CZĘSTOCHOWIANKI / MOJA CZĘSTOCHOWA / WSPOMINA JADWIGA BŁASZCZYK-ŁOPACIŃSKA


  „Każdy dzień jest kawałkiem historii”

 

 

Moja Częstochowa – tak nazywam miasto, w którym się urodziłam, wychowałam i w którym mieszkam. Na świat przyszłam w 1946 roku w domu przy ulicy Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Dzieciństwo miałam skromne, ale pogodne i beztroskie. Za domem dziadków znajdował się duży ogród, a za nim falujące łany zboża. Nie było Alei Pokoju, ani bloków. Były natomiast łąki porośnięte niezapominajkami i polnymi bratkami, dołek wodny, gdzie obserwowaliśmy topiki.

Nieopodal mojego domu, mieszkał Marian Michalik, nazywany przez nas Maniusiem, w przyszłości znany artysta malarz, dziś już niestety nieżyjący. W ogrodzie Maniusia rosła piękna czereśnia. Między drzewami zawieszona duża huśtawka i … Mama, przemiła osoba z wianuszkiem kręconych, popielatych włosów na głowie. Lubiła, gdy przychodziliśmy się bawić na ich podwórko. Zawsze były domowe ciasteczka i soki. Latem na łąkach paliliśmy ogniska i piekliśmy w nich ziemniaki. Zimą, z sankami biegaliśmy na górkę błeszyńską, aby z niej pozjeżdżać. Tereny te były bogate w duże, jak dłoń amonity, które mogliśmy zbierać garściami.

Minęło parę lat i nastąpiła rozbudowa huty. Pojawiło się wówczas zapotrzebowanie na mieszkania dla pracowników. Rozpoczęto budowę Alei Pokoju. Był to już koniec naszej swobodnej zabawy. Stróż pilnujący terenu budowy ciągle nas przeganiał, gdy my, ciekawe dzieciaki, próbowaliśmy zwiedzać budujące się bloki. Mój mąż, pochodzący ze Śródmieścia, ma podobne doświadczenia. Wspomina, jak z kolegami biegali do wybudowanego wieżowca przy ulicy Jasnogórskiej, by pojeździć windą. Też byli stamtąd przepłaszani.

Dom rodzinny mojego dzieciństwa, to na święta podwórko wysypywane żółtym piaskiem, to buty wypastowane dla całej rodziny (każdego tygodnia przez inne dziecko), ustawione w sobotę wieczorem przy drzwiach w kuchni, czekające na wyjście do kościoła. A w niedzielę, w radiu, do południa muzyka Feliksa Dzierżanowskiego, którą jeszcze dziś słyszę w uszach. W szkole oczywiście fartuszek z białym kołnierzykiem i tarcza, na głowę zimą wymagany był beret lub granatowa chustka. Wychowywałam się w rodzinie przyzwoitej, gdzie wiara, wartości etyczne i uczciwość były standardem.

Na moich oczach Częstochowa bardzo się zmieniała, wokół nowe bloki, ale jeszcze ogrzewane piecami węglowymi. Aby nagrzać wodę w łazience, trzeba było spalić w palenisku pod bojlerem wiaderko węgla.  W 1959 roku uruchomiono linię tramwajową. Pamiętam winogrona ludzi stojących na stopniach drzwi lub na jakimś zderzaku, trzymających się nawet jedną ręką, byle tylko jechać. Zamknięcie drzwi było niemożliwe (dziś nie do pomyślenia).

To nie krytyka ani ocena, taka była moja Częstochowa i ja uśmiechnięta, pogodna dziewczyna, przyjmująca otaczającą mnie rzeczywistość w sposób naturalny. Namiętnie chodziłam do kina i pochłaniałam książki. Po maturze podjęłam pracę, długie kolumny cyfr sumowałam na liczydłach. Za pierwszą pensję kupiłam sobie zegarek na rękę.

Z biegiem lat moja rodzina, co jest rzeczą naturalną, rozproszyła się. Zamieszkała w Warszawie, we Wrocławiu oraz nieopodal Częstochowy. Mnie Częstochowa została dana i zadana. Byłam dorosła i coraz bardziej dojrzałymi oczami przyglądałam się mojemu miastu i mojej Ojczyźnie. Bolało, kiedy znany mi, porządny człowiek, stracił stanowisko kadrowego, bo posłał dziecko do komunii, bolało, gdy koleżanka brała ślub kościelny w innym mieście, gdyż jej mąż należał do partii.

W 1978 roku Polak został wybrany na papieża, ogromna radość i wzruszenie ludzi. A co robią władze w moim mieście? Rozpoczynają budowę podziemnego przejścia, tuż przed wejściem w Aleję Sienkiewicza, prowadzącą na Jasną Górę. Bezsensowny, nieludzki pomysł, wymierzony w tłumnie przybywających na Jasną Górę pielgrzymów, jak i w samego papieża Jana Pawła II.

Braki w sklepach, kolejki po wszystko, wszechobecne kartki – powstaje „Solidarność”, która stała się nie tylko związkiem zawodowym, ale i ruchem społecznym. W moim zakładzie pracy to właśnie ja założyłam NSZZ „Solidarność”, a po przeprowadzonych wyborach, zostałam przewodniczącą zakładowego związku. Władze nie odpuszczają i w 1981 roku wprowadzają stan wojenny. Zostaję aresztowana, a następnie internowana. Trudne, wymagające czasy – ważny okres w moim życiu. Z tego doświadczenia wyszłam wzmocniona, z poczuciem godności, ale bez nienawiści i to jest moje zwycięstwo.

Po wyjściu za mąż, przeprowadziłam się do dzielnicy Północ. To teraz jest moja mała ojczyzna i nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek rzuciła choćby papierek z cukierka na ziemię. Z przyjemnością patrzę, jak wypiękniał lasek aniołowski, cieszą mnie miejsca do ćwiczeń na wolnym powietrzu, z których korzystam, z radością patrzę na roześmiane dzieci, bawiące się na ładnych placach zabaw. Wrosłam w moje miasto, zapuściłam mocno korzenie. Tu są groby moich rodziców, tu mam przyjaciół nowych i tych sprzed sześćdziesięciu lat.

Nadal żyję aktywnie i jestem, jeżeli ktoś mnie potrzebuje. Bez fałszywej skromności, ale pochylając głowę, chciałabym przytoczyć słowa Świętego Pawła: „w dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem …”. Ja jeszcze biegu nie ukończyłam, może jeszcze coś przede mną? Może za jakiś czas napiszę wspomnienia, podzielę się doznaniami o moim corocznym pielgrzymowaniu, które rozpoczęłam po siedemdziesiątym roku życia. Każdego lipca, od siedmiu lat podążam, wraz z grupą pątników, z Sokółki do Mariampola na Litwie. Pokonujemy szlak o długości 160-170 kilometrów. Przepełnieni wiarą oraz głębokim duchowym przeżyciem, przebywamy długą drogą, aby dotrzeć do Mariampola, gdzie spoczywają doczesne szczątki bł. arcybiskupa Jerzego Matulewicza, patrona Litwy i założyciela Zgromadzenia Sióstr Służebnic Jezusa w Eucharystii. Od samego początku, pielgrzymkę organizuje siostra Julia Dubowska, eucharystka. Jest to dzieło dziękczynienia za Cud Eucharystyczny, jaki dokonał się w 2008 roku w Sokółce. Siostra Julia była pierwszym i bezpośrednim świadkiem pojawienia się krwi na Hostii w dniu 19 października pamiętnego roku.

Wspomnienie to kończę swoimi słowami sprzed kilku lat: „Tak żyć chcę, bym dla ziemi, w której kiedyś spocznę, była ziarnem dobrym, a nie chwastem bezużytecznym”.

 

Opracowała Barbara Szymańska

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *