O niemieckiej i polskiej (?) polityce historycznej


Oświadczenie poselskie wygłoszone 30 czerwca i 1 lipca 2009 r. w Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej przez posła Ziemi Częstochowskiej, Szymona Giżyńskiego – PiS

Panie Marszałku! Wysoki Sejmie! Moje oświadczenie osnute jest wokół politycznej poprawności, hipokryzji i fałszowania historii, jest także całkowicie oparte na faktach.
Polish camp lub Polish death camp – tak w świecie powszechnie i nader często określa się niemieckie obozy śmierci. W Polsce określenia takie wzbudzają uzasadnione oburzenie i niepokój. Niepokój o to, że w sposób zorganizowany i systematyczny usiłuje się przypisać nam niemieckie ludobójstwo. Oszczercy używający takiego określenia tłumaczą, że „polish camp” to określenie geograficzno-historyczne, czyli techniczne połączenie Polski z niemiecką komorą gazową. Uzasadniają oni, że z jakimś miejscem czy krajem zbrodnie te należy identyfikować. Z moralnego i logicznego punktu widzenia jest jednak oczywiste, by obozy te połączyć nie z miejscem ludobójstwa, lecz z jego sprawcami. Tego jednak w świecie zaniechano już dawno. Niemieckich zbrodni ludobójstwa nie nazywa się zgodnie z prawdą „niemieckimi”, tylko „nazistowskimi”. Za zaporą poprawnego politycznie bełkotu zniknęły niemieckie podboje, niemieckie ludobójstwo, niemiecka okupacja czy nawet niemieckie wojsko; w ogóle Niemcy zniknęły z pola widzenia wszędzie tam, gdzie jest mowa o II wojnie światowej, holokauście i innych zbrodniach.
Ponieważ jednak na obecnej mapie świata, jak i na mapach historycznych nie da się znaleźć państwa o nazwie ?nazizm? ani narodu nazistów, używa się więc określenia „polish camp” z przekonaniem bądź intencją, że naziści byli, bądź, żeby byli Polakami. Nazwy „polish camp” używają także, i to co rusz, niemieccy dziennikarze. Kariera tej nazwy w świecie to wielkie zwycięstwo niemieckiej polityki historycznej. Niemcy wydały i wydają ogromne pieniądze, aby świat zastąpił to, co było niemieckie, nazistowskim i polskim. Polityka ta zdejmuje odium ludobójstwa z Niemiec i przenosi je na Polskę. Interes Niemiec w takich działaniach jest oczywisty i z punktu widzenia niemieckiego interesu można to zrozumieć. Nie można jednak zrozumieć, dlaczego Polacy przyłączyli się do niemieckiej polityki historycznej i przeszli w swojej nierozwadze niemieckie oczekiwania.
Fakt, że bardzo nieroztropnie i dla nas samych szkodliwie uczestniczymy poniekąd w niemieckiej polityce historycznej nie ulega wątpliwości. Zaczęliśmy tuż po zakończeniu wojny. Główną Komisję Badania Zbrodni Niemieckich już po 4 latach przemianowaliśmy na Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich. Na tablicy pomnika ofiar obozu na Majdanku widnieje napis o ofiarach zbrodni nie niemieckich, tylko hitlerowskich. Jadąc przez Kraków, widzimy tablicę w języku angielskim mówiącą, że tu był teren obozu koncentracyjnego w Płaszowie. Jakiego? W ogóle nie jest napisane, zgodnie z niemieckim interesem. Dla turysty, zwłaszcza zagranicznego, wiadomo, kolejny polish camp, często o tym czytał u siebie. No i jest dowód. W znakomitej swej większości polscy dziennikarze, politycy, historycy, wypowiadając się przy okazji wojennych rocznic, mówią i piszą, a w zasadzie plotą, o hitlerowskiej agresji, hitlerowskich wojskach, zbrodniach i zbrodniarzach.
Niemcy wydają ciężkie pieniądze, aby świat używał przymiotnika „nazistowski” w miejsce „niemiecki”. Określenie „nazistowski” przypisuje przynajmniej wojenne zbrodnie Narodowej Socjalistycznej Niemieckiej Robotniczej Partii. Każdy, kto będzie chciał, przymiotnik ?niemiecki? w nazwie tej partii znajdzie. Może się też dowiedzieć, że partia ta zrzeszała dobrowolnie 6 mln Niemców, co stanowiło około 8 procent niemieckiego narodu.
Polacy jednak unikają nawet określenia „nazistowski”, zastępując go powszechnie przymiotnikiem „hitlerowski”. Oczywiste jest, że w czasach komunizmu oficjalna propaganda i historia robiły wszystko, aby ukryć socjalistyczny, robotniczy i ludowy komponent nazizmu. Dlaczego jednak nie używano przymiotnika „niemiecki”, tylko „hitlerowski”? Odpowiedź jest prosta: z głupoty, z proniemieckiego serwilizmu i, co jest oczywiste, choć najtrudniejsze do udowodnienia – także wskutek agenturalnych wpływów. Z głupoty dlatego, że „hitlerowcy” to pojęcie niejako zastępcze, spreparowane na użytek już powojennej i całkowicie współczesnej polityki historycznej Niemiec. Nigdy nie było hitlerowskiego państwa, wojska i zbrodni. Państwo, które 1 września 1939 r. napadło na Polskę, to była Niemiecka Rzesza. Państwo to było podmiotem prawa międzynarodowego i miało swoją nazwę: „Deutsche Reich”. W okresie III Niemieckiej Rzeszy nigdy nie powstał jakikolwiek dokument, pocztowy znaczek czy przemówienie, w którym ?Deutsche Reich? określano by jako „Hitler Reich”. Żadnemu Niemcowi, wliczając w to państwowo-partyjne kierownictwo, nie przyszło do głowy zastępować słowa ?Niemcy? słowem ?Hitler? na określenie swojego państwa. Podobnie nikt ze strony niemieckiej nie nazywał niemieckiego wojska wojskiem hitlerowskim. Wszystkie niemieckie dokumenty i rozkazy mówią o Deutsche Wehrmacht. Nigdy w Oberkommando der Wehrmacht nie powstał żaden dokument z określeniem „Hitler Wehrmacht”. Nikt też w III Niemieckiej Rzeszy nie nazywał niemieckich żołnierzy, policjantów czy członków NSDAP hitlerowcami. Nie czynił tego nawet kanclerz Rzeszy Adolf Hitler.
Wszystkie niemieckie dokumenty i rozkazy mówią o Deutsche Soldaten. Tak swoich żołnierzy zawsze nazywał Hitler. Zastąpienie przymiotnika ?niemiecki? przymiotnikiem „hitlerowski” było w III Rzeszy niedopuszczalne. Niemiecka Rzesza pod rządami NSDAP była państwem narodowym, a usuwanie słów ?Niemcy? i ?niemiecki? byłoby wrogie samej idei narodowego socjalizmu jako kwintesencji niemieckiej idei narodowej. Takie postępowanie obrażałoby samego Adolfa Hitlera, który był sługą niemieckiego narodu i nigdy swoim nazwiskiem nie zastąpiłby nazwy „Niemcy”.
Wojnę przeciwko Polsce i innym państwom toczyła niemiecka Rzesza, a nie „nazistowska” czy „hitlerowska”. Wielka Brytania, Francja, Kanada, Australia czy Indie wypowiedziały wojnę Rzeszy niemieckiej, a nie „hitlerowskiej”. W wojnie uczestniczyły wojska niemieckie, nie „hitlerowskie” czy „nazistowskie”, partyjne bojówki. Ochotnicze oddziały Waffen SS walczyły w imieniu państwa niemieckiego i podlegały niemieckiemu naczelnemu dowództwu. Były one regularnymi formacjami wojskowymi. Dotyczy to również ochotniczych policyjnych formacji SS. Podlegały one niemieckiej państwowej administracji i ministerstwom.
Nazwa „hitlerowski”, powszechnie niestety używana w Polsce, jest jeszcze większym niemieckim sukcesem niż używanie określenia „nazistowski”. Przesuwa ona winę z niemieckiego narodu, państwa i 6 mln narodowych socjalistów na Adolfa Hitlera. To nasze lekkomyślne podejście do historii personifikuje niemieckie ludobójstwo. Zostaje ono przypisane jedynie wybranemu w demokratycznych wyborach Hitlerowi. Za wszystkie niemieckie zbrodnie czyni się odpowiedzialnym człowieka, który w czasie wojny – to ponury paradoks – osobiście nikogo nie zabił. Usiłuje się wmówić światu, że za każdą niemiecką zbrodnią stał rozkaz lub wiedza Hitlera. Tymczasem prawda jest inna. Hitler nie zarządził wszystkich niemieckich zbrodni, a o ich części nawet nie wiedział. Pochłonięty był dowodzeniem, zresztą w, par excellence, zbrodniczej wojnie. O wszystkich niemieckich zbrodniach nie zdążyłby jednak nawet przeczytać.
Większość niemieckich zbrodni wojennych została popełniona spontanicznie, na własną rękę, z inicjatywy dowódców niskiego i średniego szczebla.
4 września 1939 r. Niemcy zamordowali 300 przypadkowo złapanych mieszkańców Częstochowy. Za zbrodnią tą nie stał żaden rozkaz wyższego dowództwa. Niemcy mordowali, dając upust swojej nienawiści do Żydów, Polaków, Słowian. Spontaniczne, samowolne i bezkarne były również niemieckie zbrodnie na polskich jeńcach wojennych. Masakry te urządzali niemieccy dowódcy polowi na szczeblu batalionów czy pułków, tak jak w Ciepielewie, gdzie rozstrzelano 300 jeńców. Niemieckie naczelne dowództwo armii czy dywizji walczących w Polsce przestrzegało w tym czasie konwencji haskiej o traktowaniu jeńców wojennych. Dowodem tego jest los większości polskich jeńców i odosobnione przypadki ich mordowania. Zbrodniczość Niemców w czasie wojny pochodziła nie tylko z odgórnych dyrektyw czy rozkazów. Była ona w większości skutkiem niemieckiej nienawiści i przyzwolenia na zbrodnie. Niemcy mordowali nie dlatego, że Hitler im kazał, ale dlatego, że im mordować pozwolił.
Obecnie niemiecka polityka historyczna realizuje projekt upamiętniania powojennych przesiedleń Niemców, nazywając je polskimi wypędzeniami. Niemcy nie są tak subtelni jak Polacy. Nie nazywają tych wypędzeń komunistycznymi czy sowieckimi, ale polskimi i czeskimi. Milczą o decyzji wielkich mocarstw o wysiedleniach. Milczą o tym, że to Niemcy wywołały i przegrały wojnę. Milczą o tym, że Polska nie była w tym czasie państwem niepodległym. „Zapominając” o tych wszystkich kontekstach żądają, aby „polskie wypędzenia” uznać za zbrodnię ludobójstwa. Tymczasem Polacy, a także zagraniczni turyści czytają w kościele w Zamościu tablicę upamiętniającą dzieci porwane – znowuż – przez ?hitlerowców?; o Niemcach – wiadomo – ani słowa. Tak jest wszędzie. Tego wymaga polityczna poprawność wobec „niemieckich przyjaciół”, a często i sponsorów. Na budynku byłej niemieckiej żandarmerii w Chorzenicach sami Niemcy ufundowali tablicę upamiętniającą ?hitlerowskie? zbrodnie. Niemcy z naszym udziałem piszą historię na nowo i kończą już swoją zwycięską wojnę o pamięć świata. Świat będzie pamiętał i wiedział tylko o zbrodniach ?hitlerowskich? dokonanych w polish death camp, polskim i czeskim ludobójstwie wypędzenia Niemców, rosyjskich gwałtach i brytyjskim ogniu z nieba. Wobec prowadzonej przez Niemcy wojny o pamięć nie możemy pozostawać obojętni i bezbronni. Musimy zacząć nazywać rzeczy po imieniu, co było niemieckie, musi niemieckim pozostać. Musimy przestać bełkotać o hitlerowcach i bezmyślnie powtarzać to, co ktoś specjalnie zafałszował.
W obecnej sytuacji nazywanie niemieckiego najazdu hitlerowską agresją musi być uznane za obelgi wobec narodu polskiego i potwarze, podobnie nazywanie „hitlerowskimi” – niemieckich wojsk, żołnierzy, policji i zbrodni. Instytut Pamięci Narodowej powinien zmazać wszystkie kłamstwa o hitlerowskich zbrodniach i przywrócić pamięć o zbrodniach niemieckich. Kłamstwa te muszą zniknąć z miejsc walk i męczeństwa. Ofiary niemieckiej Rzeszy i niemieckiego narodu zasługują na prawdę. Ludzie ci widzieli i wiedzieli, że giną z rąk Niemców. Polscy żołnierze i partyzanci wiedzieli, że walczą z Niemcami, a nie z hitlerowcami. Polskie rozkazy wojskowe z czasów wojny jako wroga wymieniają Niemców i niemieckie wojska, podziemne państwo walczyło z Niemcami i niemiecką, a nie hitlerowską, okupacją.
W tym roku będzie obchodzona 70. rocznica wybuchu II wojny światowej. Do Gdańska zjadą przywódcy wielu państw. Oczy świata będą zwrócone także na Gdańsk. Z Gdańska świat i również Niemcy muszą usłyszeć o niemieckim najeździe, niemieckich zbrodniach i niemieckiej winie. Wszyscy, którzy po polskiej stronie nadal będą kłamać o hitlerowskiej zamiast niemieckiej agresji i o hitlerowskim zamiast niemieckim ludobójstwie, pozostaną winnymi obrazy narodu polskiego i fałszowaniu historii, haniebnemu z punktu widzenia polskiej racji stanu.

Poseł Szymon Giżyński

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *