13 czerwca br. pisarz historyczny Marian Grotowski z Radomska podczas spotkania promocyjnego w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Radomsku opowiedział o swojej nowej książce „Emilia. Życie piękniejsze od legend”. Rozmawiamy z autorem o tym, jak powstawała powieść oraz o jego misji i twórczości.

To już piąta Pana powieść historyczna. Przypomnijmy naszym Czytelnikiem kiedy zaczęła się Pana przygoda z pisaniem?
– Zaczęło się od wierszy, ale to było dość dawno. Potem, kiedy byłem przewodniczącym Radomszczańskiej Grupy Literackiej zachęcono mnie do napisania powieści historycznej dla młodzieży i przyszła mi do głowy myśl, aby opowiedzieć o początkach państwa polskiego. Tak zacząłem tworzyć „Leska”, jednak gdy pierwsze napięcie i emocje opadły, odłożyłem ją do szuflady. Wróciłem do pisania w bardzo trudnej dla siebie chwili, przed operacją serca. Szykowałem się do niej i żeby nie myśleć, co mnie czeka, wznowiłem pracę nad książką i na moment przed wyjazdem do Krakowa do szpitala skończyłem ją. Zdarzył się cud, że operował mnie kardiochirurg z Radomska, a drugi – że był to lekarz, którego znałem z czasów, kiedy organizowałem spektakle teatralne. Przychodziła wówczas młodzież ze szkół średnich do pomocy i ja do niego mówiłem: Robert, przynieść krzesła, odstaw stolik… Później on mi serce ratował. Książkę wysłałem do wydawcy nie mając większej nadziei, czy będzie chciał ją wydać. Okazało się, że tak, tylko żebym pokrył połowę kosztów druku. Nie miałem pieniędzy, ale wszystko poszło dobrze – książka została wydana, a operacja udała się.
I stał się kolejny cud.
– Tak można stwierdzić. Zacząłem wracać do zdrowia, ale nie miałem pracy. Było kilka spotkań związanych z „Leskiem” i potem wszystko się urwało. Zacząłem szukać tematu do kolejnej powieści i zbierać materiały do „Szewca”. W efekcie historia zaczęła mnie wkręcać tak mocno, że zrozumiałem jej logikę, zasady, które nią rządzą, które są niezmienne i powtarzalne – jak pisał Hegel. Na własnym doświadczeniu stwierdziłem, że historia jest wielką nauką życia.
Z której trzeba wyciągać wnioski, ale nie wszyscy to potrafią i chcą czynić.
– Oczywiście, ale Pan Bóg stworzył człowieka z taką naturą, która sprawia, że zagłębiamy się w swoich błędach. Kontynuuję pisanie, bo inaczej już nie potrafię.
I powstaje książka za książką. Później przyszła pora na „Włodkowica” o księdzu Teodorze Włodkowicu i „Zwycięzcę” o Zygmuncie Szczęsnym Felińskim, a teraz bohaterką Pana powieści została kobieta Emilia Plater. Dlaczego wybrał Pan tę osobę?
– Emila – co wynika z analizy zebranego materiału – to postać trochę marmurowa. Ikona. Jak w przypadku poprzednich postaci historycznych, które zamieściłem w swoich książkach, niewiele o niej wiemy. Była bohaterką powstania listopadowego, nawet przyczyniła się do jego wybuchu na Litwie. Ród Platerów to dzieje Kurlandii, bardzo dobrze zapisali się w dziejach Rzeczypospolitej, chociaż ojciec Emilii był birbantem. Ja w swojej powieści chciałem obedrzeć Emilię z mitu, z tego, co ją otacza, chciałem ją ukazać jako zwykłą dziewczynę. Chociaż była hrabianką, nie starła się o fraucymer, tylko była zwykłą dziewczyną. Ze swoimi braćmi uganiała się na koniu, uczyła fechtunku na drewnianych mieczach, jakie sobie wystrugała, strzelała z łuku.
Taka polska Joanna d’Arc…
– Tak, brała przykład z Joanny d’Arc, także z Bubuliny. Chciałem Emilię pokazać jako dziewczynę z krwi i kości, która miała swoje marzenia, aspiracje, ideały. Wybrała życie wojenne. Walkę o niepodległość. Starałem się zrozumieć, dlaczego nie zdecydowała się być żoną i matką. A byli tacy, którzy jej to odradzali, nawet się gniewali i którym przeszkadzała. Dowódcy nie chcieli jej przyjąć, dobrym przykładem jest tu gen. Chłapowski, który obawiał się, że jako dziewczyna okaże się słaba i narobi mu kłopotu. Szczególnie jej pilnował, ale była na tyle rezolutna i szalona zarazem, że nawet jego straż potrafiła sobie podporządkować. Pod jej wpływem dokonywali heroicznych czynów.
Miała przywódczy charakter, charyzmę.
– Miała twardy charakter, podczas walk kilka razy spadła z konia, ale wstawała i ruszała dalej. Nie poddawała się, pomimo zmęczenia i osłabienia. Po upadku powstania na Liwie ze swoim kuzynem Cezarym i niewielką drużyną na piechotę szła do Warszawy, tam walki jeszcze trwały. Po drodze jednak zasłabła, przyjaciele poszli dalej do stolicy, ona została w przydrożnej chacie, gdzie zmarła w osamotnieniu. Analizując materiały przypuszczam, że mogła być zarażona gruźlicą, na którą rok przed powstaniem zmarła jej mama. Warunki polowe, gdzie spało się w deszczu i chłodzie, ciągła walka, wyczerpały ją i osłabiły. To wszystko złożyło się na tytuł: „Życie piękniejsze od legend”, bo jej życie przerosło legendę. Najpierw została zrobiona ikoną patriotyzmu, twardości, później zaczęto pisać, że to nieprawda. Jednak z zebranych materiałów wynika, że tak. Była dzielną dziewczyną i patriotką. Tę powieść pisało mi się szybko, ale kosztowała mnie dużo emocji i napięcia.
Sądzę, że z każdą swoją książką jest Pan emocjonalnie związany. Tak jak aktor musi się wczuć w rolę, tak pisarz w temat i swoich bohaterów, aby powstało autentyczne dzieło. Czym najbardziej zachwyciła Pana postać Emilii?
– Ona całościowo jest zachwycająca…
A może czym zaskoczyła?
– Zaskoczyła mnie swoim szalonym, ale inteligentnym pomysłem strategicznym. Zanim wybuchło powstanie listopadowe na Liwie opracowała plan zdobycia Twierdzy Dyneburgskiej, gdzie mieściło się ponad 10 tysięcy żołnierzy rosyjskich i potężny arsenał broni. Niestety, walki na Litwie wybuchły za późno i nie udało się wdrożyć zamiarów. A nie były skazane na przegraną, tylko ryzykowne i gdyby się powiodły, zmieniłby losy powstania. Postarałem się to dokładnie opisać w książce.
Która powieść ma dla Pana największe znaczenie?
– „Lesko”. Od niej wszystko się zaczęło.
Zdradził już Pan, że pisze kolejną pozycję. Proszę przybliżyć o czym będzie ta historia?
– To jest powieść o Andrzeju Boboli, patronie Polski. To postać znana w kręgach katolickich, ale powszechnie raczej nie. Ten duchowny był przez papieża Pawła VI uznany za jednego z trzech najważniejszych polskich świętych. Pierwszy to biskup ze Skałki, św. Stanisław, poćwiartowany przez króla Bolesława Śmiałego, drugi – patron młodzieży św. Stanisław Kostka i trzeci – Andrzej Bobola, który poddany był okrutnym cierpieniom. Został obdarty ze skóry, był przypalany. Męczennik za wiarę. Na ten moment zbieram materiały i tworzę sukcesywnie, ale nie mam konkretnie ułożonego planu. Pisanie wychodzi mi jakoś samo. Kończę jeden rozdział, zaczynam następny.
Zaczął Pan pisać powieści w dojrzałym wieku, czy dostrzegł Pan darł Boży, czy przygotowywał się do tego dzieła?
– Krótkie eseje i wiersze pisałem dużo wcześniej, ale bałem się pokazać je na zewnątrz. Odwagi i wiary w siebie dodała mi Grupa Literacka „Ponad”, do której przystąpiłem. Okazało się, że tworzę dobrą poezję. Potem zostałem jej przewodniczącym i zabrałem się za powieści. Sam jestem zaskoczony, że się to udało. Nikt się tego nie spodziewał, zwłaszcza ja.
Czyli talent, to w szkole zapewne były piątki z polskiego?
– Wręcz przeciwnie – same dwóje. Nie byłem dobry ani z polskiego, ani z historii. Pokochałem je później. Miałem nauczycielkę języka ojczystego, która lubiła się ze mną kłócić, ponieważ miałem inne zdanie na przykład odnoście twórczości Norwida. Był poetą tak precyzyjnym, że trzeba się nad nim pochylić głębiej, aby zrozumieć sens jego przekazu. Ona rozumiała go inaczej niż ja, ośmieliłem się artykułować głośno własne zdanie, co skończyło się wzywaniem do tablicy na każdej lekcji. Klasa była zadowolona, ale dla mnie kończyło się to dwóją w dzienniku. Na półrocze dostałem taką ocenę i zacząłem się obawiać, co będzie na świadectwie. Napisałem wówczas list do Wiktora Gomulickiego, ówczesnego znanego norwidologa, opisałem, na czym konflikt się zasadzał. Poprosiłem o szybką odpowiedź, bo grozi mi dwója na koniec roku. Odpisał mi. Nie otwierając korespondencji pobiegłem do szkoły i pokazałem na radzie pedagogicznej. Okazało się, że pan profesor we wszystkim przyznał mi rację. W końcu dostałem lichą trójczynę na koniec roku i przeszedłem do następnej klasy. Teraz się z tego śmieję, ale było groźnie. Koniec końców pani nauczycielka swoją postawą spowodowała, że głębiej zainteresowałem się literaturą. Taki ze mnie zadziora.
Pana pisarstwo to patriotyczna misja specjalna…
– Tak, chcę przybliżać czytelnikom postaci historyczne, które miały znaczenie w dziejach polski i które nie są powszechnie znane. Nie uważam się za wielkiego patriotę, ale staram się przekazywać wartości, w jakich mnie wychowano. Kiedyś jeden z krytyków poruszył temat, dlaczego nie opisałem konfederatów targowickich. Uważam, że takich przykładów nie można wysuwać na piedestał, na bohaterów książek. Lepiej szukać postaci pozytywnych. I tak czynię.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA