80. SEZON ARTYSTYCZNY FILHARMONII CZĘSTOCHOWSKIEJ. Flet to bardzo wymagający instrument


Kontynuujemy cykl jubileuszowych rozmów z artystami częstochowskiej Orkiestry Symfonicznej. W tym wydaniu „Gazety Częstochowskiej” zapraszamy do lektury wywiadu z pierwszą flecistką zespołu Anną Zmarzły.

 

Proszę przybliżyć Czytelnikom naszego tygodnika początki Pani kariery i osiągnięcia, które uznaje Pani za najbardziej znaczące?

– Początkiem był występ w ognisku muzycznym w wieku pięciu lat. To było wydarzenie, które zdeterminowało całe moje późniejsze życie. Do dzisiaj pamiętam, jak grałam na cymbałkach ubrana w czerwoną sukieneczkę i owacje, które dostałam. W mojej rodzinie były tradycje muzyczne i rodzice posłali mnie na naukę w klasie fortepianu, który później zamieniono mi na flet poprzeczny. Już wcześniej jako drugi instrument miałam flet prosty, na którym bardzo lubiłam grać. W międzyczasie kilka lat uczyłam się gry na skrzypcach, szukałam swojej drogi. Ale od początku wiedziałam, że chcę występować. Myślałam też o chemii, którą bardzo lubiłam i widziałam się w przyszłości w instytucie badawczym. Wydarzeniem, które przesądziło o karierze muzycznej, było zajęcie drugiego miejsca w ogólnopolskim konkursie. Dostałam się na studia. Trafiłam na wspaniałego pedagoga, prof. Stanisława Michalika (właśnie mija pierwsza rocznica jego śmierci), który był wybitną osobowością w dziedzinie nauczania gry na flecie, wielu jego wychowanków obecnie gra na pierwszych głosach w orkiestrach. Tuż przed dyplomem spotkałam na korytarzu ówczesnego dyrektora Filharmonii Częstochowskiej, pana Jerzego Koska, który powiedział do mnie: „Szukam pierwszego fletu”, odpowiedziałam: „Jestem”, zdałam egzaminy: dyplomowy i do orkiestry, i tak się zaczęła moja przygoda z Częstochową. Równoległe z pracą artystyczną cały czas prowadzę działalność pedagogiczną. W kolejnych latach były to szkoły I  i II stopnia, POSM oraz Uniwersytet im. Jana Długosza.

 

 

Współczesny flet poprzeczny, który najczęściej jest słyszany na salach koncertowych, jest „potomkiem” piszczałek używanych nawet tysiące lat temu. Skupiając się na czasach nowożytnych, jaka jest historia instrumentu, na którym Pani gra?

– Najstarszy flet, znaleziony na terenie Niemiec, pochodzi z epoki kamienia i był wykonany z kości  skrzydła sępa. Więc dość długą drogę przeszedł ten instrument. Rola fletów na początku była bardzo bogata: miały znaczenie rytualne, były stosowane w medytacji czy do komunikacji i rozrywki. Ukształtowały się dwa rodzaje: flety proste (podłużne) i flauto traverso (poprzeczne). Na pierwszych nadal gra się niemal w pierwotnym kształcie, wykonując muzykę dawną, szczególnie renesansową i barokową, a obecnie coraz częściej również współcześnie napisane utwory. Drugi rodzaj na początku był bezklapowy, w postaci drewnianej rurki z wydrążonymi otworami, najczęściej wyrabiany z bukszpanu, który był dostępny i dawał dobre brzmienie. Kombinacji było mnóstwo, ponieważ każdy flecista musiał przygotować sobie instrument we własnym zakresie. W połowie XIX wieku Theobald Böhm, syn złotnika, wymyślił konstrukcję fletu poprzecznego na podstawie zebranych wzorów i analizy budowy, i funkcjonalności, z której korzystamy do dzisiaj. Najważniejszą zmianą było rozmieszczenie otworów tak, aby odpowiadały zasadom fizyki pod względem intonacji i akustyki oraz dodanie klap zwiększających możliwości techniczne. Żeby strój był stabilny i pasował do każdej orkiestry, a gra łatwiejsza. Instrumenty böhmowskie zaakceptowało Konserwatorium Paryskie, które niezmiennie jest wyrocznią w nauczaniu gry na flecie. Flety zaczęto wykonywać z metali: srebra, złota, a nawet platyny. dla uzyskania nośniejszego dźwięku, niezbędnego w coraz większych orkiestrach. Obecnie wiele warsztatów znowu produkuje współczesne flety z drewna ze względu na ciepłe, subtelne, delikatne brzmienie. Są idealne do muzyki kameralnej czy orkiestrowej przedromantycznej. W Koncercie Noworocznym z Wiednia pierwszy flecista Walter Auer grał na takim właśnie flecie drewnianym o współczesnej konstrukcji.

Jest także nurt wykonawstwa historycznego, gdzie niektórzy grają na fletach traverso drewnianych o konstrukcji bezklapowej, wykonując głównie utwory barokowe.

Jest wiele różnorodnych form fletu i uzyskiwanych na nich skali dźwięków. Z jakimi typami tego instrumentu spotkała się Pani w czasie swojej kariery?

– Holenderka Ewa Kingma zaproponowała system fletów dużo większych gabarytowo: altowy, basowy, kontrabasowy, subkontrabasowy i dalej. Są monumentalne, wyglądają imponująco, ale chodzi przede wszystkim o rozszerzenie brzmienia. Często wykorzystuje się je w muzyce współczesnej. To trochę powrót do przeszłości, bo flety proste też kiedyś budowało się na podobnych zasadach od najmniejszych, brzmiących najwyżej (jak sopranino, jeszcze mniejsze niż piccolo), do ogromnych – najniższych. Flety proste obecnie także są bardzo często używane w muzyce współczesnej, w Niemczech jest dużo zespołów, które koncertują na instrumentach o różnych rozmiarach. Ten nurt był wstrzymany przez około 200 lat, ale teraz znowu się rozwija.

 

Wszechstronność fletu sprawia, że jest on jednym z podstawowych instrumentów nauki muzyki w szkołach podstawowych. Czy może Pani przybliżyć zalety tego instrumentu w kontekście pierwszej styczności młodego człowieka z muzyką?

– W tej chwili nie jest to powszechne. Oczywiście są nauczyciele, którzy potrafią wykorzystać potencjał fletu w nauce. Jeśli umieją grać i to przekazać, może to przynieść wiele dobrego. Ale nieumiejętne podejście grozi zniechęceniem do gry. Jeżeli instrumenty nie są nastrojone, dzieci grają byle jak, to może z tego wyjść wiele hałasu i niewiele więcej. Generalnie flet prosty jest bardzo dobry do nauki muzyki. Przypomina śpiew, bo bazuje na oddechu. W dodatku rozwija manualnie, pozytywnie wpływa na koncentrację, wyobraźnię, nawet na umiejętności matematyczne. Flet poprzeczny dla dzieci w szkołach podstawowych jest zbyt trudny. Nie ma typowego ustnika, trzeba dojść, pod jakim kątem, z jaką prędkością i ciśnieniem powietrze powinno wpaść do wewnątrz. Dochodzą problemy z trzymaniem instrumentu równo przy ustach, ułożeniem względem ciała, oddychaniem.

 

Przygotowując się do rozmowy, natrafiłem na informację, która mnie zaskoczyła. Okazuje się, że flet jest wykorzystywany w leczeniu astmy. Czy zetknęła się Pani z takim zastosowaniem?

– Miałam kiedyś uczennicę z trudnościami z oddychaniem. Na początku nie wiedziałam o chorobie. Dziewczynka bardzo chciała grać na flecie, ale były przeciwwskazania. Gdy astma była już udokumentowana, po konsultacji z lekarzem, okazało się, że nieprofesjonalna gra flecie jest doskonałym ćwiczeniem oddechowym przy tym schorzeniu. Granie z umiarem, pod kontrolą dobrze wpływa na pracę przepony i płuc. Najważniejszy w grze na flecie jest oddech: jak zaczerpnąć i dysponować powietrzem.  Nie wykluczam, że są profesjonalni fleciści, którzy mają zdiagnozowaną astmę, ale w przypadku dzieci rozpoczynających naukę na pewno każdy przypadek musi być traktowany indywidualnie.

 

„To musi być pasja – równie ważna jak woda, którą pijesz i chleb, który jesz.” Tak swój stosunek do instrumentu wyraził jeden z najwybitniejszych flecistów XX wieku Jean-Pierre Rampal. A jak Pani by nazwała osobistą relację ze swoim narzędziem pracy?

– Jean-Pierre Rampal wiedział, co mówi, zresztą znał się na tym jak mało kto. Nie da się grać na tym instrumencie bez zaangażowania. Flet wymusza i dobrą kondycję organizmu, i równy oddech, i mocne nerwy. Trzeba mieć bardzo sprawne stawy, kręgosłup, oczy, uszy, zdrowe zęby. Należy o to zadbać. Jest to instrument bardzo wymagający. Wystarczy kilka dni nie ćwiczyć i pamięć mięśniowa, przy wargach, palcach, słabnie. Publiczność może tego nie usłyszeć, ale ja od razu wiem, że mi się źle gra. Czasami wystarczy się nie wyspać i instrument od razu odpowiada inaczej. Nawet dieta może wpływać na grę. Można mieć katar i oddech już jest zaburzony, ugryźć się w język i nie będzie staccato. Jest naprawdę dużo parametrów, które wpływają na grę. Istotną kwestią jest zaburzenie pozycji. Nie siedzimy centralnie jak pianiści, ta sylwetka jest mało anatomiczna: jedna ręka bardziej w lewo, druga w prawo, głowa przechylona i kręgosłup szyjny nienaturalnie ułożony. Fizjoterapeuta się przydaje.

 

Których wirtuozów Pani podziwia i jakie wzorce od nich czerpie?

– Pierwszy to nieżyjący już Jean Pierre Rampal, o którym Pan wspomniał, wielki, niekwestionowany autorytet, wybitna postać. Pierwszy człowiek, który upowszechnił flet na taką skalę. To jemu zawdzięczamy popularność tego instrumentu w XX wieku. Kolejny to Irlandczyk James Galway. Ma 85 lat i nadal angażuje się w spotkania fletowe i warsztaty. Rampal był 10 lat starszy, działali równolegle. Mam własne typy ulubionych wykonań i w jednych bardziej przekonuje mnie pierwszy, a w innych drugi. Chodzi o detale, nie chciałabym ich wartościować, obaj wielcy. Jest i trzeci wykonawca, który dla mnie ma szczególne znaczenie – Peter-Lukas Graf. Pamiętam zajęcia z nim, w których uczestniczyłam wiele lat temu. On się nie zastanawiał, czy coś wyjaśnić, dzielił się spontanicznie absolutnie wszystkim. Jest dla mnie wzorem profesora, a recitale, które przy okazji wykonywał, były genialne. Napisał wartościowe podręczniki, też z nich korzystam. Dobrze wspominam warsztaty z fletu prostego w muzyce barokowej u Daniëla Brüggena, wtedy profesora Konserwatorium Królewskiego w Londynie. Podobne podejście, miał wszechstronną wiedzę, której nikomu nie żałował. Mnóstwo detali wykonawczych, którymi się wtedy ze mną podzielił, można przenieść na flet poprzeczny.

 

Obecnie wielu młodych flecistów w Polsce i na świecie błyskawicznie rozwija swoje kariery. Koncertuje z najlepszymi orkiestrami i wydaje liczne nagrania. Czy to korzystny trend i jest ktoś, kto szczególnie zwrócił Pani uwagę?

– Według mnie Koreanka Jasmine Choi jest bardzo dobrą flecistką młodszego pokolenia. Wyróżnia się, jest aktywna w mediach społecznościowych, dzieli się wiedzą, co wpływa na popularność. Wśród polskich flecistów można zaobserwować podobną tendencję jak u zagranicznych skrzypków i pianistów kilkanaście lat temu. Wymagania na konkursach są coraz bardziej wyśrubowane i młodzi muzycy grają utwory, które za moich czasów wykonywało się na studiach. Poprzeczka się podwyższyła i to jest dobre, bo ci młodzi ludzie wnoszą coś nowego do wykonawstwa muzyki fletowej. Czujemy oddech konkurencji na plecach. Trzeba mieć wymagania wobec siebie, skoro młodzi ludzie potrafią tak pięknie grać. W tej chwili poziom fletu w Polsce zaczyna iść w kierunku pozycji wiodącej w Europie. Nastąpiła diametralna zmiana w nauczaniu. Muzycy ze starszego czy średniego pokolenia mieli dostęp do raczej zamkniętego grona pedagogów, teraz dzięki mediom społecznościowym można znaleźć odpowiedź na każde pytanie i problem błyskawicznie. Wymiana doświadczeń jest łatwiejsza i stąd rozwój następuje dużo szybciej. Jednak autorytet w osobie profesora nadal jest potrzebny, aby pomógł w tym natłoku informacji w rozeznaniu, co jest wartościowe, a co nie.

 

W Częstochowie i regionie mogliśmy Panią usłyszeć w różnych odsłonach: w Orkiestrze, jako solistkę, w zespołach kameralnych. W których formach odnajduje się Pani najlepiej?

– Bardzo lubię granie w orkiestrze, szczególnie jak jest trudny program, to moja wewnętrzna potrzeba, by podejmować wyzwania. Również praca z wymagającym dyrygentem daje szansę sprostania nowym oczekiwaniom. Natomiast kameralistyka to poszukiwanie wspólnego brzmienia, rozwijanie możliwości. Flet jest instrumentem dającym niezwykłe możliwości gry w różnych zestawieniach. Nie tylko z fortepianem, ale również z gitarą, harfą, w triach (z innymi instrumentami lub z sopranem), kwartetach, kwintecie, sekstecie. Próbowałam wszystkiego grając liczne koncerty i jest to najważniejszy sens mojej działalności artystycznej.

 

O Koncercie fletowym Jacquesa Iberta maestro Peter Gülke pisał z zachwytem: „(…nieprześcigniona wiedza o instrumencie dominuje i w dźwięku i w technice wykonawczej. Jak głęboko i jak dokładnie musiał on słuchać, aby sprawić, by flet mówił na tyle sposobów!”*. Czy podziela Pani tę opinię?

– Oczywiście, bo to wyjątkowy koncert. Cały impresjonizm to czas powstawania wspaniałych kompozycji na flet. Konserwatorium Paryskie co roku ogłaszało konkurs, w którym utwory wykorzystywały do maksimum kolorystyczne, dynamiczne, artykulacyjne możliwości fletu, całą jego wszechstronność. Literatura francuska przełomu XIX i XX wieku jest wspaniała. To nie tylko Ibert. Preludium do Popołudnia Fauna Debussyego rozpoczyna się od fletu solo, czego nigdy wcześniej nie wykorzystano i było w 1894 roku szokujące. Maurice Ravel, Gabriel Faure, Philippe Gaubert, Jean Françaix byli znakomitymi kompozytorami. Współcześni twórcy jeszcze bardziej rozwijają te możliwości.

 

Flet jest uznawany za najsprawniejszy instrument dęty w orkiestrze. Wiedział o tym Friedrich Kuhlau piszący na początku XIX wieku utwory na dwa, trzy flety, sonaty i inne składy. Jacy są Pani ulubieni kompozytorzy i ich kompozycje, oprócz wymienionych francuskich?

– Często wracam do 32 wariacji „Les Folie d’espagne” w wersji Marina Marais, gambisty na dworze Ludwika XVI. Najtrudniejsze są utwory, które są najprostsze w zapisie. Tu są dwie linijki każdej wariacji. Moim zadaniem jest je zinterpretować i za każdym razem mogę to zrobić na nowo, zagrać inną frazą, dynamiką, artykulacją. Ten utwór towarzyszy mi od czasów studiów i czasami zamieszczam go w programie recitali. Bardzo lubię utwory Fryderyka II Wielkiego, którego z polskiej perspektywy należy oceniać negatywnie jako postać historyczną, bo będąc królem Prus brał udział w rozbiorach. Ale flecistą był wybitnym. Na swój dwór ściągnął Johanna Quantza oraz Carla Philippa Emanuela Bacha i z nimi grał, i komponował. Grę traktował jako formę katharsis, podobno podczas wojny siedmioletniej na polu bitwy wydawał dyspozycje, wykonywał egzekucje, a potem prosił, żeby mu nie przeszkadzać, wchodził do namiotu i trzy godziny grał na flecie.

 

W XX wieku również kompozytorzy polscy więcej uwagi poświęcili temu instrumentowi: Weinberg napisał dwa koncerty, powstało wiele dzieł, np., na kwintet dęty, w którym flet często ma rolę wiodącą. Które utwory z rodzimej literatury fletowej Pani by wyróżniła?

– Odkryłam ponownie Koncert Pendereckiego, który na początku mi się nie podobał i dopiero z czasem zmieniłam zdanie. Może trzeba dojrzeć do pewnych rzeczy. Weinberg w tej chwili stał się modny, akurat o nim mam dobre zdanie. Z innych polskich XX-wiecznych twórców lubię Woytowicza, Szeligowskiego, Lutosławskiego. Pisali bardzo dobrze na flet i ich utwory gram. Właściwie nie gram współczesnej literatury polskiej, nie jest mi bliska. Są w tej dziedzinie specjaliści, jak znakomity Łukasz Długosz, dla którego pisze wielu polskich kompozytorów. Większość utworów w moim repertuarze nie powstała później niż w II połowie XX wieku. Osobiście nie poszukuję nowych brzmień czy technik wykonawczych w tym nurcie. Wolę „zakopać się w starociach”.

 

Jak Pani widzi przyszłość muzyki poważnej? Czy jedyny właściwy kierunku to przełamywanie kolejnych barier?

– Myślę, że dla niektórych istotne jest przełamywanie barier i poszukiwanie wprzód. Słuchałam utworu współczesnego, w którym podziwiałam wykonawczynię, że nauczyła się różnych dziwnych efektów, które musiała wydobyć z instrumentu. To było ciekawe pod kątem, co kompozytor wymyślił, natomiast absolutnie nie ze względu na odczucia, a dla nich muzyka jest stworzona. Są z drugiej strony osoby, które potrzebują odniesienia do tradycji, których wrażliwość sprzyja zrozumieniu utworów z przeszłości. Odczytują je, przyjmują przekaz i szukają w nich emocji właściwych dla siebie. Jeden i drugi nurt mają swoich zwolenników, myślę, że oba mają swoje miejsce.

 

„Muzyka może nazwać nienazwane i przekazać niepoznawalne.” Jak Pani odczytuje słowa Leonida Bernsteina, raczej dalekiego od programowości w muzyce?

– Muzyka jest dla każdego tym, czego aktualnie potrzebuje. Nigdy nie wiemy, w jaki sposób dany dźwięk zadziała w naszym umyśle, na jakie emocje natrafi i jakie wywoła, co uruchomi. Z muzyką programową jest łatwiej, bo od razu mamy możliwość podążenia za myślą kompozytora. Przy tej czystej, nieokreślonej mamy więcej możliwości interpretacji, wtedy możemy też odkryć coś dla siebie. Czyli to, co nienazwane: nowe emocje, myśli, odczucia.

 

Rozmawiał: ŁUKASZ GIŻYŃSKI

 

*  Peter Gülke [w:] Jacques Ibert „Orchestral Works”, wyd. MDG 2021

 

Anna Zmarzły, pierwsza flecistka Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Częstochowskiej. Kameralistka, pedagog. Ukończyła Akademię Muzyczną im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Nagrała dwa albumy autorskie: „Metafrazy na flet i harfę„ i „a quattro”, w kolejnych kilkunastu brała udział jako współwykonawca. Uczestniczka międzynarodowych kursów mistrzowskich.

 

+ foto: Flecistka Anna Zmarzły podczas koncertu kameralnego w Kościele pw. Św. Mikołaja w Niegowej 17 lipca 2022 roku w ramach Letniego Jurajskiego Festiwalu Muzycznego

Autor: Agnieszka Małasiewicz, Filharmonia Częstochowska

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *