Niedawno obchodziliśmy ważne święto – Dzień Matki. To czas, w którym pragniemy oddać hołd cennej matczynej miłości. Odczuwamy potrzebę, aby w tych dniach być z osobą, którą miłujemy, podziwiamy, którą pamiętamy i wspominamy – z naszą mamą.

Jej zdolność kochania sprawiła, że stała się kimś wyjątkowym, niezawodnym i pomocnym w trudnych życiowych wyborach swoich dzieci. Z biegiem lat, gdy stajemy się starsi i dojrzalsi, bardziej doceniamy troskę i starania mam w nasze wychowanie, zdrowie, usposobienie i edukację.
„(…) Bo od Ciebie mam wszystko ziemskie – i niańczenie w dzieciństwie, i pokarm, i łzy, i wszystko aż do tego czasu …(…)” – w ten sposób największy polski wieszcz, Juliusz Słowacki pisał do swojej matki Salomei. Zajmowała ona miejsce poczesne w życiu poety. W innym jego liście, także skierowanym do swojej rodzicielki, możemy natrafić na słowa: „(…) Nad oceanem odebrałem Twój list, najukochańszy, najmilszy z listów (…)”.
Atmosferę domu rodzinnego, choć niedostatniego i skromnego, przywołuje z sentymentem inna wybitna postać, aktor, reżyser i scenarzysta Charles Chaplin: „W ciemnej izbie, przy oknie, matka często siadywała, czytając (…). W tej ciemnej izbie zapalała dla mnie najłaskawsze światło, jakie poznał ten świat, które obdarzyło literaturę i teatr największym i najbogatszym tematem – miłością (…)”. Pisarz i reportażysta, Melchior Wańkowicz podkreślał: „Mama to samo dobro”, natomiast Krzysztof Kamil Baczyński często swoje wiersze dedykował „Ukochanej, Najdroższej Matce”.
W literackich opowieściach, wierszach, pamiętnikach możemy dostrzec różnorodność życiorysów, historii losów i doświadczeń matczynych. Wrażliwość i dogłębne spojrzenie artystów na niezwykłość swoich matek, zaowocowały licznymi utworami, tekstami oraz malarskimi dziełami sztuki.
Elżbieta Cichla-Czarniawska, znana poetka i powieściopisarka, nieśmiało kreśli przed czytelnikiem „tamtą pamięć” i krajobrazy przeniknięte wspomnieniami. Z kart Jej książki pt. „Sumowanie znaków” płyną osobiste impresje i odczucia, portretujące nieżyjącą już mamę Bronisławę Cichlę. „Jestem odrębna, a jednak wciąż związana z nią, choć dwukrotnie nas rozdzielono: przez moje urodzenie i jej śmierć” – podkreśla pani Elżbieta.
Urodziła mnie w szpitalu wojskowym w Łodzi jako czterdziestoczteroletnia kobieta. Pierwsze dziecko, „cesarskie”. W tamtych czasach nie było to bezpieczne. Wiem jedno: byłam dla obojga rodziców dzieckiem upragnionym.
Jest coś paradoksalnego w układzie matka-dziecko. One nas rodzą, karmią, noszą na rękach, w pewnym okresie są dla nas nieodzowne. Potem odchodzimy od nich nieraz na długie lata albo i na zawsze. Rozluźniają się związki, to podobno konieczne, chociaż nigdy nie akceptowałam takiego przekonania i nie doświadczyłam tego stanu, gdyż mama wciąż była ze mną, z nami (wyjąwszy okres studiów), nigdy nie czułam potrzeby oddalenia, nigdy w niczym mi nie przeszkadzała, nie krępowała mojej swobody, nie ograniczała moich terytoriów bycia i myślenia.
(…) W moim życiu zajmowała i wciąż zajmuje pierwszoplanowe miejsce, choć dawno przeszła na drugą stronę czasu. Bardzo często łapię się na tym, że nagle zaczynam myśleć jej kategoriami, że cisną mi się na usta jej powiedzenia, specyficzne słowa, a kiedy spoglądam w lustro, dostrzegam w swojej twarzy jej rysy, mimikę, wyraz oczu, chociaż jako dziecko i młoda kobieta byłam raczej podobna do ojca.
Kiedy wywołuję z pamięci swoją matkę, kiedy oglądam jej fotografie dostrzegam, że patrzyła na tych zdjęciach zawsze odważnie, „zwycięsko”, czasem nawet trochę „zuchwale”, jakby chciała powiedzieć: „Nie dam się”. W życiu codziennym też taka bywała, ale ja znam również inne jej spojrzenie: pełne delikatności, może niepokoju czy lęku, tęsknoty za czymś, czego może sama nie umiałaby bliżej określić. Spojrzenie pełne rezygnacji, jednak przede wszystkim – głębokiej mądrości człowieka wiedzącego. O czym? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Dzisiaj jestem pewna, że nie była bez reszty pogodzona z życiem, ze światem, że jej wesołość, niewątpliwie w młodości naturalna, z czasem stawała się obroną przed bezwzględnością losu.
(…) Dlaczego pragniemy ocalić pamięć po człowieku, choćby skromnym, tak, zdawałoby się, mało istotnym dla losów świata? Może właśnie dlatego, że taki był?
(…) Portret mamy drga w mojej pamięci jakby się odbijał w powierzchni przeźroczystej, ale poruszanej wiatrem wody: jest coraz inny. Ostatnio układa mi się ze zgrzebnych drobiazgów i przyjmuje formę nieco bluźnierczej litanii. Mogłabym modlić się do matki dziwnymi słowami, zdaniami, urywanymi zwrotami, nade wszystko, obrazami. Są to najczęściej obrazy utrzymane w ciemnej tonacji, bo przecież tyle doznała krzywd, którym trudno byłoby zapobiec. Groźna reżyseria życia. Więc mówię pełna winy: „Matko, której młodości nie znałam; codzienna, oszadziała, umęczona; która kładłaś się zawsze ostatnia, a pierwsza wstawałaś; wystająca na mrozie w kolejkach po to, żebyśmy byli syci; pielęgnująca umierającego męża; pełna o niego lęku, wciąż przesiadująca w szpitalach; pochylona nad balią, nad kuchnią, dźwigająca wiadra z węglem; wiecznie zatroskana; utulająca wnuka; cierpiąca, dusząca się w atakach astmy; matko twoich z kolei szpitalnych stacji męki; odważna, cierpliwa, oczekująca, ufna; oddająca nam siebie bez reszty; matko otwartych ramion; jednak zwycięska, nad czasem; moje wszystko co najpiękniejsze”.
Opracowała Barbara Szymańska
Źródła:
- Elżbieta Cichla-Czarniawska, Sumowanie znaków, Lublin 2006
- Juliusz Słowacki, Listy do matki (fragm.), Dzieła wybrane, t.6, Wrocław 1987
Fot. Bronisława Wróblówna w wieku 22 lat, przyszła mama Autorki wspomnień. Wieluń 1913