- Gazeta Częstochowska - https://gazetacz.com.pl -

MOJA „SOLIDARNOŚĆ” / WSPOMINA JADWIGA BŁASZCZYK-ŁOPACIŃSKA

 

Zaczęło się od zawarcia traktatów po II wojnie światowej. Polska znalazła się w układzie politycznym ZSRR. Narzucany nam komunizm budził powszechny opór. Sfingowane procesy przywódców Armii Krajowej, obsadzanie stanowisk kierowniczych i awanse według klucza partyjnego, uwięzienie prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego, wyścig zbrojeń między ZSRR a Zachodem – wszystko to powodowało, że co pewien czas ludzie buntowali się w zorganizowany sposób.

W czerwcu 1956 roku doszło do największej masakry w historii PRL. W Poznaniu brutalnie stłumiono protest robotników. Zastrzelono wówczas ponad pięćdziesiąt osiem osób. Rok 1968 to protest studentów po zdjęciu z afisza Teatru Narodowego „Dziadów” Adama Mickiewicza, w wyniku którego miały miejsce masowe aresztowania oraz liczne relegowania z uczelni. Rok 1970 – kolejny protest robotników na Wybrzeżu, po drastycznych podwyżkach cen żywności. I tu użyto broni do stłumienia wieców i marszów. Zabito czterdzieści pięć osób. W roku 1976, w ramach nowelizacji Konstytucji PRL, dokonano wpisów o przewodniej sile PZPR oraz o nierozerwalnej przyjaźni polsko-radzieckiej.

W takiej atmosferze żyłam i wzrastałam, pełna wewnętrznego sprzeciwu wobec poczynań władz. Przyszedł rok 1980. Brak towarów w sklepach, kartki na podstawowe artykuły, zakłamanie rządzących.

I znów w Polsce  strajki, ale tym razem organizowane inaczej. Gdy w jakimś dużym przedsiębiorstwie próbowano siłą tłumić słuszne wystąpienia, w innych miastach, innych zakładach ogłaszano strajki solidarnościowe. W ten sposób w 1980 roku protesty objęły cały kraj.

Byłam wówczas zwykłym człowiekiem, pracowałam w biurze. Uczciwość, prawdomówność, koleżeńskość, moja wiara,  sprawiały, że byłam lubiana i szanowana. Kiedy pod wpływem powszechnych żądań władze zgodziły się na tworzenie niezależnych związków zawodowych, wraz z kilkoma kolegami stworzyliśmy komitet organizacyjny. Zostały przeprowadzone wybory. W moim zakładzie pracy, liczącym wówczas ponad trzysta osób, zostałam niemal jednogłośnie wybrana na Przewodniczącą Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność”. Prowadziłam z dużym zaangażowaniem typową działalność związkową. Brałam udział w naradach produkcyjnych, wytykając błędy w gospodarowaniu firmą. Jako związek, pilnowaliśmy uczciwości w awansach i podwyżkach. Jeździliśmy w teren do pracowników, którym należało pomóc. Na zebraniach przewodniczących zakładów pracy podejmowaliśmy wspólne decyzje i wyznaczaliśmy kierunek oraz zakres działań „Solidarności”.

Dyrekcja, chcąc osłabić zaufanie koleżanek i kolegów do mnie, zaproponowała mi znaczącą podwyżkę wynagrodzenia. Zdecydowanie odmówiłam jej przyjęcia, nazywając to próbą przekupstwa. Wyjaśniłam, że nie dla pieniędzy podjęłam się pracy związkowej. Moje jednoznaczne stanowisko spowodowało, że zyskałam u ludzi szacunek.

13 grudnia 1981 roku z chwilą ogłoszenia stanu wojennego w Polsce, skonfiskowano pieniądze z naszego związkowego konta. Pokój, w którym prowadziliśmy działalność zaplombowano, zabrano nawet wiszące w nim polskie flagi. Zapytałam wówczas: czy to już Polski nie będzie, że flagi zdejmujecie? Wobec zaistniałej w kraju sytuacji zajmowałam bardzo stanowczą postawę. Zarządzający firmą, w obawie o utratę własnych stanowisk, z niepokojem patrzyli na moją osobę. Chciano mnie złamać, upokorzyć, zdyskredytować w oczach ludzi.

W styczniu 1982 roku dostałam wezwanie do obowiązkowego stawienia się na Komendzie Milicji w charakterze świadka. Byłam przesłuchiwana na zmianę przez dwóch esbeków. Zarzucali mi podburzanie załogi, kolportowanie podziemnej prasy, wrogą postawę wobec Polski. Podsuwali do podpisania lojalkę, grożąc jednocześnie, że jeśli jej nie podpiszę, to wsadzą mnie na dwa, trzy lata. Byłam bardzo zdeterminowana. Wykrzyczałam, że prędzej zgniję w więzieniu, niż cokolwiek podpiszę.

Z tego, co wtedy mówiłam na komendzie, po upływie czterdziestu lat nie zmieniłabym ani jednego słowa. Pewnie Duch Święty mi pomagał (nie martwcie się o to, co będziecie mówić, gdy postawią was przed sądem, ja włożę w wasze usta odpowiednie słowa). Byłam świadoma, że ludzie z „Solidarności” są więzieni, internowani i szykanowani, mimo to nie było we mnie strachu, lecz ogromny bunt wobec bezprawnych poczynań władzy. W trakcie przesłuchania doszło do ostrej kłótni z esbekami o krwawą pacyfikację na kopalni „Wujek”, gdzie zostało zamordowanych dziewięciu górników. Esbecy wpadli we wściekłość i oznajmili, że jestem aresztowana. Odebrano mi wszystkie rzeczy osobiste i zaprowadzono do celi. Pierwszą rzeczą jaką w niej uczyniłam, to uklęknęłam i zaczęłam się modlić – Boże uchroń mnie od nienawiści, spraw, abym nie stała się człowiekiem żądnym odwetu, zemsty. Dzisiaj mogę powiedzieć, że Pan Bóg mnie wysłuchał. Umiem odróżniać dobro od zła – nie trzeba nienawidzić.

W areszcie Komendy Milicji byłam tydzień. Nie dostałam żadnego nakazu aresztowania czy internowania, zamknęli mnie i już. Były to akty bezprawne. Codziennie miały miejsce przesłuchania, a ja domagałam się pisemnej decyzji uzasadniającej moje uwięzienie, skorzystania z telefonu do rodziny oraz widzenia z księdzem. Żadne z tych roszczeń nie zostało spełnione. Zaprowadzono mnie na rewizję osobistą. Funkcjonariuszka milicji kazała mi się rozebrać. Odmówiłam. Cynicznie oświadczyła, że jeżeli sama tego nie zrobię, to poprosi kolegów i oni mi pomogą. To była bardzo upokarzająca rewizja. Kiedy dopominałam się o wyjście na spacernik więzienny, raz wyrażono zgodę. Zabrano mi okrycie wierzchnie i wyszłam w samej sukience przy temperaturze minus dwadzieścia stopni. Warunki bytowe, higieniczne były podłe. Rodzina, niepoinformowana o aresztowaniu, dopytywała się o mnie. W odpowiedzi usłyszała, że takiej osoby na komendzie nie ma i nic o niej nie wiedzą.

Po tygodniu, z samego rana przed śniadaniem, zostałam zapakowana do milicyjnej nyskii powieziona  na sygnale do Darłówka w asyście trzech uzbrojonych w broń krótką i długą milicjantów. Na dworze panował siarczysty mróz. Panowie milicjanci robili w drodze przystanki na posiłki. Mnie, zmarzniętej, nikt nie zaproponował nawet łyka herbaty. Dla przedstawienia prawdziwego świadectwa, podam przykład przyzwoitego zachowania się funkcjonariusza. Podczas postoju, jeden z nich, otworzył tylne drzwi samochodu i dał mi koc, radząc, abym zdjęła buty i osłoniła nim nogi przed zimnem.

Obóz internowania – jestem już wśród swoich. W Darłówku było nas około sto pięćdziesiąt osób, w tym czterdzieści kobiet. Zajmowałam pokój z pięcioma koleżankami. Drzwi budynku były zamykane na klucz. Wypuszczano nas (osobno mężczyźni, osobno kobiety) na posiłki i godzinny spacer raz dziennie. Odbywał się on wokół klombu na dziedzińcu obozu, ale bardzo często skracano lub zabierano go za karę. Pilnowali nas żołnierze z bronią załadowaną ostrymi nabojami.

W pamięci zapadła mi pewna sytuacja. Obok naszego ośrodka internowania znajdował się zakład rehabilitacyjny dla małych dzieci. Kiedyś, jedna z koleżanek, podczas spaceru, starała się przerzucić im za płot paczkę cukierków, które dostałyśmy od mieszkańców Darłówka. Nie była jednak w stanie tego dokonać. Kiedy chciała podejść bliżej, żołnierz mierzył do niej z broni i ostrzegał: stój, bo strzelam. Próbowała wielokrotnie i za każdym razem to samo. Tak bardzo mnie to zdenerwowało, że odebrałam cukierki i podbiegłam pod samo ogrodzenie. Przerzuciłam je. Żołnierz nie strzelił.

W każdą niedzielę przychodził do ośrodka ksiądz proboszcz z Darłowa odprawić Mszę Świętą, przed którą miałyśmy możliwość przystąpienia do spowiedzi. Ileż ten dobry ksiądz wyniósł ukrywanych pod sutanną nieocenzurowanych listów, wykazów osób przebywających w obozie. Księdza nie rewidowano. Przez wiele lat utrzymywałam z nim bliski kontakt. Byłam na jego pogrzebie i przy ołtarzu powiedziałam słowo pożegnania, wyrażając wdzięczność za jego trud, za dobro nam wyświadczone.

 

 

Opracowała Barbara Szymańska

 

 

Dalszy ciąg wspomnień Pani Jadwigi Błaszczyk-Łopacińskiej

w następnym numerze „Gazety Częstochowskiej”

 

Archiwum Zbigniewa Biernackiego

Transparenty „Solidarności” pod Jasną Górą

 

Podziel się: