Zapraszamy do lektury wywiadu z Konstantym Andrzejem Kulką, wirtuozem skrzypiec, solistą , kameralistą i pedagogiem, który wystąpił w Filharmonii Częstochowskiej 12 stycznia 2025 roku w Koncercie Noworocznym z Orkiestrą Kameralną Filharmonii Narodowej.
Naukę gry na skrzypcach rozpoczął Pan w wieku ośmiu lat u Ludwika Gbiorczyka i kontynuował na kolejnych etapach edukacji pod okiem Stefana Hermana. Proszę opowiedzieć o tych pierwszych latach kształtowania się Pańskiej osobowości jako wirtuoza skrzypiec.
– Moja mama była pianistką, a ojciec śpiewakiem operowym w Państwowej Filharmonii i Operze Bałtyckiej, wychowywałem się wśród „operowiczów”. Podobno nie lubiłem fortepianu i wybór padł na skrzypce. Pierwszy kontakt z instrumentem miałem dosyć późno, już jak zacząłem chodzić do trzeciej klasy szkoły podstawowej ogólnokształcącej. Skończyłem ją w pięć lat zamiast siedem, żeby potem móc pójść do liceum muzycznego naraz z przedmiotami ogólnokształcącymi. W wielu krajach nam zazdroszczą szkół, w których równolegle prowadzona jest edukacja muzyczna i ogólna.
Zajęcia u profesora Hermana miałem już w liceum, a później w jego klasie w Wyższej Szkole Muzycznej w Gdańsku (obecnie Akademia Muzyczna w Gdańsku – przyp. Ł.G.), choć nauka odbywała się w Sopocie. Właściwie na uczelni spędziłem tylko rok, w ciągu którego zaliczyłem cztery semestry. Oczywiście później starałem się uczestniczyć w miarę możliwości w zajęciach, ale po wygraniu Międzynarodowego Konkursu Radia Niemieckiego ARD w Monachium w 1966 roku miałem bardzo dużo pracy, bo mój repertuar był dosyć skromny, a zamówień przybywało. Z profesorem Hermanem miałem styczność jeszcze przez jakiś czas, jednak musiałem się dosyć szybko usamodzielnić.
Przełomowe zwycięstwo w Monachium, wcześniej wyróżnienie w Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Niccolò Paganiniego w Genui w 1964 roku. Czym były te sukcesy dla młodego, niespełna dwudziestoletniego artysty?
– W Genui chodziłem jeszcze do czwartej klasy liceum, byłem tam z profesorem Hermanem, który stwierdził, że chyba zostałem skrzywdzony. Może tak, może nie. Dostałem dyplom z odznaczeniem specjalnym i to był mój pierwszy mały sukces, zasadniczy był dwa lata później. Dało mi to możliwość odbicia się i zaistnienia na estradach. A możliwości dotarcia do scen były utrudnione (obecnie chyba jest jeszcze trudniej). Miałem wiele zaproszeń zagranicznych i różne propozycje programowe. Nie stać mnie było na odmowę w momencie, kiedy zaczynałem swoją karierę muzyczną. Przyjmowałem zamówienia na utwory, których wcześniej nie wykonywałem. Musiałem wszystkiego szybko się uczyć, a pierwsze wykonania zawsze są bardzo stresujące.
Wśród ważnych postaci, które miały na Pana największy wpływ, w pierwszej kolejności wymienia Pan Witolda Rowickiego, ówczesnego dyrektora artystycznego Orkiestry Filharmonii w Warszawie. Jak Pan wspomina ten okres?
– Wspaniale. Z Filharmonią Narodową objeździliśmy niemalże cały świat. Prawie zawsze koncerty prowadził i dyrygował znakomity Witold Rowicki, z nim grałem najwięcej. Oczywiście byli inni: Andrzej Markowski czy Tadeusz Strugała. Później miałem etat solisty w Filharmonii Narodowej, musiałem zagrać w sezonie określoną ilość koncertów. To się skończyło po stanie wojennym.
Jest to też czas, w którym zaznaczył Pan również swoją obecność w kameralistyce, występując w Kwartecie fortepianowym Polskiego Radia i Telewizji.
– Graliśmy w latach 70., z pianistą Jerzym Marchwińskim, altowiolistą Stefanem Kamasą i wiolonczelistą Romanem Jabłońskim. Wykonaliśmy sporo koncertów i nagrań. Potem to ustało z różnych względów. Trudno było znaleźć czas i miejsce, by wszyscy mogli się spotkać jednocześnie. Moja działalność solistyczna też utrudniała zajmowanie się muzyką kameralną, chociaż bardzo ją kocham.
Jednak najbardziej jest Pan rozpoznawalny jako wybitny interpretator partii solowych w utworach koncertowych od baroku po muzykę współczesną. Dzieła którego z kompozytorów wykonuje Pan z największą przyjemnością?
– Specjalnie oryginalny nie jestem. Lubię grać te koncerty z orkiestrą, które publiczność najbardziej ceni. Mówię o Beethovenie, Brahmsie, obecnie może niemodne jest wspominać o Czajkowskim, ale jednak to jedna z podstawowych pozycji programu literatury skrzypcowej. Często wykonuję koncert Karłowicza, który niestety poza granicami jest niedoceniony, a właściwie po prostu nieznany. Dla mnie jest to jeden z najpiękniejszych utworów o wspaniałej linii melodycznej. Zagrany z wirtuozerią, w odpowiednich tempach, jest atrakcyjny dla słuchaczy. Z Jerzym Maksymiukiem dokonaliśmy nagrania dwóch koncertów Szymanowskiego z Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia, które otrzymało Grand Prix du Disque w Paryżu w 1981 roku. Polską muzykę staram się grać jak najczęściej. W ciągu ostatnich dwudziestu lat propaguję twórczość Karola Lipińskiego, który jest trochę zapomniany, a przecież był wielką postacią, jeżeli chodzi o muzykę skrzypcową, zwłaszcza romantyczno-wirtuozowską. Uważam, że niektóre jego utwory są znacznie lepsze od Paganiniego. Zresztą oni się spotykali, wspólnie grywali. Istnieje taka anegdota, że Paganini pytany kto jest najlepszym skrzypkiem na świecie odpowiedział, że „nie wie kto najlepszy, ale numer dwa to na pewno Lipiński”. Utwory Lipińskiego są wspaniałe i równie trudne jak włoskiego mistrza.
A które interpretacje wiązały się dla Pana z najtrudniejszym wyzwaniem?
– Doszedłem w pewnym momencie do wrażenia, że doskonale zagrać koncert Mozarta jest bardzo wymagającym zadaniem, ponieważ tutaj naprawdę wszystko słychać. Czasami inne pozycje, które wydają się trudne, okazują się łatwiejsze, oczywiście dla kogoś, kto ma w pełni opanowaną technikę skrzypcową. U Mozarta wszystko musi być zagrane nieskazitelnie. Jeżeli chodzi o kwestie związane z interpretacją utworów, dla mnie najważniejsze to styl, w którym utwór został napisany, pewnego rodzaju tradycje wykonawcze, a dopiero potem własna interpretacja.
Gdyby wymienić wszystkie Pańskie dokonania i sukcesy w trakcie 60. lat pracy twórczej, zabrakłoby miejsca na opublikowanie rozmowy. Które z osiągnięć wspomina Pan jako najbardziej znaczące?
– Wygranie konkursu monachijskiego otworzyło mi drogę na wszystkie estrady. Potem były różne perypetie, niestety polityka często wpływała na życie. Miałem wiele podpisanych kontraktów, ale wydarzenia w 1968 roku sprawiły, że wszystko straciłem i musiałem zaczynać od nowa. Cieszę się, że zjeździłem cały świat, byłem w wielu ważnych miejscach, na przykład Carnegie Hall w Nowym Jorku czy Hollywood Bowl – z armatami na koniec, świetny koncert – i wszystkie ważne stolice europejskie. Grałem, na przykład, z Filharmonią Berlińską czy Concertgebouw w Amsterdamie. Wykonałem wiele koncertów i myślę, że mogę być z tego w miarę zadowolony.
A czy któryś z tych występów zapadł Panu szczególnie w pamięć?
– Staram się być zawsze profesjonalistą, który chce zagrać najlepiej jak można w danym momencie. Wszystko zależy od okoliczności, akustyki sali, aury czy stanu zdrowia. Pamiętam koncerty, które grałem przy ponad 40 stopniach gorąca. To dość trudne zadanie, ale pocieszam się faktem, że wszyscy wykonawcy grają w tych samych warunkach. W Singapurze rzeczywiście ledwo dobrnąłem do końca.
Obserwując utalentowanych skrzypków młodego pokolenia, podczas udziału w komisjach licznych konkursów – w tym tego najbardziej prestiżowego w Polsce Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu – które nazwiska poleciłby Pan śledzić obecnie z najwyższą uwagą?
– Przede wszystkim mogę mówić o swoich wychowankach. Na przykład Maria Machowska, która była koncertmistrzem Sinfonii Varsovii, a w tej chwili w Filharmonii Narodowej, co było ewenementem, bo została przyjęta jednogłośnie na stanowisko. Wojciech Koprowski, lider Kwartetu smyczkowego Meccore. Moim studentem był również Dawid Lubowicz z jazzowego Atom String Quartet. Piotr Pławner i Bartłomiej Nizioł są bardzo dobrymi skrzypkami. Mamy wielu zdolnych ludzi, niestety miejsc do grania nie przybywa i oprócz własnych umiejętności trzeba mieć jeszcze dużo szczęścia, kontaktów i różnego rodzaju poparcia. Nie zawsze talent liczy się najbardziej.
Jako wykładowca z wieloletnim doświadczeniem, profesor w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, jak Pan ocenia poziom współczesnej wiolinistyki w Polsce?
– Zauważam ze smutkiem, że niestety trochę się zmniejsza, choć może jestem niesprawiedliwy. Kiedyś zwłaszcza rodzice-muzycy za wszelką cenę starali się, aby ich dzieci również studiowały na tym kierunku i częste były przypadki, że wśród tej młodzieży znajdowały się mało utalentowane osoby. Natomiast obecnie dochodzą do wniosku, że te studia nie zabezpieczą bytu, nie pozwolą zarobić na życie, więc coraz mniej zdaje. Oczywiście jest również wiele osób bardzo utalentowanych, ale im współczuję, bo obecnie to wielki wysiłek, żeby odnieść sukces przy wszystkich przeciwnościach i uwarunkowaniach. Zawsze jednak własne umiejętności i świetne granie są najważniejsze.
W Pańskich wykonaniach zauważalne jest jak najbardziej synergiczne współdziałanie z orkiestrą. Dlaczego Pańskim zdaniem ta metoda jest najwłaściwsza?
– Cóż, orkiestra to duża grupa ludzi. Ja mogę sobie zwolnić, przyśpieszyć jakiś fragment, orkiestra nie jest w stanie tego zrobić. Ma te możliwości w bardzo ograniczonym zasięgu. Dlatego zawsze dla jakości wykonania słucham zespołu. Wielka jest też rola dyrygenta, bo choć wielu jest świetnymi akompaniatorami, to równie dużo kiepskimi. Nawet wielkie nazwiska, prowadzące muzykę symfoniczną w sposób fenomenalny, wspaniały, z akompaniowaniem radzą sobie gorzej. Generalnie trzeba być czujnym i słuchać, co orkiestra robi, cały czas mieć kontrolę nad wszystkim. Oczywiście ustalić wcześniej, co chciałbym uzyskać, bo to jest lepsze niż oddzielne granie orkiestry i solisty.
Rozmawiając w Częstochowie nie mogę nie zapytać o Bronisława Hubermana. Jak ważna w Pana opinii jest to postać w historii polskiej muzyki skrzypcowej?
– Mój pedagog, profesor Herman był wielbicielem Bronisława Hubermana, nawet chyba miał u niego dwie czy trzy lekcje. Zbierał jego nagrania, opracowane przez niego materiały nutowe. Też to posiadam. Pomijam pewnego rodzaju uwarunkowania czasowe, wtedy nadużywano glissand i różnego rodzaju efektów alla molto romantico. Genialne jest nagranie Sonaty Kreutzerowskiej Beethovena z Ignacym Friedmanem na fortepianie czy Symfonia hiszpańska Lalo. Trzeba powiedzieć, że to był naprawdę wielki, fenomenalny skrzypek.
Czy z występami w Częstochowie wiąże Pan jakieś miłe wspomnienia?
– Byłem tu już wielokrotnie, teraz wracam po dłuższej przerwie. Na pewno zawsze miło mnie przyjmowano, organizacja była świetna. Byłem tu goszczony z wielką przyjaźnią i zawsze chętnie przyjeżdżałem. Nieopodal jest Jasna Góra, którą też odwiedzam podczas pobytów.
Dziś zagra Pan z Orkiestrą Kameralną Filharmonii Narodowej „Cztery pory roku” Antonio Vivaldiego. Jest to dzieło, z którym wiąże się chyba największy sukces fonograficzny w Pańskim dorobku, status platynowej płyty, nagroda Fryderyk w kategorii muzyka dawna.
– Nie zwracam na to specjalnie uwagi, ale rzeczywiście były nagrody. „Cztery pory roku” to chyba najbardziej rozpoznawalny utwór skrzypcowy wśród ludzi, którzy nie słuchają zwykle muzyki poważnej. Tak zwanej poważnej, bo każda może taka być. Bardzo chętnie słucham dobrych wykonawców jazzowych czy popowych, nie stronię od tego. Miałem wszystkie nagrania słynnego amerykańskiego zespołu Blood, Sweat & Tears. Natomiast nie lubię hałasu opartego na dwóch, trzech funkcjach harmonicznych, to jest po prostu prymitywne. A utwór Vivaldiego wykonuję często, jest bardzo popularny. Nie gramy do czterech ścian, tylko dla słuchaczy i mamy nadzieję, że nasza muzyka pozwoli na relaks i oderwanie się od problemów otaczającego nas świata.
rozmawiał: ŁUKASZ GIŻYŃSKI
Konstanty Andrzej Kulka, ur. 5 marca 1947 roku w Gdańsku, skrzypek wirtuoz, solista, kameralista, pedagog. Wykonał ponad 3000 recitali i koncertów z najsłynniejszymi orkiestrami na całym świecie. Występował na festiwalach w Lucernie, Bordeaux, Berlinie, Brighton, Pradze, Barcelonie i in. Dokonał wielu nagrań płytowych, radiowych i telewizyjnych. Brał udział w licznych tournée zagranicznych z polskimi orkiestrami. Był związany z Filharmonią Narodową, współpracował, m.in., z Berliner Philharmoniker, Chicago Symphony, London Symphony, English Chamber. Zasiada w jury w wielu prestiżowych konkursach skrzypcowych. Od 1994 jest profesorem na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie oraz wykładowcą kursów mistrzowskich.