O nowej formie wsparcia rozwoju osobistego rozmawiamy z Krystyną Koziołek – reżyserem, pedagogiem, coachem.
Co kryje się pod angielskim słowem coaching?
– Słowo może nie takie nowe, ale w znaczeniu, o którym chcemy porozmawiać – faktycznie mało jeszcze upowszechnione. Coaching jest interaktywnym procesem, wspomagającym osoby lub organizacje w przyspieszeniu tempa ich rozwoju i polepszeniu efektów działania. To metoda uczenia się stawiania sobie jasnych, dobrze sprecyzowanych celów i ich skutecznego realizowania.
To nowy sposób terapii?
– Absolutnie, coaching to nie terapia. Coach nie wchodzi w problemy psychiczne klienta. Pozwala natomiast odnaleźć mu pokłady możliwości kreacji swojej przyszłości. Coach pracuje z klientem nad poprawą jego sprawnego funkcjonowania.
Kim jest coach?
– Na pewno nie jest trenerem – nie przekazuje wiedzy i nie tworzy relacji nauczyciel – uczeń. Trener uczy, a coach inspiruje, zachęca do szukania własnych rozwiązań ufając, że klient ma w sobie wszelkie potrzebne zasoby. Coach nie jest też doradcą udzielającym porad i podającym gotowe rozwiązania. W coachingu to klient przy wsparciu coacha znajduje najlepsze rozwiązania. Coach nie jest również mentorem. Mentor to swego rodzaju autorytet; jego zachowanie ma zachęcać do brania z niego przykładu i naśladowania pozytywnych zachowań. Coach nie jest też psychoterapeutą, który pracuje z klientem nad jego problemami psychicznymi, wchodząc w jego przeszłość w celu szukania przyczyn problemu.
A zatem…?
– Coach jest partnerem, współpracującym z klientem w prowokującym do myślenia kreatywnym procesie. Inspiruje klienta to maksymalizacji swojego osobistego i zawodowego potencjału. Zaczyna od tu i teraz i idzie w lepszą przyszłość. Coachowie pracują z klientami nad rozwojem ich kariery, poprawą zdrowia, wizerunku i relacji interpersonalnych. Dzięki coachingowi klienci ustalają konkretniejsze cele, optymalizują swoje działania, podejmują trafniejsze decyzje i pełniej korzystają ze swoich naturalnych umiejętności. W największym skrócie – coach to przyjazny przewodnik w podróży do realizacji celów, marzeń, postanowień.
Zapewne jest jakaś historia coachingu?
– Coaching narodził się w latach 70. XX wieku w Stanach Zjednoczonych, ale jego korzenie sięgają V wieku przed narodzeniem Chrystusa. To wówczas przechadzający się ulicami Aten Sokrates wciągał przechodniów do dyskusji. Umiejętnie prowokował swoich rozmówców do wyciągania samodzielnych i właściwych wniosków na temat samych siebie. Interlokutorzy podczas tych debat stwierdzali, że wiedzą dużo więcej o sobie niż przypuszczali. Potem ta idea odeszła, a narodziło się słowo „coach”. Przywędrowało z francuskiego, w którym znalazło się za sprawą węgierskiego miasteczka Kocs, gdzie skonstruowano pierwszy wóz. Niebawem coachingiem zaczęto nazywać pracę woźniców. Do dzisiaj słowo to ma wiele znaczeń. Określa trenera, nauczyciela, korepetytora, ale także powóz i autobus dalekobieżny. Choć znaczenia wydają się na pozór odległe, to łączy je droga – jako proces przemieszczania się z jednego punktu życia do drugiego, do tego, w którym chce się być.
Wspomniała Pani jednak, że coaching zrodził się w USA…
– Tak. W dzisiejszym znaczeniu tego słowa stało się to w amerykańskim środowisku sportowym, za sprawą Timothy’ego Gallwey’a, pedagoga z Harvardu, eksperta w dziedzinie tenisa. W swych książkach przedstawił on opracowaną przez siebie nową metodę coachingu, czyli rozwoju osobistego i doskonalenia zawodowego w wielu dziedzinach. Obserwując tenisistów zauważył, że wiele groźniejszym przeciwnikiem, niż ten stojący po drugiej stronie siatki, jest ten w głowie sportowca. Dopóki się z nim nie upora, nie ma mowy o konsekwentnym zwyciężaniu na korcie. Gallwey zmienił zatem metody pracy, skończył z wytykaniem błędów i mówieniem jak ich unikać. Zaczął stawiać pytania, dzięki którym zawodnicy sami zaczęli odkrywać, jakie popełniają błędy i uczyli się jak je eliminować. Sposób ten przyniósł efekty i szybko zaczęli korzystać z niego inni: począwszy od sportowców przez ludzi biznesu, pracowników naukowych, aktorów i innych. Rewelacyjnie sprawdza się również w indywidualnej pracy, pomagając ludziom polepszać jakość ich życia prywatnego i zawodowego. Gallwey swą metodę nazwał „The Inner Game” (gra wewnętrzna). Książkę pod tym samym tytułem sprzedano w ponad milion egzemplarzach.
Dzisiaj ludzie potrzebują wsparcia w poprawie swojej samooceny i budowania kariery. Kiedy warto skorzystać z coachingu?
– Na przykład w sytuacji, kiedy szczególnie zależy nam na osiągnięciu jakiegoś celu; gdy czujemy, że nasza wiedza, umiejętność, zaufanie do siebie są niewystarczające do osiągnięcia celu; kiedy odczuwamy brak równowagi pomiędzy pracą zawodową a życiem osobistym lub nie zdajemy sobie sprawy ze swoich silnych stron i z tego, jak je rozwijać; gdy brakuje nam jasnej oceny sytuacji podczas, gdy trzeba podjąć decyzje. Gdy ulegamy bezpodstawnym przekonaniom; gdy poddajemy się nieuzasadnionym lękom, obawom i strachom; gdy nie bardzo wiemy, w którą stronę pójść, co wybrać, jaką decyzje podjąć. Gdy brak nam wiary w siebie. Gdy nie potrafimy sprecyzować, czego właściwie chcemy a za czym chcielibyśmy zamknąć drzwi. I ogólnie, gdy mamy potrzebę lepszego zorganizowania i samodzielnego kierowania własnym życiem.
Jakie zajęcia prowadziła już Pani?
– Zorganizowałam bezpłatne warsztaty „Czas na zwycięstwo”. Odbyły się one przy współpracy z filią Biblioteki przy ul. Orkana 56a oraz w Pracowni psychoterapii i rozwoju osobistego Inspiracja przy ul. Jasnogórskiej 55 m 3. Przygotowany do realizacji jest projekt „Mój przyjaciel coach”, przygotowany dla studentów Uniwersytetu Trzeciego Wieku, który ma ciekawe tematy, między innymi, „Każdy może być skuteczny – daj sobie szansę”; „Czas na zwycięstwo. Zrealizuje swoje postanowienia.”; „Strach ma wielkie oczy. TYLKO”, „Wykluczenie z aktywności? Ja się na tonie piszę!”; „Uspokój się. Spokojnie dojdziesz dalej.” Prowadzę coaching indywidualny, grupowy i interwencyjny. Można się ze mną skontaktować pod numerem 603 779 666.
Dziękuje za rozmowę
URSZULA GIŻYŃSKA