- Gazeta Częstochowska - https://gazetacz.com.pl -

Serca na rowerach

22 maja w częstochowskim teatrze w ramach XIII Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego “Sacrum w literaturze” wystąpiła Anna Szałapak, jedna z najwybitniejszych artystek krakowskiej “Piwnicy pod Baranami”.
– W tegorocznym konkursie była pani przewodniczącą jury. Jak Pani ocenia poziom konkursu?
– Poziom był wyrównany. Jednak znalazło się kilka osób, obdarzonych magią i darem skupiania uwagi na sobie. To coś więcej niż poprawna recytacja i interpretacja wiersza. Oczywiście bliższa jest mi poezja śpiewana, chociaż nie lubię tego określenia. Uważam, że zajmuję się piosenką literacką.
– Właśnie, jak zaczęła się Pani przygoda z muzyką? Z wykształcenia jest przecież Pani etnologiem.
– Właściwie śpiewałam zawsze. Moja rodzina była bardzo muzykalna, chociaż dopiero ja zaczęłam zajmować się muzyką zawodowo. Mama była architektem, ale grała na fortepianie, tata bardzo pięknie śpiewał. W dzieciństwie uczyłam się grać na pianinie, ale – niestety – nie polubiłam tego instrumentu. Nauczyłam się grać na gitarze, by móc sobie akompaniować. Później występowałam też jako tancerka w zespole studenckim “Słowianki”, ale cały czas śpiewałam dla moich przyjaciół, na różne okoliczności.
– Jak trafiła Pani do “Piwnicy pod Baranami”?
– Był to rok 1979, bardzo trudny okres dla Piwnicy. Brakowało artystów, właściwie pozostał tylko Piotr Skrzynecki i Zygmunt Konieczny. Jedna z moich koleżanek, która śpiewała w chórze “Słowianek” przyprowadziła do Piwnicy kilka dziewczyn, wśród nich także mnie, jako tancerkę. I tak się zaczęło. Zostałam do dziś.
– Z pewnością w Piwnicy Pani zadebiutowała.
– Tak, zaśpiewałam jedną piosenkę w języku angielskim, drugą Bułata Okudżawy. Pamiętam, że podszedł do mnie Zygmunt Konieczny i powiedział – “logicznie podany tekst” i już za miesiąc skomponował dla mnie pierwszą piosenkę. Później pisali dla mnie Zbyszek Preisner, Jan Kanty Pawluśkiewicz. Doczekałam się bardzo wielu piosenek, ale po śmierci Piotra Skrzyneckiego bardzo rzadko bywam w Piwnicy. Traktuję ją jako zamknięty rozdział w moim życiu i teraz zajmuję się własnymi produkcjami.
– Publiczność utożsamia Panią przede wszystkim z tekstami Agnieszki Osieckiej. Teraz pojawiła się Ewa Lipska, artystka odmiennej konwencji literackiej.
– Rzeczywiście, to dwa skrajne bieguny i dlatego nie uważam tego za zdradę Agnieszki. Lipska napisała specjalnie dla mnie 12 wierszo-piosenek, do których muzykę w większości skomponował Andrzej Zarycki. “Serca na rowerach”, bo tak nazywa się płyta jest zupełnie inna od poprzednich – inne wiersze, inny styl i ja też jestem trochę inna.
– Osiecka powiedziała kiedyś, że w polskiej piosence jest Pani zjawiskiem wyjątkowym. Śpiewa pani dla ludzi obdarzonych szczególną wrażliwością. Jednak nie każdy lubi słuchać poezji śpiewanej?
– Kiedyś myślałam, że wszyscy ludzie są tacy sami. Szybko doszłam do wniosku, że to kompletna bzdura. Każdy jest inny i ja też. A Agnieszka często uświadamiała mi, że jestem nader oryginalna. To jacy jesteśmy, zależy nie tylko od nas samych, ale od losu i innych ludzi, bo przecież nic nie dzieje się w próżni. Jednak należy odnaleźć swoją drogę. Znacznie łatwiej jest iść cudzymi śladami, ale tak naprawdę nikogo to nie interesuje. Nigdy “nie szłam na łatwiznę” i tworzę to, co mnie interesuje. Mam ogromną publiczność, która przypomina mi często, że jestem im potrzebna. Więc czuję się szczęśliwa, że nie muszę śpiewać tylko dla siebie, ale i dla innych.
– Czy bycie etnologiem jest równie satysfakcjonujące jak muzyka?
– Zawsze chciałam uprawiać ten zawód. Znajomi dziwią się, dlaczego nie zajmę się tylko muzyką. Lubię pracować w muzeum. To bardzo fascynujące zajęcie. A takie urozmaicenie wpływa na mnie bardzo korzystnie.
– Kolejna wizyta w Częstochowie?
– Właściwie to chciałam przyjechać dzień wcześniej, by odwiedzić Jasną Górę. Jednak nie udało się. Częstochowa to magiczne miejsce i na pewno tu jeszcze wrócę.

ANNA KNAPIK-BEŚKA

Podziel się: