Tegoroczny maj na początku rozpieścił nas zapowiedzią lata, by potem przez wiele dni odbierać kolejne stopnie ciepła i zmusić do wyciągnięcia z powrotem ciepłych kurtek (schowanych już głęboko z nadzieją, że zobaczymy je dopiero w listopadzie). Ale o tym, że to miesiąc kapryśny wiedzieli już od wieków nasi przodkowie, dla których był również szczególny.

Z jednej strony kojarzono go z radością, odrodzeniem i kwitnieniem przyrody, z drugiej – z obawą przed nagłym powrotem chłodów, które mogły zniszczyć pracę wielu miesięcy. Właśnie w maju spotykają się dwa światy: rozkwit życia i cień niepewności. Lud wiejski wiedział o tym doskonale, obserwował naturę, zachowania zwierząt, a także daty wpisane w kalendarz liturgiczny. Z tego połączenia zrodziły się tradycje, obrzędy i powiedzenia, które jeszcze do niedawna żyły w pamięci wiejskich społeczności, a w niektórych miejscach jest tak do dziś.
Nabożeństwa majowe, zwane po prostu majówkami, to jedna z najbardziej rozpoznawalnych i lubianych praktyk religijnych wsi. Odprawiano je przy przydrożnych kapliczkach, które kobiety i dzieci stroiły wiankami z bzu, konwalii, kwiatów jabłoni czy jaśminu. Zasiadano wieczorem na ławkach, śpiewając litanię loretańską, pieśni ku czci Matki Bożej, a niekiedy także modlitwy za urodzaj i o zdrowie dla domowników. Wiejskie kapliczki stawały się wtedy centrum życia społeczności. Majówki to czas szczególnie ważny dla młodzieży, która chętnie korzystała z okazji do spotkań. To przy kapliczkach rodziły się pierwsze zaloty. Dla starszych były momentem wytchnienia po całym dniu pracy i chwilą na wymianę bieżących plotek.
Nieco wcześniej, w noc z 30 kwietnia na 1 maja, młodzi kawalerowie w wielu regionach Polski stawiali tzw. maiki – smukłe, udekorowane wstążkami i kwiatami drzewka, najczęściej brzozowe, przed domem wybranej dziewczyny. Ten gest był publicznym przyznaniem się do uczuć. Maik piękny i wysoki znaczył, że dziewczyna jest lubiana i szanowana i może liczyć na rychłe zaręczymy. Zdarzało się, że był postawiony brzydki, pokrzywiony albo nie było go wcale. To mogło oznaczać jedynie, że z amorów nic nie będzie. W niektórych wsiach stawiano nawet maiki zbiorowe, dla kilku panien z jednej rodziny, a bywało, że przed domem „niechcianej” dziewczyny ustawiano… drąg z pokrzywą – złośliwość w wiejskim stylu, która jednak dawała pannie lub jej rodzinie do myślenia.
Maj to także czas, w którym dobiegają końca wiosenne prace na roli i w ogrodzie. I choć każdy chciał się już cieszyć darami natury – kwiatami, nowalijkami czy owocami – starzy ludzie ostrzegali: „poczekaj z sianiem, bo jeszcze zimni przyjdą”. Mowa o tak zwanych „Zimnych Ogrodnikach”. Pankracy, Serwacy i Bonifacy, których w kalendarzu wspominamy między 12 a 14 maja, byli w ludowej wyobraźni uosobieniem chłodu, które zjawia się nagle i bez ostrzeżenia. A po nich jeszcze świętej Zofii, czyli „zimna Zośka” (15 maja), która często „przybija śniegiem kłosy”. Nie były to jedynie puste powiedzenia. Gospodarze poważnie traktowali te daty. Unikano w tym czasie wysadzania sadzonek, kwiatów, a nawet siania niektórych warzyw. Przypatrywano się pogodzie, nocnej mgle, rosie o poranku, a nawet zachowaniu ptaków i psów. Wszystko mogło być znakiem nadciągającego chłodu. Zimni święci dorobili się wielu powiedzeń, które jeszcze do niedawna były w powszechnym obiegu, takich jak: „Pankracy, Serwacy i Bonifacy, to źli na ogrody chłopacy”; „Zimna Zośka kwiatki mrozi, choć słońce po niebie chodzi” czy „Na świętego Bonifacego, nie wychodź z nasionem z worka całego”. Niektórzy wierzyli, że jeśli w tym czasie choć jedna noc będzie mroźna, to lato przyjdzie późno i będzie deszczowe. Inni, że chłód tych dni „wypala robactwo z ziemi”, dlatego warto go przeczekać i nie walczyć z nim sztucznie.
W wielu regionach Polski zimni ogrodnicy byli traktowani niemal jak postaci mityczne. Nie tylko święci z kalendarza, ale niemal strażnicy równowagi, pojawiający się po to, by zatrzymać nadmierny rozmach natury i dać jej moment wytchnienia. W niektórych wsiach spotykano się nawet na wspólne modlitwy przy kapliczkach w te konkretne dni, prosząc o łaskę dla zasiewów i ochronę przed przymrozkami. A gdy już Zośka przeminęła i nie przyszły mrozy, gospodynie śmiało wysadzały pelargonie na ganki, a gospodarze brali się do pracy na roli i w ogrodzie z nową nadzieją, bo przecież „Jak Zośka nie zmrozi, to ziemia już nie złozi”.
Dziś, choć prognozy pogody liczymy w modelach numerycznych, wielu ogrodników wciąż czeka z sadzeniem do połowy maja. I choć młodzież nie stawia już maików, a majówki coraz częściej odprawia się tylko w kościele, to pamięć o dawnych zwyczajach wciąż żyje: w opowieściach, fotografiach, słowach starszych i naszych pięknych, regionalnych kapliczkach. Bo maj, jak żaden inny miesiąc, pokazuje, że rytm przyrody i ludzkiego życia potrafią iść jednym, zgodnym torem.
MARIA POSPIESZALSKA
Autorka jest kierownikiem Zespołu Pieśni i Tańca „Częstochowa”. Animatorka kultury, pasjonatka i orędowniczka upowszechniania tradycyjnej kultury regionu częstochowskiego.
+ foto: Kapliczka w Skowronowie w gminie Janów
Autor: Marcin Pospieszalski