WSPOMNIEŃ CZAR – SPOTKANIA Z „GAZETĄ CZĘSTOCHOWSKĄ”
Krystyna Maciejewska w rozmowie z nami wspomina swego męża i przybliża działania, które podjęła z grupą przyjaciół, by pamięć o Januszu Gniatkowskim trwała.
Janusz Gniatkowski dziesiątkami przebojów zapisał się na kartach historii polskiej muzyki rozrywkowej. Któż nie zna jego melancholijnej „Apasjonaty” czy energetycznej „Mexicany”. W latach 50., 60 i 70. ubiegłego wieku na jego koncerty przychodziły dziesiątki tysięcy fanów. Zrobił też wspaniałą karierę za granicą.
Jego artystyczną drogę przerwał poważny wypadek. Janusz Gniatkowski został potrącony przez samochód na przejściu dla pieszych w 1991 roku. Artysta był w krytycznym stanie, potem długo wracał do zdrowia. W czasie choroby opiekowała się jego żona Krystyna Maciejewska, również piosenkarka. Dzięki jej determinacji i pomocy przyjaciół w 2004 roku w Filharmonii Częstochowskiej artysta świętował 50-lecie działalności artystycznej, a 15 i 16 września 2007 roku w Poraju, gdzie artysta zamieszkał wraz z żoną, odbył się I Festiwal Piosenek Janusza Gniatkowskiego, w którym również on zaśpiewał. W czerwcu 2008 roku odbył się uroczysty koncert z okazji 80. urodzin Janusza Gniatkowskiego z jego osobistym udziałem solowym. Janusz Gniatkowski zmarł 24 lipca 2011 roku. Jest pochowany na Cmentarzu Kule w Częstochowie. Na pogrzebie ZASP, z którym artysta był związany zawodowo reprezentowali Joanna Rawik i Wojciech Wiliński.
Krystyna Maciejewska nadal inicjuje ważne przedsięwzięcia na rzecz pamięci swego męża. W ubiegłym roku przy wsparciu wójta Gminy Poraj Łukasza Stachery i Stowarzyszenia Miłośników Twórczości Janusza Gniatkowskiego „Apasjonata” udało się reaktywować Festiwal Piosenek Janusza Gniatkowskiego. W Poraju odbył się też koncert „Poraj i artyści – Januszowi Gniatkowskiemu”. Pod koniec roku 2012 ukazała się płyta z 40. piosenkami Janusza Gniatkowskiego. W styczniu br. w Zaspie w Warszawie odbędzie się promocja książki o artyście.
Krystyna Maciejewska w rozmowie z nami wspomina swego męża i przybliża działania, które podjęła z grupą przyjaciół, by pamięć o Januszu Gniatkowskim trwała.
Przez lata towarzyszyła Pani mężowi w karierze estradowej w kraju i za granicą. Później, po wypadku, który na wiele lat odciął Janusza Gniatkowskiego od występów była Pani przy nim nieustająco, doprowadzając w efekcie do jego powrotu na scenę oraz renesansu jego utworów. Po śmierci męża nie ustaje Pani w działaniu.
– Rocznicę pierwszej śmierci Janusza obchodziłam we Wrocławiu. Choć nie lubię słów: śmierć, wdowa, to wówczas postawiłam, że wszystko uczynię, by pokazać, że Janusz nie umarł. I to mnie trzyma przy życiu. To wyciągnęło mnie z depresji.
Śmierć męża była dla mnie zaskoczeniem. Janusz nie chorował. Dzień wcześniej byliśmy nawet w Bobolicach na wycieczce. Tam mieliśmy dom kupiony za wywalczone z PZU pieniądze. Janusz całe życie marzył o domu daleko od ludzi. I wreszcie udało mi się go kupić. Lubił w nim przebywać.
Jak poradziła sobie Pani w początkowym okresie po śmierci męża?
– Naturalnie przyszedł moment załamania, nie wiedziałam jaki kierunek życia obrać. I wtedy spotykam się z wieloma ciepłymi słowami ze strony zwykłych ludzi i artystów. Mówili, że przecież Januszowi nikt do tej pory nie dorównał, że nikt tak pięknie nie potrafił reprezentować tego zawodu, że jego piosenki, to majstersztyk interpretacyjny, wokalny, że nie ma artysty, który by tyle serca włożył w interpretacje piosenek. To te osoby powiedziały mi co robić dalej.
Po kilku miesiącach, kiedy nie mogłam w ogóle rozmawiać i myśleć na temat męża, przygotowaliśmy koncert „Poraj i artyści – Januszowi Gniatkowskiemu”. Wszyscy okazali mi wiele serca. Koledzy z Warszawy wystąpili za darmo, również z Łodzi Krzysztof Cwynar i Andrzej Dyszak oraz z Katowic Renata Danel. Pomógł wójt Poraja Łukasz Stachera, który do stolicy wysłał autobus po artystów. Największą sensacją była piosenka „Janusz Gniatkowski miał piosenkę we krwi”, wykonana przez Krzysztofa Cwynara. Jest on niezwykle życzliwym kolegą, kochał Janusza i zawsze przyjeżdżał na koncerty z nim związane. Koncert miał ogromny oddźwięk. Tak jak na pierwszy Festiwal przybyło nań ponad dwa tysiące osób. Osobiście nie wystąpiłam na scenie, nie dałam rady, ale dwukrotnie odbierałam kwiaty. Koncert prowadzili wiceprezes sekcji estrady ZASP-u Ryszard Rembiszewski.
Podczas tej imprezy powstał pomysł kolejnego koncertu z udziałem Związku Artystów Scen Polskich w Warszawie. Odbył się on w imieniny Janusza 21 listopada 2012 roku. Organizacji przedsięwzięcia podjął się Ryszard Rembiszewski. Piosenki Janusza zaśpiewały same gwiazdy: Hanna Rek, Anna Swiątczak, Anna Jurczyńska, tenor Romuald Spychalski, Edward Hulewicz, Tadeusz Woźniakowski, Krzysztof Cwynar. Zaproszeni byli także artyści, którzy Janusza znali wcześniej ode mnie: Jan Zagozda, Rena Rolska, która była z Januszem na pierwszej trasie koncertowej w Związku Radzieckim, Maria Szabłowska. Każdy z nich dokładał cegiełkę wspomnień do życiorysu Janusza. Wszystkich witałam osobiście wręczając ostatnią, nagraną przed wypadkiem, płytę Janusza. Na koncercie przemawiała w imieniu ministra kultury Zofia Wilińska, która mówiła, że Gniatkowski jest człowiekiem legendą.
Te wszystkie wydarzenia powoli ujawniają, że Janusz został sztucznie odsunięty na wiele lat od występów w Polsce, a mimo to przetrwał. Potem był wypadek, a on znowu przetrwał. To ewenement.
Między koncertami trwała walka o to, by przed 11 listopada zdążyć postawić Januszowi pomnik. Musieliśmy uporządkować sprawy spadkowe, również w ZAiKS-ie, a tam prawnik powiedział mi, bardzo miłe słowa, że taki talent jak Janusza, zdarza się raz sto, dwieście lat. Tak jak Chopin.
Powróciła też Pani do wznowienia Festiwalu Piosenek Janusza Gniatkowskiego.
–Te miłe recenzje fanów, ale i fachowców, nie podyktowane subiektywnymi odczuciami, miłością, związaniem jak w moim przypadku, dały mi pewność, że Gniatkowski, to postać niepowtarzalna i trzeba przedłużyć jej życie jak najdłużej. Wiedziałam, że Festiwal musi być kontynuowany. I tak ustaliliśmy z wójtem Łukaszem Stacherą i radą gminy. Za organizację odpowiada Stowarzyszenie Miłośników Twórczości Janusza Gniadkowskiego „Apasjonata”; Urząd Gminy w Poraju i Dom Kultury są współorganizatorami. Festiwal powrócił w 2012 roku, w okolicach daty urodzin Janusza (J. Gniatkowski urodził się 6 czerwca 1928 r. we Lwowie – przyp. red.). Zostałam jego kierownikiem artystycznym. Podczas Festiwalu miało miejsce nadanie imienia Janusza Gniatkowskiego Domu Kultury w Poraju. Festiwal był jak zwykle uroczysty i jak zwykle…nieudany.
Nieudany?
– Bo bolało i trzeba było uciekać. Na Festiwalu postanowiłam już wystąpić. Pomyślałam, że moim obowiązkiem jest zastąpić Janusza. Ale kiedy próbowałam zaśpiewać piosenkę, która jeszcze trzy lata temu wykonywałam bez trudu, okazało się że nie daję rady. Foniatra w Sosnowcu stwierdziła, że moje struny są młodsze ode mnie, więc moja koleżanka Małgorzata Owczarek bez obaw zabrała się do ćwiczeń ze mną. Efekty już są. Nagrałam piosenkę o Januszu, a na Festiwalu zaśpiewałam cztery utwory. Recenzje były wspaniałe. Po moim występie Dziennik Zachodni napisał: „Fantastyczna Krystyna Maciejewska”, Kurier Porajski”: „Powrót na estradę w wielkim stylu”. W internecie wyczytałam, że Poraj stawia na imprezy dużego formatu i dużym poziomie.
Na Festiwalu miałam fantastyczne jury. Oceniali: Hanna Rek, Maria Szabłowska, Czesław Majewski, Marek Gaszyński, który jest od pierwszego Festiwalu i Paweł Sztompke. Wielkim przyjacielem Festiwalu jest Janusz Wegiera z Radia Katowice, który zrelacjonował go na antenie. Na Festiwalu każda gwiazda ma obowiązek zaśpiewania choć jednej piosenki Janusza Gniatkowskiego. Pragnę tę konwencję utrzymać. Było przecież wiele festiwali, które powstały z myślą nieżyjących artystach, na których teraz nie śpiewa się ich piosenek. Tak stało się z Festiwalem Anny German.
Tegoroczna edycja Festiwalu jest już w przygotowaniu. Przyjazd obiecał mi już Wojciech Korda. Szukam nowych kontaktów. Może zaśpiewa Elżbieta Wojnowska, która jest z Częstochowy.
Realizuje Pani i inne zadania z myślą o mężu. Proszę je przybliżyć naszym Czytelnikom.
– Kolejnym dla mnie impulsem jest pomysł zorganizowania konkursu chórów im. Janusza Gniatkowskiego we Wrocławiu. Mam nadzieję, że uda się. Są też inicjatywy innych osób. Powstaje książka „Apasjonata – wspomnienia o Januszu Gniatkowskim”, autorstwa Janusza Świądera z Lublina. I kolejna sensacja, to wystawa plakatów Janusza Gniatkowskiego, którą wspólnie z Urzędem Gminy Poraj przygotowujemy na tegoroczny Festiwal w Poraju. Jest ich ponad 70, a najstarszy z 1953 roku.
Życiem i karierą Janusza Gniatkowskiego interesują się radia. Regularnie, co rok, gdy coś się działo wokół Janusza, robiono ze mną audycje-wywiady. Janusz Wegiera powiedział nawet, że Janusz Gniatkowski jest najpopularniejszym piosenkarzem jego audycji: „Gwiazdy z winilowych płyt”. W lipcu ubiegłego roku odezwał się Krzysztof Arsenowicz z Radia Chicago. Zaproponował mi trzygodzinny program o Januszu. Na prośbę słuchaczy zrobiliśmy kolejne trzy godziny audycji. Potem pan Krzysztof chciał kontynuować program według jakiej konwencji. Zaproponowałam, że mogę promować gwiazdy Festiwalu Janusza Gniatkowskiego w Poraju. Zaprosiliśmy Tadeusza Woźniakowskiego. Gościem audycji był też częstochowianin Andrzej Kalinin, który opowiadał o łzach Polaków-Sybiraków. Potem byli: Maciej Pietrzyk, bard „Solidarności”, z którym byłam w STS i Krzysztof Cwynar. A 11 listopada 2012 roku wspominałam czas stanu wojennego. Janusz wymyślił wówczas projekt „Tę pieśń dała ci historia”, do którego napisałam program. Razem z panem Arsenowiczem robimy też audycje o Annie German, z którą Janusz był na trasie w Związku Radzieckim, ja w szkole piosenkarskiej, a Krzysztof Cwynar pracował z nią na estradzie.
Nagrałam też z zespołem Michała Walczaka trzy piosenki, między innymi jedną o Januszu i czwartą z Kapelą Jurajską z Poraja.
A w Częstochowa, czy podejmuje współpracę?
– Szkoda, że radio w Częstochowie nie interesuje się Januszem Gniatkowskim. Cieszę jednak, że w tym roku w ramach Święta Muzyki miasto chce zrobić koncert poświęcony Januszowi. Powstanie też płyta z jego piosenkami, które wykona młody zespół muzyczny z Częstochowy. To przedsięwzięcie wesprze Stowarzyszenie Przyjaciół „Gaude Mater”.
Co Pani najbardziej pamięta ze swojego życia z Januszem Gniatkowski, co stanowi największą wartość?
– Dopiero to podsumowuję. Ostatnie dwadzieścia lat spędziłam przecież z Januszem, którego nie znałam przez pierwsze dwadzieścia pięć lat naszego życia. Zawodowo ten pierwszy okres był ważniejszy. Ale potem ciężko chory mąż wymagał ode mnie więcej uwagi. Całe życie było jemu podporządkowane. Ale przez ostatnie trzy lata był bardzo podobny do tego chłopaka z lat młodości. Uspokoił się, pogodził się z tym, że jest inwalidą, a jednocześnie cieszył się każdym spotkaniem z ludźmi, każdym zaśpiewaniem piosenki. Lekarze powiedzieli, że koncerty są dla niego niebezpieczne, ale on nie chciał z nich zrezygnować. Pozostawałam przy tym, czego on chce. Przez całe życie wzajemnie się wspieraliśmy i konstruktywnie ocenialiśmy. Dana była nam nieprawdopodobna więź. Ale ją trzeba budować, trzeba nad nią czuwać.
Czego nauczyło Panią życie z Januszem Gniatkowskim?
– Gdy poznałam Janusza byłam bardzo młoda, ukształtowana przez dom. Potem nastał Janusz ze swoim doświadczeniem artystycznym i życiowym. Przez całe życie był dla mnie ochroną I dalej jest. W pierwszym okresie uczył mnie izolacji od niebezpieczeństw, które mogą na mnie czyhać. Bym nie była zbyt pochodna przy podejmowaniu decyzji i zawieraniu znajomości.
Jakiego Janusza Gniatkowskiego będzie Pani zawsze pamiętać?
– Janusz był wielką gwiazdą. Potem zrobiono wszystko, by utrącić mu tę wielkość. Ale był tak dużą osobowością artystyczną, że miał prawo decydowania o tym z kim, gdzie i jak długo pracuje. Janusz miał tak ogromną siłę nazwiska, ludzie przychodzili na niego zawsze. Gromadził tłumy, jakie do tej pory nikt nie gromadzi. Był absolutnie najpopularniejszym piosenkarzem na przestrzeni historii polskiej piosenki. Grał na stadionach. W Szczecinie było 150 tysięcy ludzi na koncercie, a w Bydgoszczy 100 tysięcy, Andrzej Kalinin pisze, że na stadionie Skry w Częstochowie, gdy Janusz występował, ledwo mógł go dojrzeć przez przybyłe rzesze fanów. Ale stadiony graliśmy też w latach 70. i jeszcze tuż przed wypadkiem w 1991 roku.
Mnóstwo jest szczegółów, które świadczą o jego popularności. Ostatni przebój nagrał w 1959 roku, potem zaraz pojechał do Moskwy. Rena Rolska opowiada, że tam miał niesamowite powodzenie, ludzie czekali na niego wszędzie. I dwa lata potem Gniatkowskiego w Polsce już nie ma. Nikt go nie mógł puszczać. Nie nagrywa w rozgłośniach publicznych, robi to zatem prywatnie. Był za wielki na ten socjalizm. To była kariera na sposób amerykański. Gdy nie mógł koncertować w Polsce i nie miał wejścia do studia, bo go nie chcieli, występował za granicą, w tym wiele razy w Związku Radzieckim, gdzie jego piosenki były przebojami.
Janusz miał talent i osobowość. Był przystojny, ogromnie kontaktowy, naładowany wielką, pozytywną energią. Największym ewenementem dla mnie było to, że potrafił wyjść do 10 tysięcy ludzi i śpiewać piano lirycznym, ciepłym głosem. Wówczas wszyscy zastygali w napięciu. Przed wyjściem na scenę musiał się bardzo skoncentrować, by tę skumulowaną energię oddać ludziom. Poza tym to był człowiek, który nie znosił chałtury. Wówczas nie robiło się z ludzi „balona”. To było poważne traktowanie zawodu.
Wspomniała Pani, że chce nagrywać piosenki.
– To, co się dzieje, jest jak powrót do zawodu. To dla mnie ogromny dar losu, bo przecież wiele lat nie byłam na estradzie. Mój dalszy rozwój jest jednak zależny od pieniędzy, ale ja nie jestem operatywna w walce o siebie. Wolę dawać niż brać.
Dziękuję za rozmowę.
foto:
Krystyna Maciejewska i Janusz Gniatkowski (w środku) w Filharmonii Częstochowskiej podczas jubileuszowego koncertu z Marią Szabłowską i Krzysztofem Szewczykiem
URSZULA GIŻYŃSKA