W zabytkowej witrynie Pracowni otwartej Władysława Ratusińskiego, przy ul. Śląskiej 25, w październiku będzie można oglądać zdjęcia artysty używającego pseudonimu „Żwiru”.
„Żwiru” wędruje po starych częstochowskich ulicach, rowerem lub pieszo, obserwuje, notuje działanie czasu. Ale nie są to tylko obiektywne, beznamiętne notatki rzeczywistości, mające wartość dokumentu.
Zamiłowanie do klasycznej, analogowej fotografii czarno-białej pozwala autorowi tworzyć w tych pracach klimat starych, zaniedbanych od
lat dzielnic miasta, oryginalnych, pełnych wyrazu podwórek, gdzie zapisuje z wielką wrażliwością ślady ludzkiej egzystencji.
Te zwyczajne podwórka mają w sobie duszę, coś, co je odróżnia od niejednokrotnie tępych i bez wyrazu współczesnych miejskich przestrzeni. Formy, czasem przypadkowo nawarstwione, dają całość urozmaiconą, pozbawioną wszelkiej pretensjonalności.
Te miejsca kryją w sobie niewykorzystany potencjał przekształcenia – przy zachowaniu autentycznej formy i substancji – w pełne uroku kameralne, na ludzką miarę skrojone wnętrza, oddychające dawnością, przenoszące pamiątki przeszłego życia, indywidualnych radości, nadziei, pracy, tragedii, losów całych społeczności.
Mogłyby tu być jasne wapienne tynki, nawierzchnie z kocich łbów, drewniane skrzynkowe okna z tradycyjnymi podziałami, odrestaurowana
stolarka, czasem ozdobna, drewniane bramy, drzwi rzeźbione, częściej zwyczajne, skromne, ale o artystycznym wyrazie rękodzieła;
gdzieniegdzie drewniane galeryjki, tak charakterystyczne dla tych miejsc, pamiętających dawnych mieszkańców, także częstochowskich
żydów.
Niedługo, jeśli radykalnie nie zmieni się podejścia, zamiast oryginalnych starych budynków, będziemy mieli tylko ich nowe, „estetyczne” atrapy, pretensjonalne bezguścia o estetyce plastikowych ersatzów.
Na czarno-białych fotografiach „Żwira” słychać szelest osypujących się tynków. Światło przenika przez otwartą bramę, zatrzymuje się na
stertach odpadów, wydobywa smutną twarz kobiety, wyglądającej z ciemnej sieni.
WR