Zapraszamy do lektury rozmowy z Siergiejem Rysanovem, koncertmistrzem wiolonczel częstochowskiej Orkiestry Symfonicznej.

Edukację muzyczną odbył Pan jeszcze w rodzinnym Baku w Azerbejdżanie, później kontynuował w Moskwie u profesor Marii Tchaikovsky. Jak Pan wspomina ten czas?
– Wspominam z nostalgią czasy, kiedy studiowałem w Baku. Później w Moskwie było już trudniej, bo musiałem pracować, ale udało się wszystko pogodzić. Profesor Maria Tchaikovska jest bardzo wymagającym nauczycielem.
Jaki splot okoliczności spowodował, że przyjechał Pan do Polski, a potem w 1991 roku rozpoczął współpracę z Filharmonią Częstochowską?
– Zacznę od początku. Wyjechałem z Baku, kiedy już trwała tam wojna, nie było pracy w ogóle. Zaproszono mnie na Ukrainę, gdzie wcześniej graliśmy koncert z azerską orkiestrą symfoniczną. Skorzystałem z tej okazji, wziąłem udział w konkursie i wygrałem mieszkanie. Szybko się okazało, że sposób życia w tej miejscowości był trochę nie dla mnie, to był zupełnie inny świat, długo tam nie popracowałem. Dowiedziałem się o konkursie na stanowisko wiolonczelisty w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Częstochowskiej. Zgłosiłem się i dostałem angaż najpierw na rok czasu, później na kolejny i tak już zostało przez ponad trzydzieści lat.
Czy któreś z osiągnięć bądź występów nazwałby Pan punktem zwrotnym w swojej karierze?
– Jako młody wykonawca pierwsze kroki na scenie stawiałem w Baku. Najbardziej mi się spodobało granie w Polsce, kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy. Atmosfera mi odpowiadała. U nas ludzie siedzą z nutami i sprawdzają, jak ja gram. A tutaj po prostu przychodzą słuchacze, którzy chcą obcować z muzyką. I są bardzo otwarci na wykonawców, solistów. To mnie przekonało, że lubię grać w Polsce. Co lato od ponad dziesięciu sezonów wyjeżdżam także jako solista na występy do Korei Południowej. Jest tam menadżer, któremu podoba się mój styl. Są to koncerty z różnymi orkiestrami z Ukrainy i nie tylko.
Realizuje się Pan również w kameralistyce, m.in., grając w Huberman Piano Trio. Proszę opowiedzieć o tej stronie Pańskiej kariery.
– Na pomysł założenia Huberman Piano Trio wpadła moja znajoma Barbara Karaśkiewicz, która pracuje w Uniwersytecie Jana Długosza w Częstochowie. Przygotowaliśmy program ze skrzypkiem Olkiem Mazepą, który niestety już nie występuje, bo miał wypadek. Pierwszy raz zagraliśmy na Festiwalu Hubermana. Trio istnieje do dzisiaj, choć dwa razy zmienialiśmy skład. Teraz gra z nami bardzo dobra skrzypaczka częstochowskiej Orkiestry Dagmara Swystun. Przygotowujemy program na kolejny koncert, Trio Schumanna. Nagraliśmy też dwie płyty dla austriackiego Wydawnictwa Naxos, pod szyldem Divine Art Records. Planujemy kolejne, ale na razie szukamy sponsora, bo jest to związane z wysokimi kosztami.
Popularne są również coraz bardziej zestawienia na same wiolonczele, dwie, cztery i więcej. Wspaniałym przykładem, jak wyjątkowe mogą być takie kompozycje są, np., duety Offenbacha. Czy Pan również w takich ensemblach występował?
– Oczywiście, że tak. Między innymi z panem dyrektorem Adamem Klockiem, który jest równocześnie fantastycznym wiolonczelistą, zagraliśmy kwartetem na Festiwalu Jurajskim. To było dla mnie bardzo przyjemne wydarzenie. Na dwie wiolonczele gram w okazyjnych koncertach Vivaldiego, czasami nawet z jednym z moich uczniów z liceum muzycznego.
Zgodnie z informacją zamieszczoną na stronie wydawnictwa gra Pan na wiolonczeli stworzonej przez lutniczkę Giovitę Rodiani w 1650 roku w Brescii. Jak trafiła w Pana posiadanie?
– Nie mam dokładnych informacji, tak naprawdę nie była szczegółowo datowana. Ciężka sprawa, jeden lutnik powiedział mi, że to oryginał, inny ekspert, że nie, że jest to dzieło lutnika Pietro Antonio Landolfiego, który też wykonywał instrumenty w brzeszczańskim stylu. Uważam, że jednak prawda jest bliższa pierwszej opinii. Lutnik, który restaurował moją wiolonczelę, potwierdził, że jest z około 1650 roku. Szczegółową ekspertyzę może zrobić pewien specjalista z Londynu, ale i tak nigdy nie ma gwarancji precyzyjnego określenia czasu powstania. To jest bardzo stary instrument.
A trafiła w moje posiadanie tak. Grał na niej mój znajomy, którego poznałem jeszcze na Ukrainie. Kiedy już był na emeryturze, postanowił ją sprzedać. Znałem tę wiolonczelę, wiedziałem, jaka jest i ją kupiłem. Taka prosta historia. Chociaż on z kolei opowiadał, że nabył ją od samego Rostropowicza, i że był to jeden z jego instrumentów. Nie wiem, czy to była prawda, ale podał sporo szczegółów
Czy taki instrument wymaga stałej współpracy z lutnikiem i jak wygląda bieżąca konserwacja?
– Wymaga, bo jest bardzo kapryśnym instrumentem. Po pierwsze, nie jest w idealnym stanie. Na przykład miał małe pęknięcie i tego trzeba pilnować. Gdy tylko coś się dzieje, po prostu jechać do lutnika, żeby zakleić, wymyślić jakiś sposób usunięcia ubytku. Żeby nie dopuścić do konieczności otwarcia wiolonczeli, bo to jest ostateczność, może stracić swoje walory. Generalnie rzadko trafia się wiolonczela z dawnej pracowni w idealnym stanie.
Początki historii wiolonczeli są datowane w epoce romantyzmu. Formę, którą znamy współcześnie, nadał jej Antonio Stradivari na początku XVIII wieku. Mógłby Pan przybliżyć etapy ewolucji tego instrumentu?
– Postaram się w skrócie. Były dwie bezpośrednie poprzedniczki wiolonczeli, którą najczęściej spotykamy na salach koncertowych. Pierwsza to viola da gamba, o podobnej budowie, ale miała od pięciu do siedmiu strun. Była przeznaczona do gry w zespołach, nie była instrumentem solistycznym. Pierwszy taki to wiolonczela barokowa. Tak naprawdę, po tym jak Stradivari nadał jej obecną formę, wszystkie te rodzaje były nadal produkowane i są używane do dziś. Wiolonczela ma największy potencjał dźwiękowy i solistyczny.
Wśród najwybitniejszych Koncertów wiolonczelowych jednym tchem wymienia się arcydzieła Dvořáka, Schumanna, Saint-Saënsa i Elgara. Który w Pana opinii jest najciekawszy w odbiorze, a który najbardziej wymagający dla wykonawcy?
– Generalnie wszystkie są bardzo wymagające, ciężko porównać. Koncert Dvořáka jest rozbudowany i bardzo techniczny, trzeba absolutnie swobodnie panować nad instrumentem, żeby go wykonać. Schumanna jest mniejszy, ale z kolei wymaga bezwzględnej kontroli nad dźwiękiem. Dla mnie jest to mniej więcej równoważne pod względem trudności. Utwory Elgara i Saint-Saënsa również wymagają wybitnej biegłości w grze na wiolonczeli. Pod względem atrakcyjności dla słuchacza podobnie, każdy z tych koncertów ma wiele do zaoferowania.
A wykonywanie którego z utworów bardziej współczesnych, może polskiego kompozytora, wywołuje u Pana największe emocje?
– Bardzo ciekawe są poematy na wiolonczelę Kazimierza Wiłkomirskiego, bardzo chętnie je gram. Gdy jadę czasami na Festiwal w regionie Auvergne we Francji, przygotowuję poemat i wokalizę.
Lubię wykonywać utwory Grażyny Bacewicz, pisała trochę w stylu Szostakowicza, Prokofieva. Z Trio graliśmy Andrzeja Panufnika, który potrafi obudzić we mnie emocje i w słuchaczach również. Oczywiście Szymanowski i jego sonaty skrzypcowe w transkrypcji na wiolonczelę mają piękne brzmienie.
Bardzo bogata jest również literatura na wiolonczelę solo, począwszy od stanowiących krok milowy w historii repertuaru na ten instrument sześciu suit Bacha. Jedni idą śladem Kantora z Lipska, inni z nim dialogują, natomiast Mario Brunello w tekście do albumu, na którym wykonał komplet czterech sonat Mieczysława Weinberga, napisał, że kompozytor „odkrył nowy model ekspresji na instrumencie, zachowując stosowny dystans do dziedzictwa Suit Bacha”. Jaka jest Pańska opinia w tej kwestii?
– Kiedyś grano Bacha klasycznie, teraz częściej barokowym sposobem. Mnie się bardziej podoba to dawne podejście. Wszystkie zachodnie szkoły mają większe doświadczenie, bo Bach na dawne rosyjskie tereny przyszedł bardzo późno, koło 1905 roku przywiózł go Pablo Casals. Do tego czasu nie grało się Bacha, tylko jako ćwiczenie. Później także szkoła rosyjska nie uczyła dobrze grać jego dzieł, jedynie poprawnie i czysto, zgodnie ze wskazaniami profesora. Tak było na konkursie w 1983 roku, kiedy musiałem wykonać utwory Bacha na podstawie jedynego wydania moskiewskiego. Teraz już tak nie grają, jest więcej swobody. Ale z tych samych powodów sonaty Weinberga sprawiają wrażenie, że nie czerpią z Bacha. Bardzo lubię jego twórczość, wykonywałem te sonaty. Muzyka może nie tyle śmiała, co trochę mroczna, to wynikało z jego dramatycznych przeżyć. Ale mi się podobało, że tam nie ma śladów Szostakowicza, może trochę Prokofieva, ale to był w całości Weinberg. Nie naśladował. Druga Sonata jest wspaniała.
Wielu wiolonczelistów podkreśla, że najwspanialsze w ich instrumencie jest to, że ze wszystkich najbardziej przypomina ludzki głos, przez co daje możliwość wyrażania najróżniejszych emocji. Czy Pan również tak odczuwa? A może sekret Pańskiej pasji do wiolonczeli kryje się zupełnie w czymś innym?
– Mnie uspokaja. Kiedy ćwiczę, czuję się rozluźniony. I nie tylko mnie, zauważyłem, że moich sąsiadów za ścianą również. Raz sąsiad mnie zapytał: dlaczego dziś nie grasz, Sergiej? A dlaczego mam grać? Bo kiedy grasz, nasz piesek zasypia.
Mógłbym zapytać o każdego z osobna, ale wśród XX-wiecznych mistrzów wiolonczeli – np. Casals, Rostropowicz, Navarra, du Pré – którego ceni Pan najwyżej, jeżeli chodzi o wirtuozerię i wkład w rozwój wykonawstwa wiolonczelowego?
– Wszyscy byli gwiazdami na najwyższym poziomie. Oczywiście Rostropowicz to wierzchołek tej góry. Był nie tylko świetnym wiolonczelistą, ale też muzykiem w ogóle, także działaczem. Miał największy repertuar, grał wszystko. Był taki wiolonczelista Daniił Szafran, nawet podzielili się z Rostropowiczem jedną nagrodą w którymś z konkursów. Był chyba najbardziej muzykalny, był „złotym dzieckiem” wiolonczeli. Jacqueline du Pré była niesamowitą kobietą, miała tyle energii w graniu. Pablo Casals jest jak ojciec wiolonczeli, grał Bacha w całości bardzo swobodnie. Współcześnie Misha Maisky jest świetny. Przyznam, że przyjemnie mi się teraz słucha gry młodych ludzi. Oczywiście nie porównuję ich do najlepszych.
Skoro już jesteśmy przy temacie, jak Pan ocenia poziom młodych wiolonczelistów, również Pana uczniów, obecnie?
– Uczestniczyłem niedawno w Warszawie w ogólnopolskim konkursie dla dzieci, zawodowi muzycy grali z nimi od trzeciego etapu. Poziom był naprawdę bardzo wysoki. Mam w pamięci jeszcze Moskwę. Teraz całkowicie zmieniło się nauczanie wiolonczeli. Trochę mnie nawet to przestrasza, bo malutkie dzieci grają wszystko. Nie ma dla nich tajemnic i okazuje się to takie proste.
Jaką rolę widzi Pan dla muzyki klasycznej we współczesnym świecie. Czy jest już tylko ekskluzywną rozrywką dla wybranych, czy może jej rola wciąż jest i powinna być większa?
– Rola powinna być większa, oczywiście. Nie każdy jednak ją lubi, nie każdy rozumie i nie każdy może grać na wiolonczeli. Widzę to także jako nauczyciel. Muzyka klasyczna pozostanie sztuką elitarną. Nie można nikogo zmusić, żeby przyszedł na koncert symfoniczny. Tak samo do nauki gry. Mój syn, choć jako młody człowiek był bardzo zdolnym pianistą, zrezygnował z grania. Starsze pokolenie bardziej lubi muzykę klasyczną. Może dlatego, że młodzież nie wychodząc z domu ma możliwość posłuchać pięknych wykonań. Ale powiem tak, samego przyjścia do filharmonii z niczym się nie zamieni, to jest coś zupełnie innego, gdy widzisz orkiestrę na żywo.
Od wielu lat sprawuje Pan w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Częstochowskiej funkcję koncertmistrza wiolonczel. Czy obecny jubileuszowy sezon artystyczny jest dla Pana szczególnie ważny?
– Oczywiście, że tak. Były już sezony jubileuszowe, ale wyjątkowość obecnego jest związana po pierwsze z programem, który gramy. Po drugie, współpracuję na stałe z bardzo dobrym muzykiem, naszym szefem Orkiestry Adamem Klockiem. Naprawdę cudownie się zdarzyło dla Filharmonii Częstochowskiej, że do niej przeszedł. Właśnie on poprowadzi Koncert Jubileuszowy 21 marca. Już wiemy, jaki będzie repertuar, niezwykle ciekawy.
rozmawiał: ŁUKASZ GIŻYŃSKI
Siergiej Rysanov, wiolonczelista. Absolwent Konwersatoriów w Baku i Moskwie. Koncertmistrz Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Częstochowskiej. Laureat wielu konkursów międzynarodowych. Z Huberman Piano Trio wydał dwa albumy nakładem Divine Art Records: z utworami Rachmaninova oraz z muzyką XX-wiecznych kompozytorów polskich.
+ foto: Koncertmistrz Siergiej Rysanov wykonuje fragment utworu techniką pizzicato
Autor: Agnieszka Małasiewicz, Filharmonia Częstochowska