W zdyszanym zagonieniu gorączkowym pośpiechu
żyjąc na kredyt ciągnąc na tlenowych długach
zachłyśniemy się w końcu życiem – do bezdechu
Ono zawsze za krótkie tak jak śmierć zbyt długa
Nawet ta co jak złodziej dopada znienacka
ogłuszając po drodze matkę siostrę braci
Bo nie pierzcha – zostaje – choć strużka krwi zaschła
i kiedyś się zabliźni bólu twardy naciek
Zostanie zadomowi się w pustym pokoju
w nadmiarze zbędnych rzeczy w książkach i papierach
w klonie za oknem – rosnąc wraz z nim słój po słoju
Długa jak nasze życie – tylko z nim umiera
dla nas – zostaje nadal z tymi co zostali
Taka wszystkich śmiertelnych pośmiertna ofiara
pascha na stół na stypę – byśmy pamiętali
że drzwi wciąż uchylone otworzą się naraz
czerwiec 1985