Wspólny jest adres zamieszkania


Zdzisław Żmudziński urodził się w 1952 r. Ukończył Wyższą Szkołę Sztuk Pięknych we Wrocławiu na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby. Prace przedstawiał w ponad 40. wystawach zbiorowych w kraju i za granicą, m.in. w: Częstochowie, Radomiu, Zabrzu, Łodzi, Warszawie, Lourdes (Francja), Niemczech, Toronto (Kanada). Wystawy indywidualne w: Toruniu, Chorzowie, Częstochowie, Nykobing (Dania), Wiedeń (Austria), Gelsenkirchen (Niemcy).
Agnieszka Żmudziańska urodziła się w 1954 r. Jest absolwentką Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Ukończyła wydział Malarstwa, Grafiki i Rzeźby. Swoje prace prezentowała w ponad 40. wystawach zbiorowych i indywidualnych w: Lublinie, Częstochowie, Nykobing (Dania), Wiedniu (Austria) i Gelsenkirchen (Niemcy). Za ilustrację do filmu “Ogniem i mieczem” i rysunek w konkursie “Ekologia – Radom” zdobyła dwie nagrody Grand Prix. Jest autorką scenografii do spektakli: “Zemsty” i “Fircyka w zalotach” wystawianych w Teatrze im. A. Mickiewicza w Częstochowie.

Rozmowa z Agnieszką i Zdzisławem Żmudzińskimi
– Czy jest to pierwsza państwa wspólna wystawa?
– A.Ż. Ależ skąd. Na ogół prace wystawiamy zawsze razem. Co najmniej raz w roku staramy się uczestniczyć w różnych przedsięwzięciach. Nie ma problemu z identyfikacją, bo nasze obrazy są inne. Wspólny jest adres zamieszkania.
– Inspiracją pani prac, prezentowanych na wystawie, są kultury innych narodów: żydowska, Indian i Dalekiego Wschodu. Są też odniesienia do Starego Testamentu. Wieża Babel to jeden z ostatnich pani obrazów. Czy fascynacje kulturowe są reminiscencją lektur lat dziecięcych?
– A.Ż. To efekt moich spotkań z książką, ale dziś i teraz. Namiętnie oglądam albumy, encyklopedie Larousa. Zauroczyły mnie wszystkie dziwne budowle, lekko podniszczone. Ale książka towarzyszy mi w twórczości chyba od początku. Już pierwsza moja wystawa – “Lalki z różnych epok” – powstała pod wpływem oczarowania książką. Stworzyłam jakby nierealne postacie lalek, wzorując się na kobietach realnych. Były to maski, często uszkodzone, powyginane. Od tego zaczęła się moja fascynacja czymś uszkodzonym. Robiłam również portrety i jako jedyna kobieta uczestniczyłam w przygotowaniu wystawy “Erotaż”. Był to mój babski erotaż, o zabarwieniu emocjonalnym, niekoniecznie erotycznym. Absolutnie nie świństwa. A później… mieliśmy zalanie w domu.
– Czy miało to jakieś szczególne znaczenie?
– A.Ż. Pleśń pięknie wchodzi na papiery. Robią się gotowe wzory, wystarczy tylko zamalować. Jest to kompletnie nie do powtórzenia. Z tego wynikają inności.
– Czy inność jest dla pani istotą twórczości?
– A.Ż. Pociąga mnie inność. Każda kultura jest odmienna. Jedna jest schematyczna, prosta, inna rozbudowana, na przykład starzejące się polskie budynki, krany, zdroje wodne wyglądają podobnie. Staram się uchwycić te różnice i tak skomponować moją ekspozycję, by każda praca była inna. Natomiast Dzidek miał jednolity cykl, w miarę podobne prace różniące się niewiele kolorem, formatem, płaszczyznami, ale w sumie były bardziej spójne.
– Kulturze towarzyszą symbole. Widoczne są również w pani pracach. Profesor Ryszard Osadczy powiedział, że tworzy pani “nowy obraz, nowe życie, nowy świat”. Co kryje się pod pani symboliką nowego życia?
– A.Ż. W swoim życiu zmieniamy, ciągle poszukujemy czegoś nowego. Zmieniają się nam upodobania, czasem poglądy, postrzeganie rzeczywistości. Jest to zapewne poszukiwanie nowych relacji, nowych doznań. Zawsze trzeba iść do przodu. Uważam, że nie wolno się cofać. Ale nie przekładałabym tego bezpośrednio na twórczość. Raczej grzebię w starociach niż poszukuję nowości. Oczywiście staram się robić to w sposób współczesny, ale ciągle jest to grzebanie w starociach. Nie chciałabym robić fantastycznych obrazów świata za 50 lat. Wyciągam to, co mi się najbardziej podoba plastycznie. Często nie jest to całość, ale fragment budynku, przedmiotu, urok pojedynczych rzeczy.
– Odniosłam podobne wrażenie. Sądzę, że pani prace wiążą się z powrotem do przeszłości. W związku z tym, czy ten nowy świat nie wydaję się być pewną próbą kompilacji tych starych kultur ze współczesnym światem?
– A.Ż. Grzebiąc w starociach, nie myślałam o przetwarzaniu tego na zupełnie współczesny język. Robię to, co czuję, i chyba tyle.
– Grzebanie w starociach to wspomnienia. Jest to chyba również kanwą pana obrazów? Cykl “Mój Śląsk” wskazuje na powrót do lat dzieciństwa. Jak pan je wspomina?
– Z.Ż. Obrazy z mojego dzieciństwa to obrazy nijakie, brudne i szare. Teraz do tego wracam, w moich pracach. I te obrazy nijakie brudne i szare podobają mi się. Odrapane mury, trzepak, symbol mojego dzieciństwa. Całe życie przebiegło pod nim. To było serce podwórka. Był ławką i bramką do gry w piłkę. Naprzeciwko śmietnik, gdzie zawsze ktoś wyrzucał stare blachy, umywalki, niepotrzebne rzeczy. Teraz to mi się podoba. We Wrocławia mieszkałem w samym środku miasta i znów powtórzyły się śląskie obrazy – malutka chałupka, kury, zagroda. Przypominam sobie plener na pierwszym roku. Byliśmy w Płocku. Wszyscy szli nad rzekę, a ja na brudne ze śmietnikiem zaplecze hotelu, gdzie mieszkaliśmy.
– Ten brudny Śląsk tkwi w pana podświadomości. Czy stąd wynika stylistyka pana prac?
– Z.Ż. Już od czasów studiów moje martwe natury są takie ekologiczne, szare, brudne, bez nasyconego koloru. Pewnie to gdzieś siedzi i siedziało we mnie, jest związane z moją naturą. Robiłem cykl prac “Drzewa japońskie”, też wyszedł ascetyczny i szary. Pamiętam jak podczas wakacji nad morzem czy w górach nie mogłem oddychać. Było za czyste powietrza. I wówczas o wiele więcej paliło się papierosów. Widok z okien mojego domu to z jednej strony bury dym, z drugiej czarny. To wrosło i powraca. Słucham śląskich piosenek, wyciągniętych z lamusa przez Romana Nowotarskiego, profesora Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, mojego przyjaciela i pierwszego nauczyciela malarstwa. Maluje na blachach obrazy w ekologicznych barwach. To wszystko jest we mnie.
– Pana prace to próba zatrzymania czasu, tamtych chwil?
– Z.Ż. Z jednej strony chcę to zatrzymać, z drugiej idę do przodu. Pokazuję ten Śląsk jak będzie wyglądał za naście, czy dziesiąt lat. To wizja tego pejzażu. Wszystko się zniszczy i to niszczenie podoba mi się. Te zardzewiałe blachy, kolory, brud, szarość, ciemne plamy. Ale tylko plastycznie. Nie w rzeczywistości.
– Dokąd więc zmierza pana “Piramida czasu”. Wcale nie taka brudna i szara?
– Z.Ż. To może mi nie wyszła.
– A.Ż. Nie miałeś chyba takiego zamiaru, żeby wszystkich przygnębić, pogrążyć w tym, co nas czeka – obrócimy się w proch, zginiemy w tym brudzie, śmietniku.
– To dokąd zmierza ta piramida?
– Nie wiem. Jakbym wiedział, to pewnie przestałbym to robić. Zobaczymy.
– Czy pana prace powstają według jakiegoś schematu?
– Z.Ż. Nie projektuję moich obrazów, tylko wpadam na jakiś pomysł i robię je na bieżąco. Agnieszka również.
– A.Ż. Istotnie, nie mamy wcześniej obmyślonego scenariusza plastycznego. Dla mnie konkretnym wyzwaniem jest format, na którym mam robić.
– Poznaliście się państwo…
– Z.Ż. Na egzaminach wstępnych we Wrocławiu. Agnieszka była ze swoim narzeczonym, ja ze swoimi narzeczonymi.
– A.Ż. Ale przyznaj się do dalszych rzeczy, jak mnie zaczepiałeś, ciągle chodziłeś do mojej sali.
– Z.Ż. Agnieszka dostała się za pierwszym podejściem, ja dopiero za trzecim. Wróciłem do Zabrza, ale przyjechałem w trakcie roku, bo Agnieszka miała wyjść za mąż. Musiałem więc temu przeszkodzić.
– A.Ż. A mnie się Zdzisiek nie podobał na początku. Śmiałyśmy się z koleżankami z niego.
– Z.Ż. W przeciwieństwie do mnie. Ty spodobałaś mi się od razu. Ale mężczyzna nie musi ładny, musi być trochę ładniejszy od diabła.
– Czy sztuka ma wpływ na państwa rodzinę.
– A.Ż. Tylko jeśli chodzi o szkołę. Jeśli chodzi o sztukę, to mniej.
– Z.Ż. Ale rozmawiamy. Pokazujemy sobie prace.
– A.Ż. To zależy od humoru. Jak jest dobry, to mówimy: tu jest dobrze, tu źle, tu niekoniecznie.
– Z.Ż. I przeważnie się nie zgadzamy.
– A.Ż. Najbardziej zgodni byliśmy jak robiliśmy adiunkturę. Na pewno ocena osoby nie uczestniczącej w malowaniu, jej spojrzenie jest potrzebne. Oczekuję choćby jakiejś emocji, bez względu na to, czy to się podoba, czy nie. Czasem pytamy o to swoje dzieci. Najaktywniejsza jest Agata, nasza córka.
– Co jest najważniejsze w waszej twórczości?
– Z.Ż. Na pewno efekt, ale i proces tworzenia. W pierwszym momencie jesteśmy twórcą, ale i odbiorcą, a później już tylko odbiorcą. Nigdy nie poprawiam swoich prac, bo jak zaczynam, to tworzę całkiem nową.
– A.Ż. Ja często maluję po to, by to zniszczyć.
– Z.Ż. To jest normalne. Precyzyjnie coś robi, wkłada bardzo dużo pracy, by to zniszczyć.
– Czy dzieci powielają państwa zainteresowania?
– Z.Ż. Kajtek jest uzdolniony, ale na razie nie chce malować. Interesują go tylko sport i komputery. Jako siedmiolatek zapowiadał się na plastyka. Miał nawet indywidualną wystawę. Podczas pleneru zrobił niesamowicie dojrzałą pracę.
– A.Ż. Ale zapatrzył się w ciebie. To była Zdziśka stylistyka i już nigdy do tego nie wrócił. Agata jest po protetyce dentystycznej, nie dostała się na Akademię do Wrocławia. Kończy teraz pierwszy rok na naszym WSP na wydziale plastycznym.
– Jesteście państwo pracownikami dydaktyczno-naukowymi WSP. Co wam daje ta praca?
– A.Ż. Wydaje mi się, że przez cały czas uczymy się od studentów.
– Z.Ż. Tak, dużo daje nam rozmowa ze studentami, nawet robienie korekt. Wtedy przychodzą nam do głowy własne pomysły.
– Czy planujecie państwo kolejne wystawy i jakie?
– A.Ż. Na pewno chciałabym zaprezentować karykatury. To moja pasja. I może twarze, człowieka, bo go brakuje na tej wystawie. Ale chciałabym, by pasował mi do mojej potrzeby inności
– Z.Ż. A ja się czuję się ekologiem i nie chcę z tego wyjść. Im więcej tego robię, tym bardziej mnie to wciąga. Nie wiem, czy z tego wyjdę, nie wiem, czy chcę z tego wyjść.
– Nie obawia się pan monotematyczności i efekcie zaszufladkowania?
— Z.Ż. Próbowałem robić coś w innej gamie kolorów, a i tak powracałem do moich ulubionych ciemnych brązów i czerni, brudnych zieleni. Ale niewykluczone za chwilę zacznie mnie interesować coś innego. Nie robię nic na siłę. Przecież przez dwa lata robiłem tylko grafiki.
– A.Ż. Miał robić “Baby w oknach są za ciasne”, a znowu wyszły mu jego bryły.
– Każdy artysta dąży do wyrobienia swojego stylu i maniery. Co robicie, by uniknąć ujednolicenia poetyki swojej twórczości?
– A.Ż. Różnimy się od siebie i od innych. Malujemy inaczej. Chyba już to wypracowaliśmy, ale to długa droga. Jak się kończy studia, trzeba natychmiast zapomnieć to, czego się tam nauczyło.
– Z.Ż. Ale nie warsztatu. Zapomnieć to, że było się pod korektą. Nadzór odsuwa odpowiedzialność za to, co powstanie, bo ponosił ją nauczyciel. Po studiach bierze się za siebie odpowiedzialność całkowicie.

Urszula Giżyńska

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *