Według właściciela sklepu „Mebel” przy ul. 1. Maja w Częstochowie klient nie ma racji, rację ma tylko on. Czy taki właściciel jest gwarantem profesjonalnej i życzliwej obsługi?
Leszek Brożyna z Częstochowy 12. listopada 2007 r. kupił wersalkę w sklepie „Mebel” przy ul. 1. Maja. Nie starczyło mu pieniędzy na fotele, ponieważ planowany wyjazd do Anglii mocno nadszarpnął jego fundusze. Właścicielka zaproponowała mu zatem, że może zadatkować pieniądze na materiał, a po powrocie spokojnie sprawę foteli załatwi. Tak też zrobił. Zapłacił ile zażądano – 70 zł – i w pojechał w spokoju ducha.
Niestety, po przyjeździe czekała go niemiła niespodzianka. – 13. lutego br. poszedłem do sklepu i zamówiłem fotele. Wybrałem jeden z zaproponowanych przez sprzedawczynię wzorów. 15. lutego miałem towar odebrać. Ku memu zdziwieniu, gdy przyjechałem do sklepu foteli nie było, bo jak okazało się zabrakło na nie materiału – opowiada Brożyna. – Właściciel stwierdził, że nie można dokupić materiału o wskazanym wzorze i nic się nie da zrobić. Co mam więc zrobić, dlaczego od razu nie powiedziano mi, że są dwa rodzaje foteli, mógłbym zadatkować więcej – rozważa Brożyna.
Kłopot klienta, to jednak już nie problem właściciela sklepu. Według niego klient powinien być bardziej zorientowany. – Jak ktoś chodzi po sklepie, to może sobie wybrać co chce. Ale mogło nie być wszystkich wzorów, bo był okres przedświąteczny i nie przyjmowaliśmy zamówień na wszystkie fasony – ucina krótko właściciel „Mebel” Paweł Bajor.
Jednak klient wyraźnie określił, że zakupu dokona za kilka miesięcy. Rolą sprzedawcy było zatem być przewidującym, tym bardziej, że kupującego nakłoniono na zadatek, utwierdzając w przekonaniu, że gdy zgłosi się za kilka miesięcy sprawę się załatwi. Dzisiaj właściciel stwierdza, że może zwrócić zadatek, ale czy to rozwiązuje sprawę? Raczej nie, bo klienta potraktowano jak pionka. Brożyna postanowił dochodzić swoich praw u prokuratora, ale to rozjuszyło Bajora. – Grożenie prokuratorem mogę uznać za zastraszanie i również wytoczyć sprawę. Przyjechał z Anglii i taki ważny – krzyczy nam do słuchawki.
Leszek Brożyna z pewnością sklep „Mebel” będzie omijał z daleka, zwłaszcza że nie jest to jego pierwszy przykry incydent w kontaktach z tą firma. – Wersalkę musiałem zareklamować, bo materiał z tyłu był zbyt napięty i zaczęło się wszystko pruć. Zareagowano na zgłoszenie dopiero po trzecim monicie. Moja siostra w styczniu kupiła w tym sklepie wersalkę, ale po poduszki, które można było z powodzeniem wsadzić do skrzyni, musiała pofatygować się osobiście do sklepu, choć za transport zapłaciła – mówi Leszek Brożyna.
Zadziwia sposób zachowania właściciela sklepu, żywcem wyjęty z czasów zamierzchłego socrealizmu. Jak widać, choć od 18 lat żyjemy w kraju demokratycznym, mało co się zmieniło i, niestety, klient nadal jest na przegranej pozycji. Ale na szczęście są takie instytucje jak Biuro Ochrony Praw Konsumenta, gdzie można dochodzić swoich praw. Czy to nauczy właściciela sklepu „Mebel” szacunku dla klienta trudno przewidzieć. Niektórzy, przykro to stwierdzić, są niereformowalni. Zapominają, że dzisiaj łatwiej stracić klienta, niż go pozyskać. Czy zatem zamiast odsyłać klienta z kwitkiem, nie lepiej było okazać mu trochę szacunku i wyrozumiałości?
URSZULA GIŻYŃSKA