– Nasza klasa XI b była wspaniała (matura w 1954 roku) – wspomina Andrzej Maciej Wojtal. – Byliśmy bardzo zżyci z sobą.
Dowodem niech będzie fakt, że w roku maturalnym zaczęto mówić o zmianach w szkolnictwie, między innymi ministerstwo nosiło się z zamiarem przedłużenia liceum o jeden rok. Przyjęliśmy to bardzo przychylnie. Jeszcze jeden rok mogliśmy być razem. Okazało się, że plany ministerstwa spełzły na niczym. Po zdaniu matury prawie wszyscy rozpoczęli studia. Rozjechali się po Polsce. Nagle nasze kontakty urwały się. Po studiach przyszła praca, rodziny, nowe środowisko i zostały tylko wspomnienia. Nawet ci, którzy pozostali w Częstochowie, bardzo rzadko kontaktują się ze sobą, przeważnie są to sporadyczne, przypadkowe spotkania.
Mimo upływu prawie 40 lat, gdyby doszło do spotkania naszej klasy, wiele godzin zajęłoby nam wspominanie, przede wszystkim “belfrów”. Wspaniali ludzie. Przeważająca ich część to byli przedwojenni nauczyciele z “Sienkiewicza”. Wrócili po wojnie do szkoły i to ONI byli twórcami wspaniałej atmosfery; każdy z nas był dumny, że chodził właśnie do tej “budy”. Patrząc na to z perspektywy lat nie mogę pojąć, jak ONI to robili, że w bardzo trudnych czasach potrafili być prawdziwymi wychowawcami, potrafili nas tak wiele nauczyć. To byli ludzie z prawdziwego powołania do zawodu nauczycielskiego.
Ci, z którymi spotykałem się na lekcjach w klasie, to:
Prof. Zygmunt Przesłański – matematyk i fizyk, wychowawca klasy. Przedmioty, które wykładał, potrafił przybliżyć najbardziej odpornym na tego rodzaju wiedzę. Nie pamiętam, by kiedykolwiek podniósł glos. A wiele razy miał ku temu powody, bowiem nie byliśmy klasą aniołków.
Prof. Zygmunt Janikowski – polonista. Posiadał ogromną wiedzę i ogromne serce. Najlepiej o tym wielu z nas się przekonało na maturze.
Prof. Andrzej Chłap – historyk. Postrach klas, w których uczył. A naprawdę to był bardzo życzliwy człowiek. A że wymagał wiedzy, dyscypliny – to była korzyść dla nas.
Prof. Stanisława Balcewicz – romanistka, zmuszona okolicznościami do przekwalifikowania się na rusycystkę. Poświęciła młodzieży wiele trudu. Wiedzieliśmy, że nigdy nikogo nawet w najmniejszym stopniu nie skrzywdzi.
Prof. Roman Pawlicki – nauczał łaciny. Zakochany w starożytności i łacinie, wiedzący doskonale, co znaczą takie pojęcia, jak honor i ambicja. Wtedy to nas trochę śmieszyło. Jakie on musiał mieć potworne trudności w przystosowaniu się do rzeczywistości powojennej w kraju!
Prof. Marian Karpa – biolog, prof. Roman Paszta – geograf. Lubili nas, często dawali temu wyraz. Nie byliśmy klasą dobrze ułożonych chłopców. Często zdarzały się nam różne mniejsze i większe wyskoki. Nigdy jednak złośliwe. Zaraz po tym spuszczaliśmy głowy, byliśmy czerwoni ze wstydu, gdy prof. Przesłański próbował nam spokojnie, rzeczowo wyjaśnić, że źle zrobiliśmy.
Co do mnie, to po raz pierwszy poczułem dumę, że jestem z “Sienkiewicza”, gdy we wrześniu, tuż po rozpoczęciu nauki w klasie ósmej, kibicowałem reprezentacji szkoły w siatkówce. Podobnie było w koszykówce, a walka toczyła się głównie z Gimnazjum z Traugutta o prymat w mieście. Marzyłem wtedy, że gram w reprezentacji “Sienkiewicza” i to marzenie w pełni się zrealizowało.
Maturę zdaliśmy eksperymentalnym systemem: egzamin pisemny – polski i matematyka; ustny – sześć przedmiotów ( w tym język polski i matematyka ). Egzamin odbywał się codziennie – jeden przedmiot w jeden dzień. Po ostatnim egzaminie siadłem na ławce przed szkołą i oficjalnie zapaliłem papierosa. Z jednej strony poczułem ulgę, że skończył się ten egzaminacyjny maraton, z drugiej strony miałem mieszane uczucia, czułem budzący się i narastający żal, że kończy się cudowny okres bycia “sienkiewiczakiem”.
Na koniec kilka słów o religii. Odbywała się dwa razy w tygodniu. Oczywiście po usunięciu jej ze szkoły odbywała się poza nią. Grupę przychodzących na religię stanowili chłopcy z różnych szkół. Nie było przymusu, ale naprawdę czekało się na te lekcje. Była to głównie zasługa księdza Woźnego. To był naprawdę DUSZPASTERZ. A nie miał z nami łatwego życia, przynajmniej na początku.
Wspominam tamte czasy z sentymentem, rozrzewnieniem, z łezką w oku. LO im. Sienkiewicza dało mi wszystkie te wartości, które w przyszłym życiu dorosłego człowieka okazały się NAJWAŻNIEJSZE.
TINTA
Andrzej Maciej Wojtal
Urodził się 26. czerwca 1937 roku w Częstochowie. W latach 1950-54 uczęszczał do Gimnazjum i Liceum im. H. Sienkiewicza w Częstochowie; wychowawcą klasy był profesor Zygmunt Przesłański. Uchwałą Państwowej Komisji Egzaminacyjnej zdał egzamin dojrzałości i 24. czerwca 1954 roku otrzymał świadectwo maturalne. Następnie podjął studia na Politechnice Częstochowskiej na Wydziale Budowy Maszyn. Wybrał kierunek studiów zupełnie przypadkowo. Nie miał właściwie warunków do studiowania poza Częstochową, a tu, mając do wyboru Politechnikę i WSE, wybrał pierwszy wariant. Jak uważa, był to jego pierwszy duży błąd życiowy. Ale mając wtedy 17 lat podjął się trzyletnich studiów (w tym czasie w dużym stopniu absorbował do sport). Niestety, nie zaliczywszy egzaminu komisyjnego, mając zaledwie ukończonych pięć semestrów, ratując się przed pójściem do wojska wybrał Pomaturalną Szkołę Górnicza w Chorzowie. Po dwóch latach, z dyplomem technika podjął pracę w kopalni. W przedsiębiorstwach górniczych pracował do końca lat 90. na stanowisku dozoru wyższego. Ma żonę pielęgniarkę i dwóch synów: Marka (absolwent LO im. Sienkiewicza, 1978) i Piotra (absolwent LO im. Sienkiewicza, 1982).
opracowanie
ALEKSANDER CIEŚLAK