Odkryłem już na tym miejscu, że pierwszymi farciarzami obławiającymi się na nowym systemie emerytalnym są aktorzy. Przez warszawską ulicę, nomen omen Kredytową, zmierzają dzielnie do banku Witold Pyrkosz (ps. Duńczyk) i Jan Machulski (ps. Kwinto). Nie jest to jednak przygotowanie do nowego skoku, lecz zwyczajna wizyta w okienku wypłacającym pensję weteranom “pracy”. Forsy jest tak dużo, że powiązane banderolami paczki ledwo da się przecisnąć pod szybą… Tyle o reklamie tylko jednego z funduszy, a przecież inne nie pozostawały w tyle. Na ekranie i wielkich plakatach widzieliśmy szczęśliwe pary wędrujące po parku jesieni życia czy małego Bogdana podzielającego zdanie dziadka (Andrzej Olechowski), że “tylko Bankowy”.
Wielu obserwatorów uważało, iż ze wszystkich reform AWS-owskiej ekipy Jerzego Buzka, ta właśnie była najpożyteczniejsza a przede wszystkim nieunikniona. Już dawno bowiem demografowie policzyli, że populacja białego człowieka zastraszająco się kurczy, a z drugiej strony żyjemy coraz dłużej. W rezultacie na aktywnego zawodowo wypadnie niebawem dwu emerytów lub rencistów, oczekujących od społeczeństwa godnego swych zasług poziomu życia. Jeszcze w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych ZUS był na plusie: zbierał więcej składek niż wypłacał w formie emerytur i zasiłków. Ekipa gierkowska dostrzegła to niewykorzystane źródło i zaczęła od ZUS-u pożyczać na załatanie dziur w wydatkach. Jak było do przewidzenia, forsy nigdy nie oddano i uparta zapobiegliwość dbającego o równowagę budżetu gomułkowskiego ministra finansów Jędrychowskiego, poszła w zapomnienie.
Przez niemal 10 lat wałkowano w wolnej Polsce temat uzdrowienia sytuacji i metod zapobieżenia przyszłej katastrofie. Ekonomiści liberalni naciskali na przyjęcie tzw. modelu chilijskiego, wprowadzonego w tym kraju pod rządami junty Augusto Pinocheta. Środowiska dziennikarskie i polityczne wymawiały to imię z najwyższym obrzydzeniem, lecz w końcu skapitulowały widząc oczywiste sukcesy radykalnej reformy, uhonorowane nawet Nagrodą Nobla dla jej duchowego ojca – Miltona Friedmanna. Lecz Polacy nie gęsi, więc żwawo wzięli się do ulepszania sprawdzonego na południowej półkuli systemu. Na scenę wkroczyli profesorowie i jakieś dziwne postaci w rodzaju tajemniczej Ewy Lewickiej. Podczas niekończących się narad w zadymionych salach starli się lobbyści, pragnący wytargować zagmatwane zapisy ustawowe dla swych nieznanych mocodawców z sektora bankowo-ubezpieczeniowego. Żeby uśmierzyć obawy o defraudację składek, rząd powołał Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi (UNFE), zakazując jednocześnie wywożenia forsy za granicę. Śmiertelnym zagrożeniem dla przyszłych emerytów okazało się też obowiązkowe pośrednictwo ZUS w przesyłaniu składek do tzw. II Filara. Znowu – jak za Gierka – nastąpiło sprzeniewierzenie powierzonych środków, zaś pretekstem był niekompletny system komputerowy i liczne oszustwa podczas naganiania klientów do funduszy. Jeśli do tego dołożymy olbrzymie koszta działania Funduszy (piękne biura i pensje), to nikogo już nie zdziwi ujawniona ostatnio symulacja przyszłych wypłat z gromadzonego przez członków OFE kapitału. Wychodzi na to, że emerytury będą nędzne, jeśli nie głodowe: od 30 do 60% ostatnio otrzymywanej wypłaty. Nie rozpatrujemy tu nawet szczątkowo wariantu załamania się całego systemu, gdy gospodarka (a z nią lokaty funduszy) poleci na pysk.
Dziś Cezary Mech, szef likwidowanego na dniach UNFE (kto to wykombinował?) także mówi o nędznych perspektywach dla składających pieniądze w Funduszach. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, by swój pesymizm prezentował przed dwoma laty, na starcie reformy… Nowa władza chce zezwolić Funduszom na inwestycje zagraniczne i nie chce słyszeć o zdroworozsądkowym rozwiązaniu: zniesienia obowiązku wysyłania składek do II Filara. Hej, będzie wesoło, ale będzie to tyczyć tylko tych staruszków (zarazem byłych właścicieli i pracowników OFE), którzy przed krachem zdołają wywieźć resztkę topniejącego majątku na Kajmany lub do innego raju podatkowego!
ryszardbaranowski@poczta.onet.pl
RYSZARD BARANOWSKI