– Olku, ponoć powróciłeś już na stałe do Częstochowy?
– Oczywiście, że tak. Przecież to moje rodzinne miasto. Obracam się tu z wielką chęcią i wielką estymą, ponieważ kocham to miejsce. Wychowałem się tu, znam tu każdy kamień, każdą ulicę i dobrze mi tu. Nie chcę dłużej żyć na wygnaniu.
Rozmowa z Olkiem Klepaczem, liderem i wokalistą Formacji Nieżywych Schabuff
– Olku, ponoć powróciłeś już na stałe do Częstochowy?
– Oczywiście, że tak. Przecież to moje rodzinne miasto. Obracam się tu z wielką chęcią i wielką estymą, ponieważ kocham to miejsce. Wychowałem się tu, znam tu każdy kamień, każdą ulicę i dobrze mi tu. Nie chcę dłużej żyć na wygnaniu.
– Ale przecież kiedyś sam to “wygnanie” wybrałeś, przenosząc się do Warszawy. Jak długo tam mieszkałeś?
– Pięć lat. Ale to była zupełna pomyłka. Zupełnie się tam nie odnalazłem. Jestem małomiasteczkowym facetem.
– No to dlaczego tam pojechałeś? Co chciałeś osiągnąć? Chciałeś podbić “wielki świat”, rynek muzyczny, mieć łatwiejszy dostęp do mediów, do wytwórni płytowych?
– No, tak. Bo żeby cokolwiek osiągnąć, żeby móc zaprezentować się szerszej publiczności, musisz być przy korycie. Czyli musisz w pewnym momencie przebywać w pewnych kręgach i w pewnych sytuacjach.
– I dopchałeś się do tego koryta?
– Koryto wiąże się z tym, że coś dostajesz, coś jesz. Ja byłem w miejscu, gdzie są rozdawane karty. Tak może bym powiedział. Starałem się złapać parę kart, które tam gdzieś leciały – i złapałem je sobie. To był ciężki okres w moim życiu. A w tej chwili mogę mieszkać gdziekolwiek i robić to co robię, bo mam ludzi, którzy tym się zajmują w Warszawie.
– Olku, czy wasza ostatnia płyta, “Supermarket”, wytycza kierunek, w którym teraz pójdziecie?
– Pewnie tak.
– A czy taka wasza pioseneczka jak “Lato”, to swoisty “wypadek przy pracy”?
– Absolutnie nie!
– Tą piosenką jednak straciliście sporo fanów.
– Waldek, ja ci powiem jak to jest. Robisz piosenkę, która ma żartobliwy, krotochwilny i anegdotyczny charakter. Przez to, że jest grana w remizach i przez zespoły diskopolowe, nabiera zupełnie innego wymiaru. Tak się może stać z każdą piosenką, każda może zostać zeszmacona.
– Nie podejrzewam jednak, żeby można było zeszmacić “Klub wesołego szampana”, “Kibel” czy wiele innych waszych utworów.
– Zeszmacono, zeszmacono i to… Ale jeżeli postrzegasz “Lato” jako piosenkę o porze roku, to jesteś głupkiem po prostu.
– Nie denerwuj się tak. Znam głupków, którzy śpiewają tandetne hity i dorabiają do tego obłudną ideologię. Poza tym – to nie tylko moja opinia o tym “przeboju”.
– Powtarzam: to bardzo krotochwilna piosenka o stanie emocjonalnym, w którym się wtedy znajdowałem. O tym, że nie wszystko jest takie proste i wszystko ma podwójne dno. Pod płaszczykiem pory roku, o której śpiewam, można ukryć wiele różnych, dziwnych emocji. To nie jest tak, że pisząc piosenkę “Lato” pisaliśmy o dupie Maryni. Pisaliśmy piosenkę dla nas ważną, bardzo ważną. To jest piosenka, pod którą podpisuję się obiema rękoma i piosenka, którą kocham. Jak wszystkie piosenki, które napisałem w życiu.
– Jednak zmieńmy temat, proszę. Urodziła ci się córka…
– Tak, w listopadzie ubiegłego roku urodziła mi się córka Pola…
– Czy tu będą bisy?
– No wiesz, zobaczymy co Bozia da. Jestem człowiekiem, który podchodzi spontanicznie do życia i nie rozkminia na drobne historii.
– Twoi koledzy twierdzą, że spoważniałeś. Czy sam siebie też tak postrzegasz?
– Żeby wychowywać dziecko, to trzeba mieć jakiś kręgosłup moralno-estetyczny. I jeżeli to nazywasz spoważnieniem, to rzeczywiście spoważniałem. Uważam, że spoważniałem tylko w tym sensie, że mam pewne obowiązki, którym muszę sprostać. Dziecko jest kimś takim w moim życiu, kto jest bardzo ważny. Córce chcę dać z siebie wszystko, co najlepsze.
– Między płytą “Supermarket” a poprzednim krążkiem minęło dużo czasu. Co się wtedy działo z tobą, z zespołem? Czy fakt, że macie w Częstochowie własne studio nagraniowe wpłynie jakoś na częstsze edycje płyt?
– No, tak. Wiesz, to wszystko jest spowodowane naturalnym cyklem naszej chęci wypowiadania się. Nic na siłę, nic na wyścigi, nic dla sportu. Nagrywamy tylko dlatego, że mamy akurat coś do powiedzenia. Jeśli nie mam nic do powiedzenia, to nie. Przez ostatnie 5 lat byłem skupiony na sobie, na tym, co się ze mną działo…
– To znaczy: miałeś kłopoty z sobą?
– Miałem kłopoty z życiem, ogólnie rzecz biorąc. Jak każdy człowiek, który próbuje się odnaleźć. Finałem tego wszystkiego jest płyta “Supermarket”. Tytuł sugeruje chaos, sugeruje pewien ogólnie panujący bezwład i bezmiar rzeczy, które mnie atakują ze wszystkich stron. A podstawową umiejętnością, której nabrałem przez te 5 lat, to umiejętność dokonywania właściwych wyborów dla mnie. O tym jest ta płyta. Jesteśmy zalani globalną informacją, jesteśmy skazani na współczesne środki komunikacji, które nie do końca zachowują w tym wszystkim człowieka. I tyle.
– No to niech będzie na tyle.
WALDEMAR M. GAIŃSKI