Parę dni temu Rosjanie zakręcili na kilka godzin gazowy kurek. Tym samym pokazali połowie Europy, w tym Polsce, właściwe znaczenie słowa “niepodległość”. Chodzi w tym wypadku o niepodległość w ujęciu gospodarczym, czyli raczej suwerenność państwa polskiego, którą definiuje się najczęściej jako niezależność władzy państwowej od wszelkiej władzy w stosunkach z innymi państwami i organizacjami międzynarodowymi. We współczesnych realiach suwerenność zewnętrzna państwa coraz częściej sprowadza się do uniezależnienia od jednego dostawcy nośników energii, co określa się coraz śmielej terminem “bezpieczeństwa energetycznego państwa”.
Parę dni temu Rosjanie zakręcili na kilka godzin gazowy kurek. Tym samym pokazali połowie Europy, w tym Polsce, właściwe znaczenie słowa “niepodległość”. Chodzi w tym wypadku o niepodległość w ujęciu gospodarczym, czyli raczej suwerenność państwa polskiego, którą definiuje się najczęściej jako niezależność władzy państwowej od wszelkiej władzy w stosunkach z innymi państwami i organizacjami międzynarodowymi. We współczesnych realiach suwerenność zewnętrzna państwa coraz częściej sprowadza się do uniezależnienia od jednego dostawcy nośników energii, co określa się coraz śmielej terminem “bezpieczeństwa energetycznego państwa”.
Przebieg zdarzeń każdy pamięta. W wyniku różnicy zdań na temat ceny metra sześciennego gazu między Rosją – dostawcą gazu, a Białorusią – odbiorcą, rosyjski Gazprom zdecydował o wstrzymaniu dostaw. A ponieważ rurociąg wiedzie tranzytem z Rosji przez Białoruś i Polskę do Niemiec, to sankcje dotknęły nie jedno, a od razu trzy państwa. Co prawda nasze domowe kuchenki gazowe nie przestały pracować, ale tylko dlatego, że błyskawicznie uruchomiono rezerwy, których starczy Polsce na, mniej więcej, miesiąc. Ponadto nasz przemysł wydobywczy eksploatuje także rodzime złoża, ale nie zabezpiecza to dostatecznie naszych potrzeb. Nie ma zatem poważnej alternatywy dla dostaw z Rosji, zatem teza o wystąpieniu zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego Polski jest jak najbardziej uprawniona.
W tym miejscu nie sposób pominąć faktów, które miały miejsce jakieś dwa lata temu, kiedy to świeżo upieczony premier Leszek Miller z impetem rozwalił porozumienie o budowie gazociągu podpisane pomiędzy Polską a Norwegią. Inicjatywa była dla Millera i SLD zła przynajmniej z dwóch powodów, których wówczas nawet nie próbowano specjalnie kamuflować. Po pierwsze: porozumienie podpisał pół roku wcześniej premier Jerzy Buzek, co samo w sobie było dla liderów SLD nie do przyjęcia, po drugie: na interesie z Norwegami nie zarobiłby przyjaciel premiera Aleksander Gudzowaty, hegemon na polskim rynku gazowniczym. Na nic zdały się krzyki polityków i ekspertów, że intencją porozumienia z norweskim dostawcą gazu było stworzenie normalnej, cywilizowanej alternatywy i uniezależnienie się od kaprysów himerycznego sąsiada, jakim jest Rosja.
Pamiętam, że ostrzegano Polskę przed nieroztropnym rozwiązaniem umowy, która – i być może to właśnie stanowi clou problemu – w wyniku jej realizacji obniżyłaby realne koszty odbioru gazu. Ludzie z branży donoszą, że handel gazem na linii Moskwa – Mińsk nosi wszelkie znamiona dumpingu, a sam gazociąg na terenie Białorusi przypomina raczej durszlak nie rurę, ponieważ na każdym kroku okoliczna ludność poczyniła masę odwiertów i bezceremonialnie kradnie cenny surowiec. Oczywiście nie trzeba dodawać, że straty, i to w nieprzekraczalnych terminach, pokrywają pozostali odbiorcy (bo przecież nie Rosja!), czyli między innymi my.
Polacy, wychowani na literaturze Sienkiewicza, z wrodzoną ostrożnością spoglądają w kierunku swoich braci Słowian zza wschodniej granicy. Cóż, albo Leszek Miller, dzięki tzw. “moskiewskiej pożyczce” dla SdRP, pozbył się uprzedzeń, albo po prostu nie czytał Sienkiewicza.
ARTUR WARZOCHA