W siedzibie Związku Nauczycielstwa Polskiego, przy ul. Waszyngtona 62 w Częstochowie, do 15 października 2012 r. można oglądać wystawę prac malarskich Stefanii Gąsior, członkini Częstochowskiego Stowarzyszenia Artystów Plastyków im. Jerzego Dudy Gracza. Prezentacja pod tytułem „Reminiscencje” obrazuje spektrum talentu malarki. Subtelność jej pędzla, umiejętność gry kolorem i światłem.
Stefania Gąsior mówi o sobie: „Jestem kolorystką i natura jest moją inspiracją. Przedstawiam na płótnie to, co mi w duszy gra”. A gra jej polskość. Wierzby, chylące się ze starości chatki, łamy zbóż, maki. Buduje nastrój nostalgii ciepłymi barwami, kształtując formę kolorem.
Stefania Gąsior jest częstochowianką. To miasto przez laty wybrali jej rodzice – tata przybył z Warszawy, mama z Łodzi. Stefania już jako kilkulatka zdradzała zamiłowanie do malowania. Nie rozstawała się z kredkami i farbkami, nawet w chorobie te akcesoria towarzyszyły jej nieustannie. Nikt się zatem nie zdziwił, że po szkole podstawowej jej wybór padł na częstochowskie Liceum Technik Plastycznych. – Byłam trzecim rocznikiem tej nowo powstałej szkoły, uczyłam się w niej w latach 1949-54. To był trudny, ale i wspaniały okres. Szkoła mieściła się w domu Frankego, przy I Alei NMP. Naukę zaczęło czterdziestu ośmiu uczniów, ukończyło – czternastu. Do dzisiaj utrzymuję kontakt z kolegami, którzy żyją. Wielu rozjechało się po świecie, w Częstochowie została nas jedynie trójka – wspomina pani Stefania.
Z wielką estymą i sentymentem wylicza nazwiska wspaniałych profesorów. Na pierwszym miejscu jest profesor Maksymilian Brożek, który miał największy wpływ na jej edukację plastyczną. I dalej: od malarstwa profesor Kozłowska, nauczyciel języka polskiego – prof. Wójcicki,. od historii sztuki – prof. Hohenze i prof. Golenhofer i wreszcie przewspaniały prof. Wielgut nauczyciel geografii. – To była przedwojenna kadra. Charyzmatyczni pedagodzy, niedoścignione wzory do naśladowania – stwierdza pani Stefania.
Szkoła średnia była też czasem licznych wyjazdów na ambitne plenery, podczas których nie tylko uczniowie malowali obrazy, ale również restaurowali kościółki. – Zapewniano nam także praktyki w niezwykłych miejscach, jak na przykład w Lasach Janowskich na Roztoczu. Po blisko sześćdziesięciu latach odwiedziłam te przesycone polskością tereny, odnalazłam znajomych i wspomnienia – opowiada s. Gąsior.
Po ukończeniu „Plastyka” pani Stefania rozpoczęła pracę w innym niż wykształconym kierunku. – Niestety, warunki finansowe nie były na tyle sprzyjające, by podjąć studia. Złożyłam wprawdzie dokumenty na Akademię Sztuk Pięknych, ale nawet nie pojechałam na egzamin. Tatuś w tym czasie przeszedł na emeryturę i rodzice stwierdzili, że nie dadzą rady finansować mojej dalszej nauki – mówi malarka.
Szybko jednak wróciła do działalności artystycznej. Potrzeba malowania była zbyt silna, zbyt paląca. Chwyciła za pędzel 36 lat temu i tak trwa do dzisiaj. Zaczęły się plenery, z każdej okazji korzystała, by zdobywać coraz szerszą wiedzę. I każdą wolną chwilę przeznaczała na malarstwo. – Nawet, gdy dzieci były małe, znalazłam czas, by z koleżankami wyjechać za miasto na twórczy moment. Jestem osobą towarzyską, lubię pracować w grupie i wszystkie moje obrazy powstają na plenerach. Nigdy nie korzystam z karteczek, zdjęć. Maluję na żywo, jak impresjoniści staram się chwytać niepowtarzalne chwile, grę światła – mówi artystka.
Malowanie stało się treścią jej życia, a mistrzami do naśladowania: Adolf Chwała, Jacek Malczewski czy Jerzy Pogorzelski – Nie wyobrażam sobie innej drogi i dziękuję Bogu za ten dar, bo upiększył on moje życie, dał radość wewnętrzną, wielu przyjaciół – mówi Stefania Gąsior. Praca twórcza bezpośrednio wpłynęła na rozwój osobowości, wrażliwości, postrzeganie świata. Zaobserwowaną przyrodę: słońce, ptaki, drzewa, łąki, kłosy, drogę piaszczystą, która tak przypomina młodość i tę nigdzie indziej nie do powtórzenia atmosferę przenosi na płótno, tworząc opowieść o polskiej przyrodzie. Pięknie też o niej opowiada. – Wsłuchuję się w naturę. Gdzieś śpiewa ptaszek, przeleci motylek, to nastraja do pracy twórczej. Jestem zauroczona wsią polską. Wzruszają mnie ginące, stare chaty, ogrody, kościółki, dla których czas zatrzymał się na moich obrazach. Często odwiedzam przepiękny skansen w Tokarni koło Kielc, skarbnicę pamiątek i źródło natchnienia dla takich jak ja twórców. Wiele inspiracji odnajduję na Jurze. Do tych malarskich klimatów ciągle powracam. Kocham kwiaty, moje dzieci mają ponad 150 obrazów o tej tematyce. Moim natchnieniem jest też Jasna Góra – mam ją w różnych wydaniach: w oleju, akwareli, pasteli – mówi Stefania Gąsior.
Działalność twórczą Stefania Gąsior łączyła z przynależnością do artystycznych organizacjach. Pierwszym był Międzyspółdzielniany Klub Kulturalno-Oświatowy, potem „Koloryt” – Klub Nauczycieli Malujących przy ZNP i Klub Zachęta, który najpierw zmienił nazwę na Stowarzyszenie Plastyków Nieprofesjonalnych, a potem na Stowarzyszenie Artystów Plastyków im. Jerzego Dudy-Gracza – Stefania Gąsior pełniła funkcję wiceprezesa i sekretarza Stowarzyszenia. Należy też do Związku Polskich Plastyków Okręgu Opolskiego Polska Sztuka Użytkowa. Tu warto wspomnieć członkami tego Związku są jeszcze koleżanki ze Stowarzyszenia Artystów Plastyków im. Jerzego Dudy-Gracza: Małgorzata Sętowska, Maria Cieślak-Gurgul, Małgorzata Domańska, Danuta Pęczak i Gabriela Polaczek.
W swoim dorobku Stefania Gąsior ma wiele wystaw zbiorowych i indywidualnych w Polsce i za granicą. W ubiegłym roku odniosła sukces w Calgary w Kanadzie, kilka razy prezentowała obrazy w Niemczech. Jest laureatką konkursów, posiadaczką wyróżnień, uzyskanych na dorocznych wystawach Stowarzyszenia. Odznaczona została medalem ministra kultury „Działacz dla Kultury Polskiej” oraz Honorową Odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej.
O czym dzisiaj jeszcze marzy? – Specjalnie nie mam zbyt dużych wymagań. Nade wszystko móc jak najdłużej malować, ile sił starczy. Jeździć na plenery, dokształcać się i służyć fachową radą koleżankom i kolegom ze Stowarzyszenia. Być po prostu aktywną, to daje mi impuls do pracy, do życia. I mieć też czas dla moich już dorosłych dzieci – córki i syna, pięciorga wnuków i jednej prawnuczki – konkluduje pani Stefania.
URSZULA GIŻYŃSKA