Na przestrzeni lat firma Wulkan przechodziła wiele przeobrażeń. Dzisiaj to nowoczesne, zautomatyzowane przedsiębiorstwo, przyjazne dla środowiska. O historii i przyszłości Wulkanu, a także o sytuacji gospodarczej w Polsce rozmawiamy z Prezesem Zarządu Wulkan S.A. Januszem Zatoniem.
130 lat firmy w Polsce, w tym od kilkudziesięciu lat prowadzonej przez polskiego przedsiębiorcę, to fenomen, co trzeba stanowczo podkreślić. I, co więcej, fabryka mimo różnych światowych wydarzeń funkcjonuje niemal nieprzerwanie.
– Odlewnia Żelaza Wulkan powstała w 1894 roku w czasie Królestwa Polskiego. Założył ją Seweryn Landau, duży przedsiębiorca, który swoje biura miał w Sankt Petersburgu i Warszawie, a zatrudniał 440 pracowników. Z dokumentów, do których udało się nam dotrzeć – specjalną kwerendę w tej sprawie robił wynajęty przez nas historyk – pierwsza siedziba Wulkanu była przy ul. Teatralnej (okolice dzisiejszej ulicy Jasnogórskiej), fabryka produkowała wówczas sprzęt kuchenny: emaliowane garnki i patelnie na obszar Cesarstwa Rosyjskiego. Po zakończeniu w 1918 roku I wojny światowej, wskutek utraty rynku zbytu, przestała funkcjonować. Dopiero w 1931 roku syn Seweryna Landaua odtworzył Fabrykę Wyrobów Kutolanych, ale już przy ul. Tartakowej, gdzie jest do dzisiaj. Miał różne pomysły na działalność, próbował, między innymi, produkować odlewy dla rolnictwa, w tym elementy do kieratów i sieczkarek, jednak zakład nie osiągnął pozycji i wielkości firmy jego ojca. Niestety, okres tworzenia II Rzeczpospolitej dla wielu przedsiębiorstw okazał się trudny, nie wszystkim przedsiębiorcom udało się wówczas przetrwać. Podobna sytuacja zaistniała po roku 1990.
Gdy przyszła II wojna światowa, fabrykę przejęli Niemcy. Funkcjonowała pod nazwą Odlewnia Żeliwa Czarnego Wulkan. Mamy dokumenty z tego okresu, nawet kartę pracy. Do 1945 roku produkowano tu granaty lotnicze i inne akcesoria na potrzeby przemysłu wojennego. Po zakończeniu wojny, w 1945 roku, właścicielem fabryki stało się państwo polskie, ale początkowo pomysłu na nią nie było.
Mimo że państwo i przemysł zaczynały się odradzać?
– W sukurs przyszła duża odlewnia w Blachowni, która głównie produkowała maszynki do mielenia mięsa i to ona zaczęła zarządzać Wulkanem w Częstochowie. Realizowano tu, na przykład, odlewnicze warsztaty szkolne. Z czasem Wulkan się usamodzielnił i stopniowo powiększał produkcję. Zapotrzebowanie polskiego rynku rosło i wszystko, co się wówczas produkowało, przemysł przyjmował. W latach 60. i 70. wybudowaliśmy energetykę, z której korzystamy do dziś. Obiekty były przewidziane na lat 50, a ciągle pracują. Silnie rozwinięty był też przemysł motoryzacyjny. Produkowaliśmy motocykle, skutery, 300 tys. aut rocznie – maluch schodził co minutę z taśmy. A gdy w1971 roku władzę objął Edward Gierek, doszedł jeszcze ogólnopolski plan mieszkaniowy, który zakładał budowę nawet miliona mieszkań rocznie. Zamysł był na ogromną skalę, w 1978 roku budowano już 300 000 mieszkań. Przemysł ruszył pełną parą, bo żeby domy postawić potrzebne były fabryki: cementownie, kopalnie, elektrownie…
I przyszedł dobry czas dla Wulkanu?
– Znaleziono pomysł na fabrykę, żeby z odlewni w Częstochowie zrobić fabrykę mielników dla cementowni, tzw. cylpepsów i kul z twardego, białego żeliwa do mielenia cementu. W 1971 roku zrealizowano tu wielką inwestycję, a nowo powstały zakład nazwano Metalplast. Tak, to był złoty wiek dla przedsiębiorstwa, w którym pracowało 550 ludzi. Ale przyszły lata 80. i wielki kryzys. Budownictwo siadło, a w latach 90., wręcz się zatrzymało, i nikt już nie inwestował w Metalplast. Gdy przyszedłem tu w 1990 roku fabryka niewiele produkowała, pracowała na jedną zmianę, choć załoga liczyła 440 osób.
Nastała wówczas wielka, polityczno-gospodarczo-ustrojowa zmiana.
– Mam bardzo krytyczny stosunek do tej reformy. To było polityczne przeobrażenie państwa i gospodarczy upadek. Nowe władze były nastawione na wyprzedaż polskiego przemysłu. Cementownie kupowali Niemcy, zatrzymywane były fabryki samochodów, huty, stocznie. Odlewnictwo jest świetnym przykładem tej „transformacji”. Zaczęliśmy tracić rację bytu. Nie produkowano już samochodów, motocykli, okrętów, do których potrzebne były odlewy. Statek, aby płynąć musi mieć blok cylindrów o wadze 10 ton i Polska jako kraj to robiła. Obecnie znowu mamy trudny gospodarczo czas. Wulkan jest de facto uzależniony od przemysłu niemieckiego. Zamykane fabryki volkswagena, to dla nas brak zamówień. Nie sprzyja nam także polityczne zamknięcie rynku wschodniego. I zostajemy w potrzasku, a efekt tego odczujemy już za parę lat.
Gdy przejmował Pan Wulkan, w latach 90. XX wieku, nie było łatwo gospodarczo, a do tego doszło niezadowolenie okolicznych mieszkańców, którzy nie chcieli odlewni pod oknami. Dzisiaj opinia publiczna ma odmienne zdanie na temat Państwa firmy, co zapewne udało się uzyskać dzięki przeprowadzonym przez Pana prośrodowiskowym inwestycjom. Jakie to były działania? Zapewne skojarzone z potężną wiedzą techniczną i z zarządzania.
– Przyszedłem tu z Blachowni, gdzie byłem dyrektorem technicznym. Miałem kontakty i wiernych klientów. Jeden z nich przyszedł za mną do Wulkanu, bo nie chciał z nikim innym współpracować. I to on mi pomógł. W 1991 roku kupił dla siebie nowoczesną linię produkcyjną, ale mnie ją przekazał, sam nie byłbym w stanie tak zainwestować. Zobowiązanie spłacałem odlewami. A z drugiej strony fabryka była na liście największych trucicieli, chcieli ją zamknąć ze względu na naciski mieszkańców. Taka była fala społeczna. Jak chłop spalił buty w piecu i zanieczyścił powietrze jak dziesięć fabryk, to było mu wolno, zakład natomiast była pod szczególną obserwacją, wręcz nagonką. Obecny Wulkan jest przedsiębiorstwem czystym, nieuciążliwym dla środowiska, zarządzanym kompaktowo-automatycznie. U nas nie ma trudnych stanowisk pracy, bo wszystko zostało wyeliminowane. Ale żeby to osiągnąć, potrzebne były fundusze i nowoczesne urządzenia.
Drugą znaczącą pomoc otrzymałem od rządu duńskiego, który na zakup następnej, nowoczesnej linii produkcyjnej udzielił mi bezzwrotnej pożyczki z subsydiów na ochronę środowiska w krajach postkomunistycznych. W zamian musiałem zorganizować konferencję i przedstawić ten program w Polsce, zachęcić innych. Oczywiście wykonałem to, ale nikt poza mną z niego nie skorzystał.
Dzisiaj mam satysfakcję, jak goście odwiedzający Wulkan pytają: „Dlaczego odlewnia nie pracuje? Gdzie jest metal?”. Niewielka struga, która wlewa się do formy, jest dla nich często niezauważalna. A przecież fabryka pracuje pełną parą, dziennie przerabiamy 85 ton płynnego metalu i spalamy 11 ton koksu. W środku miasta. Da się? Da się, ale to kosztowne.
Czytam na Państwa stronie, że Państwa misją jest oferowanie najwyższej jakości produktów oraz usług na europejskich i światowych rynkach. Rozumiem, że współpraca z firmami zagranicznymi trwa i rozwija się?
– Przede wszystkim stworzyliśmy markę. Wulkan jest jedyną firmą w Częstochowie z XIX wieku, która przetrwała i funkcjonuje prorozwojowo. Wróciłem do nazwy historycznej, oparłem się o tradycję, postawiłem na automatyzację. Nasza działalność ukierunkowana jest obecnie tylko na kraje zachodnie. Współpracujemy z Niemcami, Stanami Zjednoczonymi, Włochami, Francją – wykonujemy dużo odlewów motoryzacyjnych do Francji i Niemiec. Dzisiaj fabryka Wulkan nie jest już typową odlewnią, produkującą standardowe wyroby z żeliwa. Obrabiamy je i takie gotowe produkty sprzedajemy. To rozwiązanie trzyma nas przy życiu, bo żeby przetrwać na rynku należy być nie tylko dobrym, ale i tanim, a żeby być tanim, to trzeba mieć wysoko zautomatyzowaną produkcję. W Wulkanie obecnie pracuje 12 robotów, 50 maszyn numerycznych, zaczynamy już wprowadzać sztuczną inteligencję, roboty 3D, które same „oglądają” wyrób.
Ale człowieka nie da się zastąpić. Zatrudnia Pan przecież około stu pracowników
– Pracuje u nas 125 osób. Dzisiaj przy linii produkcyjnej stoi 10 ludzi, a kiedyś 100. Wszystko mamy już zautomatyzowane, automatycznie metal się leje i podaje do pieca. I to jest nasza siła. Dzięki komputeryzacji mogliśmy zredukować zatrudnienie, a w ślad za tym nabywać kolejne roboty. Martwi natomiast to, że nie ma polskiej myśli technologicznej dotyczącej odlewnictwa. Nie wymaga tego rynek. Dawnej jak w naszym regionie były huta, odlewnia Blachownia, Wulkan, odlewnie aluminium, było zapotrzebowanie na inżynierów i Politechnika Częstochowska ich kształciła. Dzisiaj sytuacja w odlewnictwie i przemyśle metalurgicznym w Polsce jest tragiczna. Funkcjonuje tylko jeden wielki piec, w Hucie Katowice ArcelorMittal. Kiedyś w Polsce produkowaliśmy 20 milionów ton stali i 3 miliony ton żeliwa rocznie. W tej chwili polskie zakłady produkują 200 tysięcy ton żeliwa, a niepolskie zlokalizowane w Polsce – dwa-trzy razy tyle.
Dzisiaj, nie jest łatwo utrzymać tak dużą firmę i zatrudniać ponad stu pracowników. Czy obecnie napotyka Pan na szczególne trudności?
– Wulkan ma dobrą sytuację finansową, ale życie to sinusoida. W różnych okresach fabryka borykała się także z dużymi problemami. Jesteśmy uzależnieni od kursu euro oraz od zapotrzebowania rynku, które jest chwiejne. Zachód nie działa z nami partnersko, tamtejsi przedsiębiorcy są chimeryczni i nieprzewidywalni, i to my musimy się dostosować. Obecnie pracujemy na zasadzie zleceń bez ustalonych umów. Działa tu zasada: są równi i równiejsi, i my jesteśmy równiejsi.
Ograniczaliśmy produkcję, zwolniłem nawet część pracowników, z firm zewnętrznych. Tym sposobem dostosowałem się do rynku, a obecnie wprowadzam nowy wyrób. Może już w pierwszym kwartale przyszłego roku rozpocznę produkcję tarcz hamulcowych. Produkt będzie nie tylko odlany, ale i obrobiony, i jako kompleksowy towar kierowany do sprzedaży.
Ciekawy pomysł…
– …i mam nadzieję potrzebny i praktyczny. Po polskich drogach jeździ 20 milionów samochodów i w każdym są cztery tarcze, które co kilka lat trzeba wymieniać. Stawiam linię o zdolności produkcyjnej pół miliona tarcz na rok i to jest moim zdaniem szansa na przyszłość. Uważam, że w Polsce sytuacja będzie się pogarszać, widzę, co się dzieje w Niemczech, gdzie zamyka się odlewnie, trzy fabryki volkswagena stanęły i kraj ten produkuje o połowę mniej samochodów w porównaniu do okresu sprzed pandemii, ale tarcze zawsze będą potrzebne.
Czyli przyszłość dla Wulkanu klaruje się. Kreatywni zawsze znajdą jakieś wyjście.
– Mój ojciec uczył mnie i moje rodzeństwo bajki Adama Mickiewicza „Lis i kozieł”, „Już był w ogródku, już witał się z gąską…” – i tak dalej. To historia, która pokazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Ten biedy lis był już w beczce, ale wykorzystał swój spryt i po rogach głupiutkiego kozła wydostał się z tarapatów. Decyzję o produkcji tarcz jako produktu kompleksowego podjąłem w ubiegłym roku. Wcześniej wytwarzałem je w stanie surowym, a odbiorcy je obrabiali. Teraz będę robił i lepsze tarcze, i tańsze, bo na własnej linii produkcyjnej, którą sam zaprojektowałem, i na maszynach zakupionych w Chinach. Cały czas myślę o przyszłości, korzystam z doświadczeń historii, która po inżynierii jest drugą moją pasją.
W 2016 roku Wulkan połączył się z firmą Lawa. To był dobry krok dla Pana fabryki?
– Jak budowałem Lawę, która obecnie stała się częścią Wulkanu – tam dokonujemy obróbki wytopionych produktów– myślałem przyszłościowo. Uczyły mnie moje osobiste doświadczenia. W 2001 roku zbudowałem odlewnię żeliwa Krater, przy ul. Złotej; nazwą także nawiązałem do historii, tym razem do odlewni żeliwa pana Węgiełka, powstałej w XIX wieku. Mój Krater funkcjonował pięć lat, potem musiałem ogłosić jego upadłość, ze względu na słabe wyniki finansowe. Ale – za namową syndyka i aby nie zaprzepaścić wyposażenia fabryki – odkupiłem ją jako Wulkan i ponownie uruchomiłem. Nawet zaczęła mi przynosić dochody, na tyle, że wzbudziła zainteresowanie nabywców. Krater wkrótce sprzedałem przedsiębiorcy z Hiszpanii. W 2001 roku stworzyłem spółkę córkę – narzędziownię Lawa, ale jeszcze wcześniej, w 1997 roku, otworzyłem fabrykę okien Etna. Obecnym naszym celem jest jak najmniejsze zatrudnienie, ale potrzebujmy 50 procent ludzi z wyższym wykształceniem, inżynierów. Trzeba pisać programy, ustawiać maszyny, naprawiać je. Jestem nastwiony nie na zarabianie na tej fabryce, ale żeby ona miała perspektywę i przyszłość. Jesteśmy jednym z większych podatników Częstochowie i właścicielem terenu, na którym zakład stoi od ponad 90 lat. A teraz miasto chce nam odebrać część tej działki, od której spółka i jej poprzednicy prawni przez mienione dziesięciolecia płacili podatki. W mojej ocenie miasto ukradło fabryce działkę i teraz żąda za nią zapłaty, każe sobie płacić za korzystanie z niej. Żąda kwot znacznie przekraczających wartości rynkowe, tak jakby była to parcela w atrakcyjnej dzielnicy, na której można postawić dom. A przecież stoją na niej zabudowania fabryczne. To kuriozalna sytuacja. Oczywiście sprawy toczą się w sądzie i mam nadzieję na korzystne dla Wulkanu rozstrzygnięcie tego precedensowego sporu. Można tylko wyrazić zdziwienie, jeśli chodzi o zachowanie miejskich decydentów w tej sprawie.
Czy Pana zdaniem jest szansa, żeby polski przemysł się odnowił?
– Nie ma, bo nie ma polskiego przemysłu. W XIX wieku w Częstochowie powstały przynajmniej trzy odlewnie żeliwa. Pierwszą otworzyli bracia Kanczewscy w 1893 r., był to późniejszy Wykromet; potem w 1894 Seweryn Landau postawił Wulkan, w tym samym czasie Węgiełek wybudował Krater. A dzisiaj fabryki się zamykają.
Wulkanowi życzymy kolejnych 130 lat prosperity.
– Jestem tu już 33 lata, a 30 lat temu założyłem spółkę, czyli niemal połowę swojego życia jestem w Wulkanie. Dawniej do pracowników mówiłem: „Wulkaniaki”. Zawsze ciągnęło mnie do odlewnictwa, napisałem pracę dyplomową z tej tematyki, a pierwszym moim projektem techniczno-konstruktorskim było łoże żeliwne do obrabiarki. Znam złożoność procesu tworzenia wyrobów z żeliwa. Z pokorą podchodzę do życia, które jest ciągiem historycznych zdarzeń, a efekty dorobkiem pokoleń.
Dziękuję za rozmowę
URSZULA GIŻYŃSKA
Tinta
HISTORIA WULKANU W PIGUŁCE
1894 – utworzenie odlewni
1894 – utworzenie odlewni
1946 – upaństwowienie zakładu,
1971 – rozbudowa fabryki oraz instalacja dwóch linii DISAMATIC,
1993 – powstanie spółki “Metalplast-Wulkan” SA,
1994 – rozpoczęcie funkcjonowania fabryki jako Spółka Akcyjna “Metalplast-Wulkan”,
1995-1999 – pierwsza duża modernizacja techniczna fabryki (instalacja nowych linii DISA 2110 Mk3 i 2110 Mk5, modernizacja rdzeniarni, przerobu mas i oczyszczalni), a także realizacja proekologicznej inwestycji “WULKAN-Zielona Odlewnia”,
1996 – prywatyzacja fabryki – zakup odlewni przez Spółkę Akcyjną,
1996 – uzyskanie certyfikatu Systemu Zarządzania Jakością ISO 9002: 1996,
1997 – utworzenie fabryki okien i ogrodzeń ETNA sp. z o.o.
1998 – uzyskanie certyfikatu Zintegrowanego Systemu Zarządzania Jakością i Zarządzania Środowiskowego wg norm: PN-EN ISO 9002: 1996 i PN-EN ISO 14001:1998,
1999 – zmiana nazwy „Metalplast-Wulkan” SA na Odlewnia Żeliwa WULKAN Spółka Akcyjna,
2000 – nagroda “Firma Przyjazna Środowisku” w konkursie pod patronatem Prezydenta RP,
2001 – utworzenie Fabryki Narzędzi i Oprzyrządowania “Lawa” sp. z o.o.,
2001 – rozpoczęcie produkcji na rynek motoryzacyjny,
2001 – powołanie do życia, budowa i rozruch odlewni KRATER sp. z o.o.
2002 – “Environmental Award” – wyróżnienie w konkursie ekologicznym organizowanym przez Światowe Stowarzyszenie Odlewników,
2003 – uzyskanie certyfikatu Zintegrowanego Systemu Zarządzania Jakością i Zarządzania Środowiskowego wg norm: PN-EN ISO 9001: 2001 i PN-EN ISO 14001:1998,
2009 – instalacja automatów szlifierskich w ramach projektu współfinansowanego ze środków UE,
2009-2012 – dalsze inwestycje i rozwój odlewni,
2013-2017 – inwestycje w uruchomienie zautomatyzowanej obróbki mechanicznej,
2017 – utworzenie firmy FENIX sp. z o.o. zajmującej się produkcją maszyn CNC do szlifowania odlewów
2019 – połączenie Odlewni Żeliwa WULKAN SA ze spółką córką „Lawa”. Zmiana nazwy firmy na WULKAN SA.
2020 – inwestycja w automatyzację załadunku wsadu oraz procesu oczyszczania odlewów
2021 – certyfikacja systemu zarządzania jakością zgodnie z normą IATF 16949:2016