednego: jeżeli politycy z wielkim zaangażowaniem argumentują swoje decyzje, to nie mówią prawdy. Trudno odnieść inne wrażenie słuchając wypowiedzi Tuska, Rokity czy Schetyny. Nie zarzucam wymienionym panom kłamstwa, ale widać, że powody wycofania się PO z koalicji z PiS-em, jakie podają, są pretekstem, za którym ukrywa się poważny, wewnętrzny problem tego ugrupowania. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że różnice w programach gospodarczych, wizjach reformy służby zdrowia czy w podejściu do kontroli nad tzw. resortami siłowymi, warte są położenia na szali czteroletniej kadencji parlamentu i perspektywy rządzenia krajem. Nie poszło również o wybór marszałka Sejmu, którym, wg PO, miał koniecznie zostać największy w jej szeregach sceptyk koalicji z PiS-em – Bronisław Komorowski. Wszak tego samego dnia bohater zamieszania zadowolił się fotelem wicemarszałka Sejmu i było po sprawie. Również poparcie przez posłów PiS Andrzeja Leppera na funkcję wicemarszałka jest dość naciąganym powodem rozbratu, bo w Sejmie poprzedniej kadencji, w tej samej sprawie, Platforma zachowywała się o wiele bardziej wyrozumiale, co szybko zostało przypomniane przez liderów PiS.
Można zaryzykować niemałe pieniądze, że działacze od Tuska i Rokity mają pełną świadomość tego, jakie chmury zbierają się nad ich głowami wskutek podjęcia niefortunnej decyzji. Żadne argumenty nie przekonają platformianego “terenu” o słuszności zaniechania rozmów z PiS-em. Wspomniany teren od kilku lat przygotowywał się do rządzenia, (co jest naturalne i słuszne) i poczuł się, mówiąc delikatnie, wystawiony do wiatru.
Łatwo wyobrazić sobie szok, jakiego musieli doznać sponsorzy sowicie opłaconych kampanii wyborczych PO i Donalda Tuska. Zakładając, że swoimi datkami wsparli owo ugrupowanie z pobudek czysto ideowych, muszą być dzisiaj szczerze zdziwieni, że ich ideały nie będą przez rząd mniejszościowy wdrażane w życie. Będą mieli również problem z odzyskaniem swoich pieniędzy, bo jak wszystkim wiadomo, PO szczyci się, że jest jedyną partią, która nie bierze dotacji państwowych.
Patrząc w oczy Donalda Tuska, wyzierające nadal z pokampanijnych bilboardów myślę, że przynajmniej w tym względzie będzie musiała Platforma zmienić zdanie.
ARTUR WARZOCHA