Ten typ wirusowego zapalenia wątroby został poznany dopiero w 1988 r. Wcześniej był określany jako zapalenie wątroby typu „nie-A, nie-B”. Dziś na świecie zakażonych wirusem HCV (ang. Hepatitis C Virus) jest ok. 185 mln osób, tj. ponad pięć razy więcej niż żyjących z HIV/AIDS. Jak wygląda sytuacja w Polsce?
Na ten temat rozmawiamy z dr n. med. Magdaleną Rosińską z Zakładu Epidemiologii Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny.
Pani doktor, podobno co setny z nas może mieć w sobie wirusa HCV, to przerażające…
– Według naszych danych sytuacja wygląda tak, że ok. 0,5 proc. dorosłych ma wirusa we krwi, a drugie tyle, czyli też ok. 0,5 proc. miało kiedyś z nim kontakt, ale nie jest nim zakażona. Inaczej to ujmując, co setna osoba miała kiedykolwiek kontakt z wirusem HCV, z czego u połowy rozwinęło się przewlekłe zakażenie.
A co z tą połową, która miała szczęście i wirus się u nich nie rozwinął?
– Część osób pozbywa się wirusa samoistnie. Kiedyś oceniano, że w ten sposób eliminuje wirusa ok. 20 proc. zakażonych. Dziś wiemy, że w niektórych grupach ten odsetek może sięgać nawet 40 proc. U większości jednak dochodzi do przewlekłego zakażenia i do końca życia stanowią zagrożenie dla innych, jeżeli nie zostaną skutecznie wyleczeni.
Ta choroba nazywana jest często ukrytą lub cichą epidemią…
– Choroba rozwija się latami bezobjawowo. A jak już pojawiają się objawy, to są niecharakterystyczne – zmęczenie, trudności z koncentracją, niepokój, depresja, bóle stawowo-mięśniowe, swędzenie skóry. Zarażeni wirusem przez długie lata mogą czuć się całkiem dobrze, a tymczasem w ich wątrobie dochodzi do nieodwracalnych zmian.
Faza ostra choroby trwa ok. pół roku i właśnie w tym okresie organizm może sam zwalczyć wirusa. Jednakże w 60-80 proc. postać ostra przechodzi w przewlekłą, a ta może prowadzić do marskości i raka wątroby. Tempo rozwoju choroby jest szybsze, jeśli do zakażenia doszło w starszym wieku, a także w przypadku nadużywania alkoholu oraz u osób otyłych.
Co roku przybywa ok. 3 tys. nowych zachorowań. Jest to podobno wierzchołek góry lodowej. Skąd tylu zakażonych, skoro placówki medyczne są coraz bardziej sterylne?
– To wszystko prawda, ale weźmy pod uwagę, że choroba rozwija się latami. Dzisiejsze zachorowania są więc pokłosiem zakażeń sprzed kilkunastu, kilkudziesięciu lat. Przypadki, które dziś wykrywamy, to jakby kumulacja dawnych kontaktów z medycyną. Około 70 proc. zakażeń HCV miało miejsce najprawdopodobniej przed 1992 r., głównie poprzez transfuzje krwi i preparatów krwiopochodnych, a także poprzez dializy, zabiegi endoskopowe, podczas hospitalizacji i zabiegów chirurgicznych.
Obecnie większego znaczenia jako droga transmisji HCV nabrały małe procedury medyczne oraz procedury dentystyczne. Do grup bardzo wysokiego ryzyka należą osoby przyjmujące narkotyki we wstrzyknięciach. Możemy szacować, na podstawie starszych opracowań z uwagi na brak aktualnych krajowych danych, że jest to ok. 100 tys. osób; 60-70 proc. z nich jest zakażonych.
Rzadko, ale jednak się zdarza, zakażenie przez seks, zwłaszcza poprzez stosunek pomiędzy mężczyznami. W Europie Zachodniej odnotowano w ostatnim czasie szerzenie się wirusa wśród homoseksualnych mężczyzn, zwłaszcza jeśli są oni również zakażeni wirusem HIV.
Obecnie powadzona jest dyskusja nad niebezpieczeństwem zakażeń podczas zabiegów niemedycznych oraz związaną z nimi skalą ryzyka. Dotyczy to np. tatuaży, ale również innych zabiegów kosmetycznych, podczas których dochodzi do nakłuć czy nacięć skóry. Istnieje ryzyko przeniesienia zakażenia przez matkę na swoje dziecko podczas ciąży lub porodu; wynosi ono 3-5 proc. Wreszcie, do zakażenia może dojść podczas przypadkowego kontaktu z krwią innej osoby. Tu zagrożeni są przede wszystkim pracownicy służby zdrowia, choć trzeba przyznać, że dotychczas nie stwierdzono w tej grupie wyższej częstości zakażeń HCV.
Skoro choroba tak długo przebiega bezobjawowo, jak można ją wykryć, rozpoznać?
– To akurat nie jest trudne. Już pod koniec lat 80. XX wieku opracowano test, wykrywający we krwi przeciwciała przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu C. Pomimo wdrożenia kolejnych generacji tych testów, nie są one doskonałe. Wynik dodatni na obecność przeciwciał nie musi oznaczać choroby. Opierając się tylko na teście nie moglibyśmy odróżnić osób z przewlekłym zakażeniem od tych, które wirusa zwalczyły. Z kolei wynik ujemny niekoniecznie wyklucza zakażenie. Test wykrywa przeciwciała, a wykrywalny ich poziom rozwija się do 2 miesięcy od zakażenia.
Dopiero dodatkowe badanie, HCV-RNA metodą PCR, pozwala nie tylko na wykrycie wirusa, ale również na wykrycie go wcześniej, już po kilku dniach od zakażenia. Kolejnym krokiem w diagnostyce jest określenie ile wirusa znajduje się we krwi oraz jaki to dokładnie wirus, czyli określenie jego genotypu.
Wielu pacjentów słysząc, że noszą w sobie prawdopodobnie już od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat wirusa HCV, że ich wątroba jest już uszkodzona, wpada w rozpacz. Czy nie można by tego uniknąć, gdyby choroba została zdiagnozowana wcześniej?
– I tu właśnie mamy problem. To prawda, wczesna diagnoza i wcześnie podjęte leczenie zahamowałoby namnażanie się wirusa, ale rozpoznawalność choroby jest u nas wciąż bardzo niska, wynosi zaledwie 15-20 proc. Dla porównania: w Czechach – 30 proc., w Hiszpanii – 48 proc., w Niemczech – 57 proc., we Francji – 68 proc. Większość zakażeń wykrywana jest u nas przypadkowo, brak narodowego programu badań przesiewowych w kierunku HCV, a lekarze rodzinni nie mają refundowanych badań anty-HCV.
Od 1 listopada zdecydowanie polepszyła się sytuacja chorych na WZW C, gdyż na liście refundacyjnej znalazły się dwa nowoczesne leki. To terapia bezinterferonowa, nadzieja dla chorych ze zrekompensowaną marskością wątroby, oczekujących na przeszczep, po przeszczepie, i dla których poprzednia terapia trójlekowa okazała się nieskuteczna. Możemy się cieszyć?
– Trzeba jeszcze dodać, że terapia będzie możliwa dla wszystkich chorych, bez względu na genotyp wirusa. Musimy jednak mieć na uwadze, że zagwarantowanie tak nowoczesnej terapii jeszcze nie oznacza wyeliminowania problemu zakażeń HCV i ich następstw, bo do tego potrzebna jest skuteczna wykrywalność. Czyli – wracamy do edukacji, budowania świadomości pacjentów i lekarzy, do zapewnienia wystarczającej ilości narzędzi diagnostycznych, do konieczności rozwiązań systemowych. I, dla przykładu, ile wiemy o cukrzycy, ile mamy akcji związanych z tą chorobą, ile poradni specjalistycznych…A WZW C prawdopodobnie jest chorobą tak częstą jak cukrzyca. Mam nadzieję, że rozwiązanie tych problemów nastąpi jak najszybciej.
Materiał przygotowany przez Stowarzyszenie „Dziennikarze dla Zdrowia” na warsztaty edukacyjne
Medicinaria IV edycja „Wirus HCV – nieprzewidywalne zagrożenie”, październik 2015 r.
r