Niezależnie od tego, czy nowowprowadzony przepis jest podyktowany chęcią niesienia pomocy, przez częstochowską lewicę, czy tylko próbą wylansowania to jest on nieprzemyślany. Pomijając kwestie „wokółreligijne” należy zadać sobie pytanie: czy najzwyczajniej w świecie Częstochowę stać na dodatkowe wydatki budżetowe. Aktualnie dług naszego miasta wynosi niespełna 420 mln zł, a bieżący rok przyniesie kolejne pogłębienie deficytu. Rośnie także liczba osób zarejestrowanych jako osoby bezrobotne. Już we wrześniu stopa bezrobocia w Częstochowie wyniosła 13 procent i prześcignęła tym samym ogół kraju. Numerków do rejestracji w Powiatowym Urzędzie Pracy zaczyna brakować ledwo pół godziny po otwarciu. Można mniemać, że to finanse miasta i masowe pogłębiające się problemy z zatrudnieniem powinny być kwestiami priorytetowymi dla magistratu. Tymczasem za sprawą prezydenta dochodzi dodatkowy wydatek w wysokości 110 tysięcy złotych. Czy rzeczywiście jest on tak niezbędny?
Prezydent Matyjaszczyk w czasie debaty mówił, iż w regionie osób oczekujących na leczenie metodą in vitro jest około 8 tysięcy. Wniosek o dofinansowanie (do 6 listopada) złożyło zaledwie… 26 par. Nie ma w tym nic szokującego, można nawet zaryzykować stwierdzenie, iż było to do przewidzenia. Jeśli zabieg ten kosztuje średnio 15 tysięcy złotych, a miasto dopłaca zaledwie 3 tysiące, to ludzi których wcześniej na tę metodę stać nie było, nie stać nadal. Zabawnym więc wydaje się argument częstochowskiej lewicy, iż in vitro jest sposobem walki z niżem demograficznym. Mało prawdopodobne jest również, aby osoby które wcześniej mogły z własnej kieszeni za sztuczne zapłodnienie zapłacić, biegały po urzędach i lekarzach tracąc przy tym czas jak i nerwy, aby te kilka tysięcy złotych de facto im nie potrzebnych otrzymać. Spór o zasadność refundowania oraz o sam wymiar etyczny in vitro zapewne będzie jeszcze powracał jeszcze nie raz. I jak to zwykle w naszej polityce bywa kłótnie te będą jałowe i do niczego sensownego nie doprowadzą, zmieniając jedynie na jakiś czas wysokość słupka poparcia partii, a kolejki w Powiatowym Urzędzie Pracy rosną i rosną bez końca…
KRZYSZTOF KOŁACIŃSKI